Ewangeliczna gorliwość jest niezgodą na wszelką małość, która rodzi się w człowieku. Jest protestem przeciwko wszystkiemu, co pomniejsza innych, przeciwko stereotypom, zaakceptowanym kompromisom ze złem. Jest buntem przeciwko lenistwu, gnuśności i bylejakości. Rozłam, o jakim mowa, ma na celu oczyszczenie z kłamstwa, oddzielenie prawdy od tego, co ją tylko udaje. Nie może być – i nie jest! – przesłanką do wznoszenia kolejnych murów.
Nie lubimy gorliwców. Nazywamy ich dziwakami, przylepiamy łatkę „nawiedzonego”. Budzą wrogość, zażenowanie, denerwują. Ale zarazem ich podziwiamy! Za to, że znajdują w sobie światło, które w nas może i kiedyś było, ale dawno zgasło. Za bezkompromisowość i jasność życia. Niechęć, jaka się rodzi wobec nich, jest też czasem powodowana wyrzutami sumienia – sumienia, które być może w jakimś momencie życia zamilkło. Czy może być gorliwość fałszywa, raniąca, będąca przyczyną sprawczą podziałów? Pewnie tak. Trudno sądzić kogoś. Jeśli się zdarza, zawsze jest znakiem braku pokory i woli podporządkowania się Jezusowi: ogień, który On przyniósł, nie spopiela – on rozpala miłość. Gorliwość niszcząca wyrasta zawsze z braku miłości bądź z karmienia się fałszywą miłością.
Pozwólmy na to, aby gorzały w nas wewnętrzne pożary! Takie, które spopielając grzech, oczyszczając z fałszu i kłamstwa, bylejakości i letniości, doprowadzą nas do Boga, sprawią, że zamieszka w nas Jego pokój.