Pokój. Słowo to rozbrzmiewa dzisiaj tak często, jak nigdy dotąd. O potrzebie pokoju językiem dyplomatycznym i propagandowym mówi wielka polityka. Tysiące ludzi maszeruje z transparentami głoszącymi hasła pacyfistyczne.
Spójrz, może tam gdzieś zobaczysz Jezusa, który jest przecież Księciem Pokoju, skandującego z tłumami: „Pokój, pokój!”. Najczęściej nie ma Go tam. Dlaczego? Jedno słowo rozwiązuje zagadkę: nie może być Jezusa między tymi, którzy o pokoju tylko mówią. On nie powiedział: „błogosławieni głoszący pokój”, lecz „błogosławieni, którzy wprowadzają pokój”. Zwykle manifestacje kończą się na słowach, deklaracjach. Często są tylko krzykiem ludzi, którzy najbardziej kochają swoje wygodne życie. Brakuje postawienia pytania „dlaczego?”. A jeszcze częściej brak woli dania szczerej odpowiedzi, która mogłaby trochę „poprzestawiać” życie.
Jezus, stając dziś przed uczniami, pozdrawiając ich słowami: „Pokój wam!”, jednocześnie pokazuje przebite ręce i bok. Nie jest to przypadek: ukazując ślady męki, przypomina o cenie, jaką zapłacił za nas wszystkich. Wysyłając apostołów w świat z Ewangelią – obdarowując ich mocą, dzięki której będzie mogła się w nim rozwinąć – wskazuje, że pokój, który odtąd będą nieśli innym, to nie stan duchowego samozadowolenia, zaś Królestwo Boże to nie sielankowa rzeczywistość, ale permanentna walka, zmaganie się z grzechem i śmiercią, nieładem i nihilizmem. I że niosąc taki pokój innym ludziom, też będą musieli za to zapłacić podobną cenę.
Aby nieść pokój innym, trzeba go najpierw mieć w sobie. To jest warunek podstawowy. Aby doświadczyć miłosierdzia, samemu najpierw trzeba być miłosiernym. Nie można dać komuś czegoś, czego się nie posiada. Prośmy zatem dziś, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, aby Bóg uzdolnił nas do tego, abyśmy nieśli pokój innym – nie złudny, toksyczny obecnością w nim fałszywych kompromisów, ale prawdziwy, Chrystusowy – niełatwy, ale przecież możliwy.