Jezus w usłyszanym dziś fragmencie Ewangelii wysyła do nas jasny komunikat: nie słowa, ale czyny się liczą. Nie wystarczy, by słowa piękne były na naszych ustach – ich treść musi się znaleźć w sercu. Za naszymi deklaracjami muszą iść czyny w przeciwnym wypadku będziemy wypowiadać tylko puste słowa. Jan Paweł II uczył nas, że nie ma wolności, miłości, nadziei na przyszłość, rodziny bez odpowiedzialności. Rzadko dziś wiążemy ze sobą te słowa. Dlatego tak często przegrywamy.
Stawajmy się nie tylko słuchaczami Jezusa, ale tymi, którzy całym sercem za Nim podążają!
Większość z nas, od urodzenia lub wraz z upływem lat, ma problemy ze wzrokiem. Udajemy się do okulistów, optyków, by szukać jakiejś pomocy, by okularami na nosie ponownie normalne funkcjonować. Spotykamy jednak także ludzi, którzy powoli ślepną, tracą wzrok w stopniu bardzo poważnym lub zupełnym. Tragedia ta dotyka – jak to zwykle w chorobie – nie tylko tę osobę, ale również jego otoczenie. Kształty rzeczy i ostrość widzenia powoli się zacierają, ciemność zawęża pole widzenia, człowiek pogrąża się w mroku. Przy obecnym stanie medycyny leczenie nie zawsze jest możliwe. Zdarza się jednak również zaślepienie duchowe…
Najczęściej zaczyna się ono po prostu od jakiegoś braku czujności, przyzwyczajenia się do małej niewierności oraz osobistej lub wspólnotowej niewrażliwości na łaskę Bożą. Następnie pojawiają się grzechy, a po początkowym okresie nawet walki z nimi o swoich własnych siłach, a małej ufności w Boże miłosierdzie, zaczyna się proces „oswojenia” z nimi. Przychodzą następne i często cięższe, aż w końcu człowiek duchowo ślepnie – zaczyna całkowicie postępować według swojej woli i choć mu to wszystko doskwiera, to nie widzi, jak mógłby się wyzwolić.
Jeden z synów, wspomnianych w dzisiejszej Ewangelii, był już chyba w takim stanie. To jego Idę, panie (Mt 21, 29), było kłamstwem, pełnieniem wyłącznie swojej woli, mimo szumnych deklaracji. Znamy to bardzo dobrze i boleśnie ze swego życia. Drugi, choć początkowo niechętny, opamiętał się i poszedł pracować w winnicy ojca.
Opamiętanie się to dogłębna zmiana swojego myślenia, postępowania, wartościowania i „mechanizm duchowy”, bez którego nie ma nawrócenia – tzn. wyjścia ze swojego osobistego więzienia i zrzucenia kajdan, by cieszyć się wolnością pójścia za Panem Jezusem. Pojawia się oczywiście wstyd i żal, jak mogłem kiedyś tam myśleć i postępować, ale jest on „ozdrowieńczy” – otwiera ciągle oczy na Boże oblicze. W spotkaniu ze spojrzeniem Jezusa oczyszcza się i leczy nasz wzrok oraz widzimy, że nie przyszedł, by nas potępić, ale umiłować do końca.
W czasie ostatnich Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie (2023 roku) jedno z osobistych świadectw w czasie poruszającej drogi krzyżowej należało do 29-letniego Amerykanina o imieniu Caleb. Pochodzi on z rodziny, w której ojciec sam czuł się zraniony i nie znał własnej wartości, przez co krzywdził swoich bliskich. Chłopak uciekał wtedy do różnych wspólnot chrześcijańskich. Ale kiedy pod koniec liceum nadszedł czas chaotycznego rozwodu rodziców, problemy w jego życiu się mocno pogłębił.
Wyznał: „Popadłem w głęboką depresję, zmagałem się z samookaleczeniem, uzależniłem od narkotyków i chciałem zakończyć swoje życie. Pozwoliłem, by mój ból doprowadził mnie do spełnienia moich samolubnych pragnień (…) Pan usłyszał moje wołanie z głębi i zesłał mi najpiękniejszy prezent: tę, która ostatecznie stała się moją oblubienicą (...). Znalazłem powód do życia i pragnienie wzrastania w wierze. Pragnąłem tego zachwytu, jaki ona miała dla Jezusa, ale walcząc z duchami mojej przeszłości, zawsze wydawało mi się to nieosiągalne – opowiadał Caleb. – Po kilku randkach rozstaliśmy się na jakiś czas, a ja stanąłem przed wyborem.
Mogłem albo pozwolić Jezusowi w pełni przejąć kontrolę nad moim życiem, albo wrócić do starych nawyków. Dzięki Jego łasce kontynuowałem. Praktykując w salonie tatuażu, widziałem ból osób zapomnianych przez społeczeństwo i to właśnie tam naprawdę zobaczyłem Jezusa takim, jakim On jest.
Po długim procesie zdrowienia moja żona i ja wróciliśmy do siebie i pobraliśmy się. Pełne zjednoczenie z Jezusem w Eucharystii jest tym, co przyniosło mi uzdrowienie. Po skosztowaniu wszystkiego, co świat ma do zaoferowania, tylko On mnie prawdziwie nasycił”.
Siostry i bracia,
Widzimy, że potrzeba było jeszcze jednego, niezbędnego elementu. W opamiętaniu się najważniejsze jest odważne otwarcie się na Bożą łaskę, a nie tylko rozumowe rozważanie swojej sytuacji. Często bardzo dobrze wiemy, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy, ale nie znajdujemy jeszcze sił, by opamiętać się, a potem nawrócić się, bo serce – oczy duchowe – nie otworzyły się jeszcze na Bożą łaskę.
Popracuj nad swoim czasem, by mieć chwilę nie tylko na użalanie się nad sobą, albo wstydliwe przyznanie się w duchu, co się z Tobą dzieje, ale przede wszystkim, by uwierzyć Bogu, że jest pełen miłosierdzia dla Ciebie.
o. Mariusz Mazurkiewicz CSsR