Święto Podwyższenia Krzyża prowokuje wiele ważnych pytań. W sensie ścisłym jego nazwa oznacza uniesienie do góry, wyeksponowanie, ukazanie innym. Rozumując tylko według tego klucza, można by powiedzieć, że w naszej Ojczyźnie, gdzie jest tyle przydrożnych krzyży, umieszczanych na wieżach kościołów, w domach, szkołach i urzędach, uroczysta intronizacja Chrystusa to permanentny proces, dokonujący się na tej ziemi od wieków. Skąd zatem tyle zła, nienawiści, kłótni, zawiści? Dlaczego krzyż jest znakiem przezroczystym nie tylko dla ateistów i agnostyków, ale także dla chrześcijan? Odpowiedź nie jest trudna: kształt skrzyżowanych dwóch belek z umieszczonym na nich wizerunkiem Ukrzyżowanego o tyle staje się komunikatem, o ile potrafimy odczytać szczególną logikę życia. Czy – tak jak On – potrafimy i chcemy służyć, kochać, tracić, rezygnować ze swojej woli, czyniąc wolę Ojca? Pod krzyżem rozum, wola, nadzieja, trzymające się kurczowo wyobrażeń o Bogu uczynionym na „ludzki obraz i podobieństwo”, wkraczają w ślepą uliczkę. Dochodzą do granic możliwości poznawczych. Mistrz Eckhard podpowiada, że aby zrozumieć ten moment, trzeba zatrzymać się w postawie bezradności: nagi człowiek musi spotkać się z Chrystusem obnażonym, odartym z godności, sponiewieranym i umęczonym.
Wywyższenie krzyża nie oznacza li tylko jego akceptacji jako dziejowej konieczności, wypełnienia się Bożych obietnic. To za mało. Trzeba wejść w wydarzenie Golgoty i przyjąć jego logikę jako klucz do zrozumienia siebie, własnego losu. Konieczna jest afirmacja prawdy, że opowieść o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa z Nazaretu i wydarzenia z mojego życia wzajemnie się dopełniają i interpretują. „Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa” – uczył św. Jan Paweł II.
Bo Bóg pobłogosławił świat krzyżem! I ta prawda dziś do nas dociera ze zdwojoną mocą. „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”. Czasem zapętleni w źle rozumiany rygoryzm, redukujący wyobrażenia o Nim do moralizmu, rytmu codziennych pacierzy i samej tylko poprawności religijnej, zapominamy o miłości Boga. Miłości ukrzyżowanej i zmartwychwstałej. I o tym, że jesteśmy nią otuleni szczelnie od pierwszego do ostatniego dnia życia.