Ojcowie KapucyniParafia WniebowstąpieniaParafia Matki Bożej Nieustającej PomocyParafia Św. AnnyStrona Główna
15 niedziela zwykła - 14 lipca
14-07-2019 10:51 • Ks. Stanisław Rząsa

W Księdze Powtórzonego Prawa Mojżesz mówi o Bogu, który przemawia przez księgę. Mówi o słowie, które jest już w sercu słuchacza jako zaproszenie. Odpowiedź na to słowo to powrót do Pana Boga. List do Kolosan we wspaniałym hymnie chrystologicznym precyzuje, że tym słowem Boga w naszym sercu jest sam Jezus Chrystus. On oczekuje od nas odpowiedzi, ale nie na poziomie intelektu, lecz całej naszej osoby. Ewangeliczna przypowieść o Samarytaninie podpowiada nam, że ta odpowiedź ma szansę na aktualizację każdego dnia w naszej relacji do drugiego człowieka.

Posłuchajmy słów Pisma Świętego i posłuchajmy słów obecnych w naszym sercu.

Gość w dom…, Bóg wie, kiedy pójdzie... 

Współczesna parafraza tego staropolskiego przysłowia niestety obrazuje chyba naszą dzisiejszą mentalność. Choć nie jestem najstarszym człowiekiem, to pamiętam z dzieciństwa, z opowiadań rodziców oraz z licznych pamiątkowych fotografii, że gościna i wzajemne odwiedziny były kiedyś na porządku dziennym. Ludzie wzajemnie się odwiedzali, wyprawiali imieniny, urodziny, różnego rodzaju rocznice itd. Wielokrotnie bez okazji w niedzielne czy sobotnie popołudnia spotykali się „na kawie”, pamiętam telefoniczne rozmowy rozpoczynające się od słów: „Mam kawę, przynieś coś do kawy, to posiedzimy i pogadamy…” lub „Woda w kranie, prąd w ścianie, coś wymyślimy, przychodź”. Wielokrotnie nie kończyło się tylko na kawie, bo gospodarze zawsze jakieś smakołyki (nawet w trudnych czasach) zorganizowali. Częstokroć nawet niezapowiedziane wizyty kończyły się długimi wesołymi biesiadami i wspominaniem dawnych czasów lub snuciem planów na przyszłość. Wspólne odwiedziny zacieśniały więzy międzyludzkie, nie tylko domowe czy rodzinne, ale sąsiedzkie, pracownicze czy koleżeńskie. 

Dziś gościnność oczywiście jest nadal naszą cechą narodową, lubimy się gościć i spędzać ze sobą czas, ale jakże inaczej niż kiedyś. Zapowiedziane wizyty z kilkudniowym wyprzedzeniem, gościna w lokalach, gdzie ktoś za mnie przygotuje i posprząta, a i nie muszę zapraszać ludzi do mieszkania czy domu, bo jeszcze ktoś zacznie komentować czy oceniać, zażenowanie na twarzy gospodarza, gdy zdarzy się niezapowiedziana wizyta… Byłem kiedyś w autobusie świadkiem rozmowy pary młodych zakochanych ludzi, którzy wspólnie zastanawiali się, jaki to świat musiał być kiedyś straszny, gdy ludzie nie mieli telefonów komórkowych, bo nie mogli umawiać się na spotkania i ewentualnie odwoływać ich, gdyby jedno straciło chęć na spotkanie. 

Dzisiejsza Liturgia Słowo, pokazuje nam, czym jest gościna. I choć obie sytuacje (Abrahama oraz Marty i Marii) dzieli kilka dobrych setek lat, to pokazują one, czym jest gościna w swoim najgłębszym znaczeniu. „Gość w dom, Bóg w dom” – tu leży istota. Tak samo jak przyjmujemy w naszym domu gości, tak samo możemy przyjmować w naszym życiu Jezusa. Z dala od domu, w lokalu, tylko podczas zapowiedzianej wcześniej wizyty, w granicach rozsądku i bez przesady, lub szczodrze, z otwartym sercem w swoich progach skromnych, ale gościnnych, dając przybyszowi to, co najcenniejsze, czyli swój czas i zainteresowanie. Wiele wspólnot Kościoła opiera swój charyzmat i sposób działania właśnie na spotkaniach w domach swoich członków (Domowy Kościół, neokatechumenat), wprowadzenie braci ze wspólnoty do własnego domu czy mieszkania przełamuje bariery i otwiera na wspólne przeżywanie relacji z Bogiem. Gdy członkowie wspólnot modlą się wspólnie w swoich mieszkaniach i domach, klatki, bloki mieszkalne i osiedla nawiedza sam Chrystus, a ich modlitwa oddziałuje na mieszkańców. 

Do Abrahama Bóg przychodzi w najgorętszej porze dnia, a on mimo to nie wymawia się brakiem sił lub niedogodnymi warunkami, ale robi wszystko, by goście poczuli się jak najlepiej i zostali przyjęci godnie. Marta i Maria dały z siebie wszystko na tyle, na ile potrafiły, krzątając się wokół rozmaitych posług lub siedząc i przysłuchując się. Tak czy inaczej, nie rozstrzygając odwiecznego sporu, która postąpiła lepiej, obie przyjęły Jezusa tak, jak potrafiły najlepiej. 

Słowo Boże jest zawsze lustrem, w którym mogę się przejrzeć i dostrzec swoje oblicze, swoje postawy i zachowania. Jak siebie dostrzegam w tych słowach Pisma? Zaprosiłem Jezusa do swojego serca podczas chrztu, komunii, bierzmowania, dopełniłem tego z pełną świadomością podczas ślubu, święceń lub konsekracji. Jakim jestem gospodarzem dla mojego Pana, który przecież nie wpraszał się na siłę, ale został przeze mnie wezwany? Jest głównym i honorowym gościem mojego życia czy raczej intruzem, dla którego przygotowany jest drewniany taboret w przedpokoju i miska średniej jakości strawy? 

Jezus jest dżentelmenem, nie wchodzi w buciorach do salonu, gdy nie jest proszony ani nie przestawia po swojemu mebli, gdy nie podoba Mu się układ pokoju, ale zaprasza do współpracy. Zaproszenie Go i pozwolenie, aby się rozgościł, owocuje przepiękną przygodą, którą nazywamy wiarą i pójściem za Panem. Bez względu na to, czy jesteśmy z natury energiczni, żywiołowi i szukający wszędzie zajęcia jak Marta czy melancholijni i kontemplatywni jak Maria, On sam znajdzie sposób, żeby ta gościna przyniosła owoce. Bóg chce być blisko nas i chce abyśmy my, byli blisko niego.  

Dziś wielokrotnie nasze domy przypominają zamknięte i niezdobyte twierdze, gdzie goście stanowią raczej problem niż synonim błogosławieństwa Bożego. Nie bójmy się otwierać drzwi naszych domów przed innymi, nie bójmy się otwierać drzwi naszych serc przed Jezusem.  

Duszpasterz w Parafii Matki Bożej Królowej Polski (Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy) – Elbląg

o. Wacław Zyskowski CSsR


© 2009 www.parafia.lubartow.pl