„Szczęśliwy człowiek, który ufa Panu” śpiewamy dziś w Psalmie między czytaniami. A w Ewangelii Chrystus daje nam receptę, która daje nam niebo. Wygłasza osiem błogosławieństw, które wskazują ten konkretny cel naszej egzystencji. Z perspektywy nieba wszystkie dobra ziemi są względne, choć potrzebne. Jako uczniowie Chrystusa właśnie dlatego jesteśmy znienawidzeni, bo idąc za Nim, całym swoim życiem głosimy wyższość osoby nad rzeczą, zaufania nad wyrachowaniem, współodczuwania nad skoncentrowaniem na sobie i samozadowoleniem. Za to otrzymamy wieniec zwycięzcy.
Niech udział w niedzielnej Eucharystii umacnia nas w dążeniu do nieba. Zapraszamy!
Przed laty bardzo popularna wśród młodzieży katolickiej była piosenka zatytułowana „Ballada o szczęściu”, w której zwierzęta rozmawiały o tym, co znaczy być szczęśliwym. Piosenka kończy się tym samym pytaniem skierowanym do człowieka, który „siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiedział”. Nie dziwi nas brak odpowiedzi ze strony człowieka, bo przecież gdyby to samo pytanie postawić dzisiaj komukolwiek z nas, pewnie mielibyśmy trudność z daniem na nie natychmiastowej odpowiedzi. Zapewne musielibyśmy chwilę zastanowić się, gdyby nas zapytano wprost: Czy jesteś szczęśliwy? Według słownika języka polskiego „szczęście to uczucie wielkiego zadowolenia, radości, pomyślny los, powodzenie, czy splot pomyślnych okoliczności”. Wiemy jednak z doświadczenia, że człowiek na przykład pozbawiony nóg, w wyniku wypadku, może być czasem o wiele bardziej szczęśliwy, niż ktoś, kto posiada wielkie majętności, cieszy się dobrym zdrowiem i wydaje się, że wszystko układa się po jego myśli. Znane są historie ludzi sławnych, bogatych, zasobnych we wszystko, którzy w przypływie szczerości wyznawali, że są nieszczęśliwi. Czasem kończyło się to nawet samobójstwem. Szczęście nie zależy od tego co się posiada, ani od warunków zewnętrznych. Nie polega też na dostarczaniu sobie przelotnych przyjemności. Martin Seligman, psycholog z Uniwersytetu w Pennsylvanii, który prowadził liczne badania na temat poczucia szczęścia, dowiódł, że zaspokajanie zachcianek, sprawianie sobie przyjemności czy szukanie tzw. odskoczni od codzienności daje jedynie chwilowe poczucie szczęścia. Długotrwałe szczęście nie zależy od zewnętrznych zdarzeń. Trzeba znaleźć je w sobie.
Dzisiejsze Słowo Boże zdaje się odkrywać przed nami tajemnicę szczęścia. Już w pierwszym czytaniu prorok Jeremiasz, uciekając się do pięknych obrazów: dzikiego krzaku na stepie i drzewa zasadzonego nad wodą, które swoje korzenie wypuszcza ku strumieniowi. Za pomocą tych dwóch obrazów Jeremiasz mówi o dwóch typach ludzi, określając ich jednoznacznie: mąż przeklęty i mąż błogosławiony, czyli szczęśliwy. O pierwszym z nich mówi, że nawet nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście. Dla Jeremiasza podstawą rozróżnienia jest to, w czym człowiek pokłada nadzieję: w sobie i w tym co posiada, czy w Panu Bogu? Do kogo zwraca swoje serce: do Boga, czy do siebie samego? Jeremiasz nie ma wątpliwości: „Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją” (Jr 17, 7). Te właśnie słowa śpiewaliśmy jako refren Psalmu Responsoryjnego: „Szczęśliwy jest człowiek, który ufa Panu!” (por. Ps 40(39), 5a „Szczęśliwy mąż, który złożył swą nadzieję w Panu”).
W odczytanym fragmencie Ewangelii Św. Łukasza sam Jezus opowiada o tym, jakich ludzi uważa za szczęśliwych i dlaczego. Błogosławieni (gr. makarioi – μακάριος) dosłownie znaczy „szczęśliwi”. Rzeczownik ten pojawia się w greckim tłumaczeniu Pisma Świętego łącznie 123 razy z tego aż 17 w pismach Łukasza. Żeby dobrze zrozumieć słowa Jezusa trzeba uświadomić sobie, że błogosławieństwa nie są przykazaniami. To znaczy, że aby posiąść szczęście, koniecznie trzeba stać się ubogim, głodnym, pogardzanym, smutnym. Jezus nigdzie nie chwali ubóstwa, płaczu, smutku i wszelkiego rodzaju cierpienia, lecz mówi o ludziach ubogich, czyli głodnych, płaczących, pogardzanych. Jezus w żadnym wypadku nie każe nam być smutnymi, nieśmiałymi czy głodującymi, jakby to sam smutek, głód i ubóstwo gwarantowały szczęście. Mówi o tych, którzy w takim stanie znajdują się dzisiaj, którzy doświadczają braków, przykrości, smutku, pogardy. Czy taki ktoś może być szczęśliwy? Może, ponieważ obietnica Jezusa sięga dalej niż nasza doczesność, nie pomija tego, co tutaj, ale ukazuje perspektywę wieczności.
Nie przypadkiem drugie czytanie, z listu Św. Pawła do Koryntian mówi nam tak dużo o Zmartwychwstaniu. Św. Piotr napisze: „On (Bóg) w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 P 1, 3). To dzięki tej nadziei, opartej na zaufaniu pokładanym w Chrystusie, już jesteśmy uczestnikami obietnicy – szczęścia, które będzie trwać wiecznie.
Wyjaśnijmy jeszcze czym są ewangeliczne „biada”. Wypowiadane przez Jezusa biada nie jest przekleństwem. Jest raczej ostrzeżeniem. Jest słowem bólu z powodu napotkanego oporu, obojętności. To słowo pada z ust Jezusa wtedy, gdy spotyka się zamkniętymi, kamiennymi sercami. Słyszą je ludzie z religijnych elit – faryzeusze, nauczyciele Pisma, przywódcy ludu. Parafrazując, można by je zastąpić pełnym troski wyznaniem „Żal mi was...”. Żal mi was, bogacze, bo odebraliście już pociechę waszą. Żal mi was, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Żal mi was, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Oby nigdy Jezus nie musiał swojego biada kierować w naszą stronę.
o. Piotr Andrukiewicz CSsR