Ile nieprzespanych nocy, dylematów, rozterek kryją dziś kapłańskie serca? Z jednej strony świadomość bycia posłanym, z drugiej – lęk, że się nie zda egzaminu z wierności, zabraknie siły, aby być znakiem sprzeciwu, nie wystarczy cierpliwości, by ciągle tłumaczyć się z niepopełnionych win, zabraknie mądrości, błyskotliwości, argumentów. Rosną mury wokół kościołów i plebanii. Pustoszeją seminaria. Jest wielu powołanych, ale bojąc się podjąć wewnętrzne zaproszenie, skazują się na wieczną tułaczkę niespełnienia.
To nam – także tym, którzy zostaliśmy wybrani do najzaszczytniejszej, najpiękniejszej służby samemu Bogu – dziś Chrystus daruje słowa: Nie bój się! Nie mają one nic wspólnego z banalnym pocieszaniem, próbą oszukania niepewności i strachu. Stoi za nimi autorytet samego Jezusa. I to On sprawia, że coś, co po ludzku nie ma sensu, nabiera głębokiego znaczenia. Przetapia się w nową jakość.
„Oto ja, poślij mnie!” – to ulubione słowa neoprezbiterów, często umieszczane przez nich na obrazku prymicyjnym. Oby po 20, 30, 50 latach kapłaństwa była w nich ta sama żarliwość, która wypełniała serca, gdy z drżeniem czekali momentu święceń, leżąc na posadzkach swoich katedr. I oby te słowa brzmiały tak samo mocno. Szczególnie teraz, kiedy wielu nieprzyjaznych ludzi programowo próbuje osłabiać kapłańskiego ducha, zbudować przepaść pomiędzy prezbiterami i wspólnotą wierzących, pamiętajmy o naszych kapłanach w codziennych modlitwach. Bardzo jej potrzebują.