Abp Galbas: polaryzacja stała się „regułą gry” w życiu publicznym; to bardzo niedobrze
Polaryzacja stała się „regułą gry” w życiu publicznym; to bardzo niedobrze – powiedział PAP metropolita warszawski abp Adrian Galbas. Dodał, że Kościół powinien być przestrzenią spotkania dla ludzi o różnych poglądach, a jego rolą jest wzywanie, by z debaty publicznej zniknęła agresja.
PAP: Jakie przesłanie niosą ze sobą święta Wielkiejnocy? Co one oznaczają dla współczesnego człowieka, żyjącego w ciągłym pędzie i zabieganiu?
Abp Adrian Galbas: Wielkanoc to święta paschalne, a słowo pascha oznacza „przejście”. W te dni wspominamy przejście narodu wybranego z niewoli egipskiej do wolności. Ono jest figurą innego przejścia – dużo ważniejszego dla chrześcijan – przejścia, którego dokonał Jezus Chrystus; ze śmierci do życia. Święta Zmartwychwstania to nie jest wspominanie wydarzenia historycznego, które miało miejsce dwa tysiące lat temu. Chrystus wciąż umiera i zmartwychwstaje dla nas. Niezwykle mocno przeżywamy to w czasie liturgii Triduum Paschalnego.
W końcu jest też i moje przechodzenie z tego, co mnie uśmierca, niszczy i zniewala, do tego co jest moim odrodzeniem i co daje mi nową nadzieję. W tym sensie święta Wielkanocne nie są tylko dla wierzących. W naszej części świata przyroda współgra z tym procesem odradzania się i odzyskiwania nadziei. Widzimy jak to, co jeszcze kilka tygodni temu było uśpione, jakby martwe, dziś budzi się i rozkwita. Wielkanoc może być więc wielka dla każdego, niezależnie od tego, czy wierzy w Chrystusa czy nie.
PAP: Zmienia się sposób przeżywania Wielkanocy w Polsce. Coraz więcej osób traktuje ten czas raczej jako okazję do wyjazdu za miasto niż religijnej refleksji. Jak ksiądz arcybiskup ocenia to zjawisko?
Abp A.G.: Ta zmiana jest wielokierunkowa. Bo mamy na przykład wiele osób, które potrzebują głębokiego przeżycia Wielkanocy. Widzę wielu, którzy nie chcą, by ich przeżywanie świąt ograniczało się tylko do pójścia do kościoła ze święconką i do wielkanocnego śniadania. Chętnie uczestniczą w długiej, kilkugodzinnej liturgii Triduum Paschalnego, podczas której świątynie są pełne. Te osoby załapały, o co naprawdę chodzi nie tylko w te święta, ale w ogóle w chrześcijaństwie.
Ale oczywiście jest też i druga grupa, czyli osoby, które traktują Wielkanoc trochę jak ferie wiosenne. Pewnie, że chciałbym, aby każdy chrześcijanin przeżywał te święta głęboko, bo wiem, jaką to daje siłę, ale nawet jeśli ktoś w tym czasie tylko odpoczywa, to też jest zawsze szansa, że na chwilę się zatrzyma w tym codziennym biegu i zada sobie pytanie: co mnie w życiu wzmacnia, co mi daje nadzieję? Co mogę zrobić, żeby żyć bardziej sensownie, lepiej? I to też będzie refleksja wielkanocna, prowadząca jakoś ku zmartwychwstaniu.
PAP: Święta to czas, kiedy wiele rodzin spotka się przy wspólnym stole. Nie zawsze są to łatwe spotkania, biorąc po uwagę coraz ostrzejsze podziały w polskim społeczeństwie, które nieraz rujnują relacje rodzinne.
Abp A.G.: Zachęcam wszystkich, żeby w święta nie rozmawiali o polityce. Nie wiem, czy jest to możliwe na miesiąc przed wyborami prezydenckimi, przy tak wysokiej temperaturze politycznego sporu, ale warto spróbować. Świąteczny czas lepiej wykorzystać na budowanie relacji, a nie na ich psucie.
PAP: Czy Kościół może być przestrzenią spotkania dla ludzi o różnych poglądach politycznych?
Abp A.G.: Nie tylko może, ale powinien być. Jeśli Kościół angażuje się w politykę to tylko w takim sensie, że jego świeccy członkowie – bo przecież Kościół to nie tylko księża i biskupi – mogą i mają aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym, w tym w polityce. Nie jest natomiast rolą duchownych wskazywanie szczegółów politycznych rozwiązań, a już na pewno tego, na którą partię należy głosować, albo którego kandydata poprzeć. Kościół powinien być sumieniem narodu, to znaczy oceniać działania polityków z perspektywy Ewangelii. Jego zadaniem jest na przykład wezwanie, by z debaty publicznej zniknęły inwektywy i agresja, by politycy wypowiadali się z szacunkiem wobec swych oponentów, by debaty były uczciwe i merytoryczne. Polaryzacja stała się już jakby „regułą gry” w życiu publicznym. To bardzo niedobrze. Ważne też, by politycy patrzyli na państwo długofalowo, a nie tylko w perspektywie czterech, czy pięciu lat swoich kadencji. By w kółko nie sprzątali po poprzednikach, ale starali się budować dalej w miejscu, w którym poprzednicy przestali budować i zeszli z placu budowy. W końcu to jest budowa tego samego polskiego domu.
