Rozwojowi wiary, który zakłada zacieśnianie więzi z Bogiem, towarzyszą przeszkody i trudności. Widzimy to wyraźnie w życiu proroków, którzy byli często odtrącani przez przywódców Izraela, ponieważ stanowili dla nich swoisty wyrzut sumienia. Doświadczył tego również Jeremiasz, który został wrzucony do cysterny z błotem za odważne głoszenie Izraelitom Bożego orędzia. Zamiast iść za pomocnymi wskazaniami Jahwe, które wymagały pokory, woleli trwać w swoim uporze skazanym na porażkę. I dziś świadkowie Jezusa znoszą drwiny, są znieważani i odrzuceni przez otoczenie za to tylko, że przyznają się do wiary w Zbawiciela.
Wsłuchani w słowo Boże umacniajmy odwagę, pełną ufności względem Boga i wytrwałości w podążaniu za Jego wolą.
Dzisiejszą Ewangelię otwiera następujący okrzyk Jezusa Chrystusa: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże pragnę, żeby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie! (Łk 12,49-50). O jaki ogień i o jaki chrzest chodzi? Chodzi bez wątpienia o Jego mękę i śmierć krzyżową. Sam zresztą Jezus Chrystus wielokrotnie mówił o swojej męce i śmierci jako o chrzcie: Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony? (Mk 10, 38). Chrzest, ponieważ na Krzyżu był zanurzony po szyję w wodzie cierpienia. Chrzest, gdyż z Krzyża wypłynęło źródło, w którym zostały obmyte wszystkie grzechy. W tym miejscu można również przytoczyć słowa Jezusa odnoszące się do ognia: A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 32). Ogniem w tym przypadku byłaby miłość Boga do człowieka objawiona na Krzyżu. Krzyż byłby nowym krzewem gorejącym, który nigdy się nie spala, lecz wciąż płonie bezgraniczną miłością do człowieka, która aktualizuje się, uobecnia i daje w Eucharystii. Jezus, wypowiadając te słowa, miał na myśli swoją mękę i zmartwychwstanie. Nie przez przypadek obie rzeczywistości – ogień i chrzest – są wspomniane, gdy mowa o zesłaniu Ducha Świętego: On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem – mówił Jan Chrzciciel (Łk 3, 16). Także autor Dziejów Apostolskich ukazuje zesłanie Ducha Świętego jako pierwszy uroczysty chrzest Kościoła, chrzest nie z wody, lecz właśnie chrzest ognia (por. Dz 2, 3).
Jezus tym swoim okrzykiem wyraża pragnienie, żeby wypełniło się już to, co Ojciec przygotował. Miał na myśli mękę, śmierć, zmartwychwstanie i zesłanie Ducha Świętego, bowiem te wydarzenia trzeba analizować wspólnie. Te wydarzenia spełniły się, ogień miłości został rzucony na ziemię, właśnie przez te zbawcze wydarzenia.
A teraz, czy Jezus nie ma żadnych pragnień względem nas? Ten ogień trzeba przyjmować, w tym ogniu trzeba się zanurzać, aby on też płonął w nas. Kiedy zanurzymy się w tym ogniu i chrzcie Jezusa, wówczas będziemy mieli życie w sobie i potrafimy tymże ogniem miłości rozpalać innych, by budować na ziemi nowy pokój, nową jedność. „Jeżeli ktoś sądzi, że bycie chrześcijaninem przynosi «święty spokój», to jest w wielkim błędzie! Wyobrażenie, jakoby pójście za Chrystusem gwarantowało życie bez problemów i konieczności ustosunkowania się do nich, jest całkowicie mylne”. Z pewnością jest tak, że niektórzy chcą widzieć w życiu wiary właśnie taką drogę, zabezpieczającą przed wszelką niepomyślnością, gdy jednak przychodzi czas próby, taka „wiara” bardzo szybko się załamuje. Iluż to z nas obraziło się na Boga, bo przyszła choroba, śmierć kogoś bliskiego, niewysłuchanie naszej modlitwy w taki sposób, jak to sobie wyobrażaliśmy… Taka postawa nie jest jednak chrześcijaństwem! Człowiek wierzący stąpa twardo po ziemi, dlatego właśnie jest w stanie otwierać się na to, co poza nią. Syn Boży stał się człowiekiem – Słowo stało się Ciałem – nie ideą, filozofią, eterycznym doznaniem, ale konkretnym Człowiekiem, w którym zjednoczyły się dwie natury – Boska i ludzka. Jezus mówi jasno i konkretnie, czego dotyczy Jego nauka i jakie są konsekwencje jej przyjęcia. Ten, kto żyje wiarą w sposób szczery i autentyczny, podążając wytrwale za Jezusem, zawsze będzie znakiem sprzeciwu…
Jezus nie przyszedł zaprowadzić pokoju na świecie. Taki cel mieli na przykład Rzymianie, Anglicy, komuniści (i dobrze wiemy, co z tego wyszło). Jezus przyszedł zaprowadzić pokój w ludzkich sercach. Innymi słowy, Jezus nie przyszedł zmieniać struktur, tylko człowieka. Ponieważ zło tkwi w człowieku, nie w strukturach. Pięknie o tym napisał A. de Mello.
