Franciszek Kucharczak GN 07/2024
Skąd to dążenie „edukatorów” do psucia dzieci w Polsce? Bo gdzie indziej już je zepsuli.
Niedawno rozmawiałem z kobietą martwiącą się o swoje dzieci, które weszły w wiek szkolny. Była przestraszona szykującymi się zmianami w edukacji. Dla niej najbardziej niepokojące są pogłoski o planach wprowadzenia do szkół „edukacji seksualnej” w stylu zachodnim, czyli de facto demoralizującym dzieci i młodzież.
Wśród wszystkich niepokojów o przyszłość, jakie odpowiedzialnym Polakom nie dają spać, ten uważam za najpoważniejszy. Sam, gdy moje dzieci zaczynały naukę, obawiałem się niepożądanych wpływów, jakim mogą zostać poddane. Pełno było wtedy doniesień o akcjach samozwańczych edukatorów, robiących naloty na szkoły i przeprowadzającym uczniom „uświadamianie”. Były też genderowe eksperymenty w rodzaju „równościowych przedszkoli” z transpłciowymi przebierankami, a dzieci śpiewały „Mogę być kim chcę, płeć nie ogranicza mnie”. Były oferty dla szkół, których ceną było wpuszczanie do placówek „postępowych” treści.
Zmierzało to do tego, co dziś widzimy na Zachodzie w postaci plagi zaburzeń tożsamości u dzieci, którym „pomaga się” blokerami dojrzewania i kaleczeniem ich na zawsze w ramach „zmiany płci”. Do tego dochodzi coraz niższy wiek inicjacji seksualnej, coraz większa liczba przypadków chorób przenoszonych drogą płciową i wzrost liczby przestępstw o charakterze seksualnym (na Zachodzie wielokrotnie więcej niż w Polsce). Permisywna seks edukacja miała zapobiegać nastoletnim ciążom, a stało się odwrotnie. Za tym, a jakże, poszło „rozwiązanie problemu” w postaci zwiększonej liczby aborcji.
Katastrofa, jaka z tego wynikła na Zachodzie, u nas została powstrzymana na osiem lat. To dużo – to cała podstawówka. Przy wszystkich skutkach zmiany władzy, jaka wtedy nastąpiła, ten uważam za najcenniejszy. Oczywiście do naszych dzieci i tak docierały niepożądane treści za sprawą internetu i innymi drogami, ale dzieci nie otrzymywały komunikatu, że to jest zgodne z przekazem szkolnym. A to szalenie ważne, bo ten przekaz jest dla nich pieczęcią, że to jest dobre i urzędową zachętą, żeby to robić.
Polskie dzieci od lat są objęte szkolną edukacją seksualną w postaci zajęć wychowania do życia w rodzinie. Na nich, jeśli rodzice sobie życzą, dzieci dowiadują się wszystkiego, co o dojrzewaniu i seksualności wiedzieć w tym wieku powinny. Problem w tym, że to nie pasuje do „nowoczesnych trendów”, których promotorzy jak najszybciej chcą odrobić straty. A jest się czego obawiać. Nie bez powodu papież Franciszek powtarza, że „ideologia gender jest obecnie jedną z najbardziej niebezpiecznych kolonizacji ideologicznych”.
Najłatwiejsze i najbardziej efektywne jest kolonizowanie dzieci. Nie wolno nam do tego dopuścić.
– Ale jeszcze nie jest tak źle, więc po co ten alarm – powie ktoś. Ano, bo jak będzie źle, to będzie też za późno.
KRÓTKO:
Biden brnie
Prezydent USA uznał dalszą promocję aborcji za główny temat swojej kampanii reelekcyjnej. W 51. rocznicę precedensu Roe przeciw Wade Joe Biden oświadczył, że on wraz z wiceprezydent Harris „walczą o ochronę wolności reprodukcyjnej kobiet przed niebezpiecznym, skrajnym i oderwanym od rzeczywistości programem Republikanów”, zapewnił też, że będzie dążył do przywrócenia raz na zawsze pełnej swobody aborcji w prawie federalnym. Informujący o tym portal Life News przypomina, że to właśnie obecna administracja ma skrajny program aborcyjny, pozwalający na uśmiercanie dzieci aż do porodu. „Świadomość, że prezydent Biden przedłożył »wybór« ponad swój święty obowiązek ochrony życia, jest druzgocąca” – podkreślił amerykański biskup Michael Burbidge, przewodniczący komitetu pro-life Konferencji Katolickich Biskupów Stanów Zjednoczonych. Jak widać prezydent Biden uznał jednak, że nic tak nie zmniejsza problemów społecznych, jak ograniczenie liczby potencjalnych obywateli.
Taki biznes
Fundacja SEXEDPL, próbująca wywrzeć wpływ na program nauczania w polskich szkołach, jest partnerem holenderskiej firmy Easy Toys, która jest potentatem w handlu gadżetami erotycznymi – informuje „Gazeta Polska”. Czytamy tam, że firma poleca też konta gwiazd porno. Właściwie nie powinno to nikogo dziwić – w permisywnej seks edukacji chodzi o seks, a nie edukację.