W ikonografii i sztuce dzień Sądu Ostatecznego często przedstawiany jest jako dies irae – dzień gniewu. Widać tu głęboką inspirację średniowieczem, jego artystycznymi wyobrażeniami, teologią i kulturą, chodzi też o ukazanie bezwzględności i nieuchronności sprawiedliwości, która się wtedy dopełni. Źródłem gniewu nie będzie Przedwieczny Sędzia – nie chodzi również o jakikolwiek stan emocjonalny czy poruszenie znane nam z realiów naszego życia. Będzie miał on charakter immanentny – zostanie skierowany ku sobie, że tyle okazji do odkrycia obecności Boga w drugim człowieku zostało zmarnowanych. Tyle zaproszeń zignorowanych. I że tyle lekkomyślności, pustki, krzywdy i niesprawiedliwości za nami pozostało. Przyczyną radości zbawionych stanie się spotkanie Boga „twarzą w twarz”, którego obecności doświadczali w bliźnich. I fakt, iż ich nadzieja zamieniła się w błogosławioną pewność.
Fundamentalną prawdą, która wybija się na pierwszy plan w Liturgii Słowa uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata, jest przypomnienie, że będziemy sądzeni z miłości. Nie wedle którejś z jej – często obiegowych i zafałszowanych egoizmem – definicji, ale miłości, której wzór postawił nam sam Jezus Chrystus. Troszczący się o zdrowych i chorych, odnalezionych i zagubionych, obecny w dziejach narodów i historii każdego człowieka. Opis Sądu jest przypomnieniem, że Niebo istnieje naprawdę – nie jest to wymyślony mit czy obraz „ku pokrzepieniu serc”, ale też przestrogą: finałem życia zbudowanego na pogardzie, obojętności, nienawiści może stać się piekło. Choć wielu w nie nie wierzy, ono także jest realne.