Czytanie z Księgi Proroka Izajasza kieruje dzisiaj nasz wzrok na cierpiącego Sługę Boga, który sam oddaje się na ofiarę. Sprawować władzę to służyć. Służyć to ofiarować się. Ofiara kosztuje, dlatego Pan Bóg towarzyszy także w naszych trudach i cierpieniu przez swojego Syna Jezusa Chrystusa. On jest dla nas wzorem bycia przełożonym, odpowiedzialnym za drugiego człowieka, niezależnie, czy jest to miejsce pracy, czy rodzinny dom.
Nie bójmy się służyć innym w naszym środowisku parafialnym i dzielmy się tym, w co Bóg nas obficie wyposażył.
„Najważniejsze, by były chęci” – tak często się słyszy, gdy trzeba podjąć się jakiegoś zadania, zmian i pracy. Rzeczywiście, nie da się rozpocząć dobrego dzieła bez pozytywnej woli, dobrych chęci, ale to jeszcze nie wszystko.
Wyobraźmy sobie, że ktoś nieznający się zupełnie na sztuce budowlanej podejmuje się budowy mostu – ma dobre zamiary, zgromadził nawet potrzebne materiały, ale przecież nie zbuduje go, bo brak mu wiedzy, a nawet jak taki most stanie, to nie odważymy się po nim przejechać.
Dobre chęci nie wystarczą, trzeba jeszcze wiedzieć, „jak” to zrobić. Przysłowie mówiące, że „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane” nie wzięło się znikąd – przedsięwzięcie oparte jedynie na dobrych chęciach często okazuje się katastrofą.
Dobre chęci mają również uczniowie Jan i Jakub, synowie Zebedeusza – pragną być bliżej Boga i zasiadać w Jego królestwie po prawej i lewej stronie Niebieskiego Króla. Każdego – a w dzisiejszym świecie szczególnie ludzi młodych – pochwalilibyśmy za takie gorące pragnienia bliskości z Jezusem. Spotykają się jednak z napomnieniem Jezusa, bo miejsca te zarezerwowane są dla tych, którzy piją Jego kielich, tzn. kroczą Jego drogą pokory, uniżenia aż do śmierci.
Nauczyciel ubiera w swych słowach tę ścieżkę w postawę służby, która posuwa się w realizacji do ostateczności: A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu.
Służba posunięta nawet do bycia niewolnikiem, czyli nikim, jest tym Boskim „jak”, które gwarantuje powodzenie podjętych planów. Sama chęć bycia z Jezusem nie wystarcza, trzeba jeszcze być sługą i nie tylko na poziomie słownych deklaracji, ale przede wszystkim gotowości do wypicia kielicha Jezusa do samego końca.
Służba nie polega jedynie na braku czynieniu zła drugiej osobie, odseparowaniu się od problemów – to jest negatywne podejście do miłości bliźniego. Stać się sługą, a nawet niewolnikiem, to podjęcie aktywnego trudu, by wyjść naprzeciw drugiemu człowiekowi. Oczywiście, że nie musi to przybierać dziś formy np. umycia nóg, jak było w starożytności, ale może jakiegoś innego dobrego czynu, wygospodarowania czasu dla niego lub całej rodziny i wspólnoty, cierpliwego przebaczania, albo i wzięcia na siebie jakiegoś ciężaru związanego z cudzą chorobą, cierpieniem, smutkiem lub śmiercią.
Pewien człowiek, opiekujący się chorymi bezdomnymi daje następujące świadectwo.
„Panu K. opatrunki trzeba zmieniać na pośladkach. Najpierw przełożyć jego ciało na bok. Stanęliśmy z Anetą na brzegu łóżka, złapaliśmy za biodra i po chwili ciało K. zmieniło pozycję. Wyjęliśmy rurkę od cewnika i zdjęliśmy pampersa. Na pośladkach Pana K. zobaczyliśmy kilka dziur wielkości piłeczek do ping-ponga. Na lewym pośladku z kilkucentymetrowej szramy wyciekała ropa i krew. Żeby odleżyny zaczęły się goić, Aneta musi rozszerzyć szramę, łapiąc to wywleczone na wierzch mięso w dwa palce i grubą strzykawką wprowadzić do środka lekarstwo. Wzrok przyzwyczaja się do widoku odleżyn po kilku sekundach. Nos przyzwyczaja się do zapachu jeszcze szybciej. Z takimi ranami K. do nas trafił. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej było ich więcej i były znacznie głębsze.
Gdybym nie zobaczył odleżyn Pana K. – nadal pewnie sądziłbym, że bywa nieznośny i roszczeniowy itd. – więc mam pełne prawo za nim nie przepadać. Jego rany były zasłonięte. Trzeba było się im przyjrzeć.
Widok ran sprawia, że łatwość, z jaką przychodzi wydawanie sądów, ustępuje. Wszyscy jesteśmy pokiereszowani. Nosimy ukryte rany. Wstydliwe wspomnienia. Bolesne odleżyny. Blizny z przeszłości. Wyrzuty sumienia. Świadomość wyrządzanych nam krzywd i tych krzywd, które wyrządziliśmy innym.
Nie musimy tych ran widzieć. Nie musimy się im z przerażeniem albo z odrazą przyglądać. Powinniśmy jednak o nich pamiętać. Mieć świadomość, że są. Izaak Syryjczyk mówi: «Kiedy zaczniesz widzieć, że drugi człowiek jest tak samo słaby jak ty, zrozumiesz, że pozostaje ci tylko współodczuwać, troszczyć się, płakać razem z nim i nieść mu pomoc, a nie – osądzać i skazywać».”
Czy do naszego codziennego rachunku sumienia nie powinniśmy dodać może i takich pytań: „Czy dałem dzisiaj komuś pokój? Czy rozjaśniłem jego oblicze uśmiechem? Czy przyniosłam jej słowa leczące rany? Czy może powodujące złość i żal? Czy odpowiednio do sytuacji pomogłem, jeśli było to możliwe?”.
To są jedne z najważniejszych pytań i odpowiedzi każdego dnia. Wskazują na to, że nie tylko mam dobre chęci zasiadania w Bożym królestwie po Jego prawicy, ale jednocześnie idę za Nim, wkraczam w praktyce na ścieżkę „jak”. Buduję most, po którym przejdę ja i ci, których świadectwo służby pociągnęło do Jezusa.
o. Mariusz Mazurkiewicz CSsR Rzecznik Prasowy Prowincji Warszawskiej Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela (Redemptoryści), rekolekcjonista oraz duszpasterz akademicki – Wrocław