„Nie proś świata, aby się zmieniał – to ty zmień się pierwszy. Wówczas zobaczysz świat wystarczająco wnikliwie, by móc zmienić wszystko, cokolwiek uznasz za stosowne. Pozbądź się zaćmy na własnych oczach. Jeśli tego nie uczynisz, tracisz prawo do zmieniania czegokolwiek lub kogokolwiek. Póki nie jesteś świadom samego siebie, nie masz żadnego prawa poprawiać innych lub świata. Zło w próbach zmieniania innych ludzi czy świata – kiedy ty sam nie jesteś osobą świadomą – polega na tym, że zmiany te mogą służyć tylko twoim interesom, dumie, dogmatycznym przekonaniom, albo po prostu odreagowywaniu negatywnych emocji. Żywię negatywne uczucia, a więc radzę ci, byś zmienił się w taki sposób, bym poczuł się lepiej. Najpierw rozwiąż problemy swoich negatywnych emocji tak, abyś przystępując do zmieniania innych, kierował się nie nienawiścią lub negatywizmem, ale miłością. Może wydawać się dziwne także i to, że ludzie bywają bardzo surowi wobec innych, a jednak są pełni miłości. Chirurg może być wobec swego pacjenta nad wyraz bezlitosny, a jednak wykonywać swe zabiegi z miłości. Miłość bywa doprawdy bezlitosna”.
Zbawienie człowieka to nie niewinna zabawa – to walka na śmierć i życie; to ogień, w którym się oczyszczamy i szlachetniejemy; to chrzest próby, przez którą co dnia przechodzimy, będąc wiernymi Temu, który nas stworzył. W tym właśnie sensie Jezus przychodzi na świat, by przynieść swoistą wojnę i radykalny podział między tym co dobre i złe; między tym, co nas uwalnia i tym, co prowadzi do niewoli naszych serc.
Życie duchowe to walka. A wygrać ją możemy tylko wtedy, gdy walczymy w obronie tego, co kochamy, a nie atakując to, czego nienawidzimy. Gdy obieramy taką perspektywę, będziemy mieli wzrok utkwiony w tym, co najważniejsze i nasze człowieczeństwo będzie wzrastać w miłości, bezinteresowności oraz wierności. Wtedy rozłam, o którym mówi Jezus, stanie się źródłem jedności, gdyż ukaże w nas te miejsca, które są spowite ciemnością błędu oraz wszystkie rany, wołające o uleczenie, które może zapienić nam tylko Bóg.
Ostatnią cnotą chrześcijanina, którą proponowali praktykować w życiu chrześcijańskim Ojcowie Kościoła to „postawa walki ze złem w sobie, w drugich i w środowisku”, ale zawsze w duchu miłości. To jest pokój, który przynosi nam Jezus. Bowiem powiedział: Pokój mój daję wam (J 14, 27).
o. Kazimierz Fryzeł CSsR Wykładowca teologii pastoralnej w Wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie oraz w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Krakowie, rekolekcjonista sióstr zakonnych i księży – Kraków