Taki moment nadszedł też dla 72 uczniów. Jezus posyła ich, choć wie, że prawdopodobnie jeszcze nie są do końca gotowi. Wie, że mogą popełnić błędy. Podejmuje jednak ryzyko. Jakże wiele ta scena mówi o zaufaniu Boga do człowieka – o tym, że Bóg, wybierając nas i posyłając do różnych zadań, świadomie podejmuje ryzyko i wie, że nie wybrał ludzi idealnych, ale słabych i omylnych.
Jezus wie, że wysyła uczniów z niełatwą misją. Że idą jak owce między wilki. Że pozornie nie mają szans. Wie jednak, że będzie im towarzyszyła pomoc Ducha Świętego, że nie są w tej misji zdani tylko sami na siebie.
I wreszcie wracają… szczęśliwi, zadowoleni, pełni optymizmu. Widzieli, jakie cuda działy się przez ich ręce. Widzieli, że otrzymali władzę, która nie od nich pochodzi. Tak po prostu, po ludzku cieszą się. A Jezus – choć pewnie cieszył się z nimi – nieco hamuje ich radość. Wie, że nie zawsze tak będzie, bo w życiu człowieka oprócz sukcesów muszą też przyjść porażki. Wie, że pokusa samozadowolenia i pychy jest ogromna – ale równocześnie zgubna. Pokazuje, czego mają się uchwycić i skąd czerpać radość i motywację. „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”. To tak, jakby mówił: Ja, i tylko ja, jestem waszą nagrodą, waszą ostoją i pomocą. Świat może was odrzucić, ale jeśli pozostaniecie wierni mnie, upomnę się o was, a u kresu waszego życia powitają was moje otwarte ramiona, a bramy raju staną przed wami otworem!