PAP: Czy Kościół powinien zabierać głos w kwestiach takich jak aborcja czy eutanazja? Według niektórych to mieszanie się do polityki.
Abp A.G.: Musi to robić. I to nie jest żadna polityka. Nie mogę milczeć, kiedy ma zostać uchwalone prawo dopuszczające zabijanie dzieci nienarodzonych. Byłbym wtedy nieuczciwy i sprzeniewierzyłbym się swojemu sumieniu, powołaniu i misji Kościoła. Oczywiście w takich sprawach trzeba zabierać głos merytorycznie i z kulturą, unikając obrażania kogokolwiek, ale jednocześnie w sposób jednoznaczny i stanowczy. Gdyby Kościół milczał w obronie ludzkiego życia, byłaby to jego prawdziwa klęska.
PAP: Od wybuchu wojny w Ukrainie docierają do nas głosy o zbliżającej się wojnie. Ma ksiądz arcybiskup jakąś receptę na lęk?
Abp A.G.: Przez całe dotychczasowe życie słyszałem, że żyję w epoce powojennej. Teraz słyszę, że żyję w epoce przedwojennej. I boję się tego. Troska o zachowanie pokoju, a jednocześnie o zmniejszenie wojennego lęku jest wielkim zadaniem Kościoła. Co robi Kościół? Po pierwsze żarliwie modli się o pokój. Po drugie troszczy się o ofiary wojny. Kilka miesięcy temu byłem w Ukrainie i widziałem ludzi, którzy z pomocy Kościoła – bardzo konkretnej, duchowej i materialnej – korzystają na co dzień, od wielu miesięcy. Zaangażowanie Kościoła na rzecz pokoju to także stałe, głośne wołanie papieża Franciszka o zaprzestanie wojennych akcji, a z drugiej strony dyskretna watykańska dyplomacja. Coś więc Kościół robi głośno, a coś po cichu. Jestem pewien, że jedno i drugie jest skuteczne.
PAP: A co z migrantami? Polska powinna ich przyjmować czy nie?
Abp A.G.: Powinna przyjmować z otwartym sercem i z przytomną głową. To jest do pogodzenia. Ewangelia mówi nam jasno: jeśli odrzucamy człowieka w potrzebie, to odrzucamy samego Chrystusa. Jednocześnie każde państwo ma obowiązek bronić swoich obywateli przed osobami, które mogą stanowić zagrożenie i ma narzędzia, by sprawiedliwie i roztropnie ocenić, czy osoba, która przybywa do Polski, nie ma złych zamiarów. Jeśli ktoś nie spełnia sprawiedliwych warunków, by być przyjętym, władze mają prawo tego człowieka nie przyjąć. Oczywiście bez wyrządzania mu krzywdy. O tym pisał niedawno papież Franciszek w liście do prezydenta USA.
PAP: MEN konsekwentnie realizuje swoje zapowiedzi ograniczenia obecności lekcji religii w szkołach. Czy ma ksiądz arcybiskup jeszcze nadzieję na porozumienie?
Abp A.G.: Chrześcijanin zawsze ma nadzieję, to także wymiar wielkanocnego orędzia. Jednocześnie bardzo ubolewam nad klimatem, w jakim odbywa się ta dyskusja. Trudno nawet mówić o dyskusji, to są raczej dyspozycje, wobec których jesteśmy stawiani, a które nie są zgodne ani z Konstytucją, ani z prawem, ani ze zwykłą ludzką przyzwoitością.
Najbardziej mnie boli, że Kościół jest tu traktowany jak ktoś mało istotny. Dobitnie to pokazuje odpowiedź na wniosek Prezydium KEP o udzielenie informacji, dlaczego wyrok Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający niekonstytucyjność rozporządzenia MEN w sprawie lekcji religii nie ukazał się w Dzienniku Ustaw. Odpowiedź przyszła po dość długim czasie, była ogólna i mało konkretna. W ten sposób źle czują się potraktowani nie tylko biskupi, ale chyba przede wszystkim nauczyciele religii, którzy stają przed perspektywą utraty pracy, rodzice, którzy posyłają dzieci na lekcję religii i wreszcie sami uczniowie, którzy chcą na religię chodzić.
Takiego stosunku do Kościoła nie spotkałem w żadnym cywilizowanym kraju. Nie chcę przez to powiedzieć, że Kościół ma mieć jakieś specjalne przywileje, ale powinien być traktowany poważnie. Wracamy do lekcji, którą – jak mi się wydawało – dawno odrobiliśmy. Sądziłem, że po 1989 r. nie ma już powrotu do jakiejś postaci wojny z Kościołem. I chyba się myliłem.
PAP: Jakie rozwiązanie proponuje Konferencja Episkopatu Polski?
