Ten sam mechanizm, który opisują Ewangeliści, dziś nie stracił niczego ze swojej aktualności.
Oto żyjemy dziś w świecie, gdzie ceni się towary w wersji light: odtłuszczone, pozbawione kalorii, lekkostrawne. Lekkie mają być też programy w telewizji, lektury w szkole i wymagania rodzicielskie wobec dzieci. Zasady light zaczynają też obowiązywać w relacjach międzyludzkich („Po co nam ślub? Czy nie wystarczy, że się kochamy?”), archaizmem stają się odpowiedzialność, honor, stałość. Kategoria „fajności” zaczęła obowiązywać na wielu poziomach życia – także życia religijnego. „Fajna Msza” to taka, która jest krótka i ksiądz nie „czepia się”, omijając dyskretnie tzw. trudne tematy.
Takie są realia. I one właśnie sprawiają, że z coraz większą tęsknotą spoglądamy tam, gdzie kategoria fajności nie ma racji bytu, gdzie wszystko jest prawdziwe, słowa nie straciły swojego pierwotnego sensu, a miłość jest wieczna. Gdzie nie trzeba udawać życia. Brakuje nam dziś współczesnych Janów Chrzcicieli. Albo inaczej: oni są, ale bezwzględnie się ich eliminuje z przestrzeni publicznej, wycisza głos, uruchamiając potężną machinę nienawiści. Są realnym zagrożeniem dla istniejącego porządku.
Dziś „głosem wołającego na pustyni” staje się Kościół. Niegroźny, gdy „w miękkie szaty odziany”, gdy skłonny w imię politpoprawności zacierać granice. Niebezpieczny, gdy z odwagą zaczyna przypominać prawdy nieśmiertelne, definiować wolność, mówić o tym, że kryteria dobra i zła są nam dane z góry, wreszcie gdy skutecznie prowadzi ludzi do nawrócenia. Dla takiego nie ma miejsca w przestrzeni publicznej.
Dziś odważne mówienie o Bogu, świadectwo Jego miłości, pokazanie, że tylko przyjęcie w pełni Dobrej Nowiny może nadać codzienności prawdziwe piękno, także kosztuje. Coraz więcej. Jan Chrzciciel odwagę mówienia o sprawach najważniejszych w sposób jasny i klarowny przypłacił życiem. Taka jest cena wierności. Czasem trzeba ją zapłacić, aby ocalić tych, którzy przyjdą po nas.