W Wielki Piątek wszystkich obowiązuje post ścisły, polegający na powstrzymaniu się od potraw mięsnych oraz na ograniczeniu ilości posiłków. Tego dnia możemy zjeść trzy posiłki, ale tylko jeden z nich do syta. Tego dnia na znak smutku i żałoby nie sprawuje się Eucharystii tylko nabożeństwo adoracji Krzyża Chrystusowego. Za uczestnictwo w adoracji krzyża można uzyskać odpust zupełny. Na zakończenie liturgii Najświętszy Sakrament zostanie przeniesiony do grobu Pańskiego.
W ten wieczór Wielkiego Piątku gromadzimy się wokół Chrystusa Ukrzyżowanego. Jesteśmy na Golgocie. To nie przenośnia. To nie tylko wspominanie historii sprzed lat. Każdy z nas ma swoją Golgotę. To miejsce bardzo osobiste, w którym cierpisz, gdzie jest najmroczniej, gdzie zostałeś sponiewierany przez grzech własny lub innych, gdzie krzyczałeś do Boga i nie słyszałeś odpowiedzi. Pomyśl o tym miejscu w Tobie, w Twojej rodzinie, we wspólnocie, w pracy. To jest twoja Golgota. Właśnie w tym miejscu, w punkcie Twojego największego bólu wisi na krzyżu Jezus – cierpi i kocha, cierpi i zbawia. Św. Leon Wielki powiedział, że „Męka Pana trwa do końca świata”. Zwrócił na to także uwagę ojciec święty Franciszek, mówiąc w jednym z rozważań: „Widzimy to w szaleństwie wojny, gdzie Chrystus zostaje po raz kolejny ukrzyżowany. Tak, Chrystus ponownie zostaje przybity do krzyża w matkach, które opłakują niesprawiedliwą śmierć swoich mężów i dzieci. Zostaje ukrzyżowany w uciekających przed bombami uchodźcach z dziećmi na rękach. Zostaje ukrzyżowany w starcach pozostawionych samym sobie na śmierć, w młodych pozbawionych przyszłości, w żołnierzach posłanych, by zabijać swoich braci”.
Tego wieczoru pobądźmy przy Nim, zanim zostanie zdjęty z krzyża i rozpocznie się pochówek. Spróbuj w myślach, w sercu i wyobraźni podejść do Ukrzyżowanego – tak blisko, jak tylko potrafisz. Spróbuj usłyszeć Jego ciężki, dławiący oddech, charkot w piersiach, ostatnie bicia serca i krzyk do nieba.
Cyceron napisał, że krzyżowanie to najbardziej okrutna tortura, jaką mógł wymyślić człowiek. Jezus na krzyżu, nagi, zalany krwią, zmaltretowany, kona w konwulsjach. Przeguby rąk przybite do poprzecznej belki, a stopy do słupa. Powieszony tak, aby umierał jak najdłużej. Jego storturowane ciało obsuwało się bezwładnie. Umieszczono pośrodku krzyża podpórkę. Umieszczono ją, aby umierał jak najdłużej, w męczarniach. Konał powoli – przez sześć godzin – aż się udusił. Przeszedł przez piekło fizycznego cierpienia. Wszedł w cierpienie każdego, bez wyjątku, człowieka: konającego w szpitalu, w domu, na ulicy, w rynsztoku, w środku piekła wojny. Każdą komórką swego ciała przylgnął do ludzkiego bólu. Nie ma ludzkiego cierpienia, w którym nie byłby obecny. Od tamtego Wielkiego Piątku już nikt nie cierpi opuszczony. Jest zawsze Ktoś drugi, kto cierpi i kona razem z nim. Cierpi i kocha, kona i zbawia. Nasz Jezus.
Cierpienie fizyczne Jezusa, tak okrutne, że na myśl o nim ciarki przechodzą po ciele, nie było Jego największą udręką. Największe cierpienie uderzyło w Jego duszę. Chciało ją „rozszarpać”. Łukasz napisał, że kiedy konał w konwulsjach, wszyscy Jego bliscy stali z daleka. Najbliżej byli ci, którzy z Niego szydzili, drwili, ciskali inwektywami. To tak, jakby przy łóżku konającego człowieka, zamiast lekarzy, pielęgniarek i najbliższych osób, stali ludzie z nienawiścią w oczach, z przekleństwami na ustach, znęcający się.
Lecz najstraszliwsza udręka miała dopiero nadejść. Marek napisał, że kiedy słońce było w zenicie, Jezus wszedł w największe ciemności. Ciemności całego świata przeniosły się do Jego wnętrza. Ogarnęło Go przerażające poczucie, że opuścił Go nawet Ojciec. Krzyczał do nieba: Boże mój, Boże mój, Czemuś mnie opuścił? (Mk 15, 34). I nic nie słyszał. Jakby dziura była w niebie. Nie jesteśmy w stanie przeczuć stanu Jezusa. Najukochańszy Syn czuje się opuszczony przez najukochańszego Ojca. Nie potrafimy objąć sercem ich wzajemnej miłości, dlatego nie możemy przeczuć stanu pustki Jezusa. Dlaczego przerażająca pustka? Ponieważ czuje się obciążony wszelkim złem i obrzydliwościami całego świata. On, niewinny, stał się grzechem (por. 2 Kor 5, 21), to znaczy pozostając bez grzechu, wszedł w otchłań każdego ludzkiego grzechu, aby nikt z nas, nawet w tym dramatycznym doświadczeniu, nie pozostawał bez nadziei, osamotniony, stracony.
Tajemnica krzyża, jest równoznaczna z objawieniem najwyższej miłości, ponad którą nie sposób sobie wyobrazić niczego większego. Dla nas, chrześcijan, ten znak był od zawsze i będzie zawsze streszczeniem miłości ofiarnej i każdej bezinteresownej miłości, która gotowa jest na najwyższe poświęcenie. Dlatego stawiamy i wieszamy krzyże, aby nam o tej miłości przypominały.
W Wielki Piątek będziemy się zbliżać do adoracji krzyża i będziemy całować krzyż. To znaczy, że będziemy go wybierać. Ten pocałunek składany na krzyżu to nie tylko emocja wyrażająca żal, że zabili Jezusa – Pan Jezus umarł na krzyżu tylko raz. Teraz żyje, bo zmartwychwstał; więcej nie umiera. Całuję krzyż, który jest moim krzyżem. Całując krzyż, wypowiadam moje „Tak”, zgodę na to, że mój krzyż będzie moją drogą do zmartwychwstania. Jeśli kto chce pójść za Mną… (Mk 8, 34).
Ktoś powiedział, że Triduum Paschalne najtrafniej streszcza jedno zdanie Apokalipsy. Oto czynię wszystko nowe (Ap 22, 5). Puste tabernakulum, chrzcielnica pozbawiona wody i paschału to właśnie znaki oczekiwania na nowy początek. Wkrótce zapełni się tabernakulum, zapłonie paschał, poświęcone zostanie źródło. Niby po staremu wszystko będzie. Biada nam, gdyby tak stać się miało. Oto wszystko czynię nowe (Ap 22, 5). Już przychodzę. Nie po to, by wszystko było po staremu. By odnowić.
o. Piotr Andrukiewicz CSsR