Abp A.G.: Proponowaliśmy by wszelkie zmiany wprowadzać spokojnie, tak aby i szkoły, i Kościół mógł się do nich przygotować. Ponadto proponowaliśmy, żeby lekcje religii lub etyki były obowiązkowe, czyli by w szkole była edukacja w kwestii wartości. Proponowaliśmy także, by wszystkie ustalenia były wynikiem porozumienia, a nie postanowienia jednej strony. Niestety, wszystkie te propozycje zostały odrzucone, właściwie bez podania jakiegokolwiek argumentu. Nie, bo nie, nie jest żadnym argumentem.
W KEP pracujemy obecnie nad zmianą podstawy programowej lekcji religii po to, żeby były nauką o religii katolickiej. To mogłoby być potrzebne także niewierzącym jako element ogólnego wykształcenia każdego Europejczyka. Wszak europejska kultura została zbudowana na fundamencie chrześcijaństwa.
PAP: Co z zapowiedziami abp. Józefa Kupnego, że KEP odwoła się do instytucji międzynarodowych?
Abp A.G.: Chcemy sprawiedliwego i praworządnego rozstrzygnięcia tej sprawy. Rodzice, którzy posyłają swoje dzieci na religię płacą podatki, a konstytucja gwarantuje im prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami. Uważamy, że ich prawa zostały pogwałcone. Odwołaliśmy się najpierw do Trybunału Konstytucyjnego, ale skoro w Polsce jego wyroki nie są respektowane, to pozostało nam odwołanie do instytucji europejskich i ONZ. Problem w tym, że te instytucje działają powoli, więc nie ma gwarancji, że sprawa zostanie rozstrzygnięta przed 1 września.
PAP: Jeszcze zanim MEN podjęło kroki w kierunku ograniczenia obecności lekcji religii, liczba uczniów uczestniczących w tych lekcjach zaczęła spadać. Dlaczego tak się działo i czy Kościół zrobił coś, żeby powstrzymać odpływ uczniów?
Abp A.G.: Powodów tego spadku pewnie było wiele. Najważniejszy jest chyba ten, że są to lekcje nieobowiązkowe. Pewnie gdyby matematyka była nieobowiązkowa, to też niektórzy by się wypisali. Ale przyznaję, że czasem powodem mógł być poziom tych lekcji. Dlatego podjęliśmy decyzję o pracy nad nową podstawą programową, tak, żeby to były rzeczywiście lekcje religii, a nie katechezy. Bo celem katechezy jest zbudowanie żywej relacji z Chrystusem i Kościołem, a do tego naturalnym środowiskiem jest parafia, a nie szkoła. Paradoksalnie cała ta awantura może mieć ten pozytywny skutek, że jeszcze mocniej to dostrzegliśmy i przyspieszyliśmy działania w tym kierunku.
PAP: Biskup Artur Ważny zapowiedział, że od 2026 r. katechezy w parafiach ruszą pełną parą. Co to dokładnie oznacza?
Abp A.G.: Chcę podkreślić jedno: katechezy w parafiach nie zastąpią lekcji religii w szkole. To dwie różne sprawy. Katechezy w parafiach są obecne cały czas, głównie jako przygotowanie do przyjęcia sakramentów. Od 2026 r. katechezy te dostaną nowy impuls, nową formę. Chcemy je zdynamizować, ale to nie jest zamiast, ale oprócz nauki religii w szkole.
PAP: Niedawno Lewica ogłosiła skierowanie wniosku o wpis do wykazu prac legislacyjnych rządu projektu ustawy likwidującej Fundusz Kościelny. Jakie jest stanowisko Kościoła w tej kwestii?
Abp A.G.: Tę propozycję traktuję jako efekt kampanii wyborczej, a nie poważny głos w dyskusji. Tu nie chodzi o rozwiązanie problemu, tylko o wywieszenie wyborczego sztandaru. Temat Funduszu Kościelnego trzeba odciąć od bieżącej polityki. Szczyt kampanii wyborczej to nie jest dobry czas na taką rozmowę. Tu potrzeba spokoju i merytorycznej dyskusji w ramach Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu.
PAP: Czy Kościół zaproponował już jakieś rozwiązanie?
Abp A.G.: Czekamy na konkretne propozycje ze strony rządu. Dziś takich nie ma. Pomysłów jakiejś części sceny politycznej, które co jakiś czas się pojawiają, nie traktujemy jako propozycji rządu. Kiedy taka propozycja się pojawi, będziemy o tym rozmawiać.
Kościół nigdy nie upierał się przy tym, że Fundusz Kościelny ma pozostać w takiej formie, w jakiej jest obecnie. Być może ta forma wymaga modyfikacji. Ale tu znowu dobrze by było, by Kościół był traktowany poważnie, uczciwie, sprawiedliwe i praworządnie. W ostatnim czasie zorganizowaliśmy kilka poważnych konferencji i paneli eksperckich, które jasno pokazały, jaka jest geneza Funduszu, jego istota, cele i możliwe rozwiązania, uwzgledniające nie tylko perspektywę kościelną, ale i społeczną. Takie rozeznanie jest potrzebne, jednak musi ono przebiegać w atmosferze spokoju, a nie słownej bijatyki.
Rozmawiała Iwona Żurek