Ojcowie KapucyniParafia WniebowstąpieniaParafia Matki Bożej Nieustającej PomocyParafia Św. AnnyStrona Główna
Niedzielne Msze Święte
Parafia Matki Bożej

700, 900, 1030, 1200,
1315, 1800

Parafia Wniebowstąpienia

730, 1030, 1200, 1700

W Brzezinach - godz. 900

 

Czytania na dziś
 
Nie wiedzą, co czynią
31-12-2020 08:09 • Ks. Stanisław Rząsa

O agresji wobec Kościoła, odchodzeniu od wiary oraz skandalach pedofilskich mówi o. prof. Jacek Salij.

Bogumił Łoziński: Agresja fizyczna i werbalna wobec Kościoła i księży, przerywanie Mszy św., odrzucanie katolickiej etyki, coraz więcej ujawnianych skandali seksualnych z udziałem duchownych. Mamy w Kościele w Polsce poważny kryzys?

O. prof. Jacek Salij: Niedawno zwierzył mi się niewiele ode mnie młodszy znajomy: „Nigdy nie ukrywałem tego, że jestem gorliwym katolikiem. Ludzie mało związani z Kościołem zazwyczaj przyjmowali to z szacunkiem. Ostatnio to się istotnie zmieniło. Ta moja postawa już nie budzi szacunku, częściej ludzi denerwuje. Jestem w ich oczach człowiekiem dnia wczorajszego”. Mogę nie mieć racji, ale wydaje mi się, że po prostu takie są fakty – że w naszym społeczeństwie narasta dystansowanie się wobec Kościoła, niekiedy nawet wrogość. I na pewno tych zjawisk nie powinniśmy lekceważyć. Osobiście fakty te odbieram jako wielkie wezwanie do tego, żeby samemu się nawracać oraz żeby innym pomagać w tym, by się nawracali.

Dlaczego Kościół katolicki stał się obiektem agresji osób manifestujących za aborcją?

Kiedy ludzie domagają się prawa do zabijania niewinnych, to naprawdę nie wiedzą, co czynią. Pytań, skąd się bierze taka gotowość do aprobowania aborcji, na pewno nie powinno się lekceważyć. A jednak kiedy patrzyłem na tamte demonstracje, najwięcej wyjaśniały mi słowa Chrystusa Pana z Ogrodu Oliwnego: „To jest wasza godzina i panowanie ciemności”. Jest coś demonicznego w tym, że próbujemy nie liczyć się z przykazaniem „Nie zabijaj”. Dlaczego nikt z manifestujących swoją aprobatę dla aborcji nie pomyślał o tych ludziach, którzy urodzili się np. z zespołem Downa? Do nich przecież dochodziły te głosy, że takim jak oni społeczeństwo okazuje pogardę i że lepiej by było, gdyby w ogóle się nie urodzili. Na pewno nie słuchali tego obojętnie. Przypomina mi się dramatyczne przemówienie, jakie kiedyś wygłosiła w Parlamencie Europejskim chora na zespół Downa Niemka Andrea Halder. „Nie zabijajcie nas!” – wołała. Myślę też o tysiącach małżonków, którzy nie mogą doczekać się dziecka. Nawet nie umiem sobie wyobrazić tego, że niektórzy z nich mogliby brać udział w demonstracjach na rzecz łatwiejszego dostępu do aborcji. Co tacy ludzie mogli wtedy przeżywać, przejmująco wyraziła któraś z moich znajomych: „Ja od lat marzę o tym, żeby skutecznie zajść w ciążę. Brak mi słów, żeby wyrazić, co odczuwam, kiedy ktoś domaga się prawa do aborcji”.

Na protestach zwolenników aborcji pada argument, że jej ograniczenie oznacza odebranie im wolności, a przecież Pan Bóg obdarzył człowieka wolną wolą.

Zasada „róbta, co chceta” nie jest ideałem wolności. Pod jej płaszczykiem nieraz dochodzi do głosu prawo silniejszego. Trudno nie przyznać racji belgijskiemu profesorowi Michelowi Schooyansowi, że „w stosunkach między silnym a słabym, między bogatym a biednym, między panem a sługą wolność ciemięży, prawo zaś oswobadza”. W zetknięciu silnego ze słabym sprawiedliwe prawo staje po stronie słabszego, broni go przed krzywdą. Wolność jest wielką wartością, ale nie jest wartością absolutną. Wolność domaga się zakorzenienia w prawdzie, w zasadach miłości, sprawiedliwości. W imię źle pojmowanej wolności można wyrządzić wiele krzywdy. Prawo dopuszczające aborcję jest skierowane przeciwko najsłabszym, chorym, niepełnosprawnym dzieciom. Słusznie przypominał św. Jan Paweł II, że również nasza wolność domaga się wyzwolenia. Wyzwolenia od kłamstwa i bezduszności.

Zwolennicy aborcji twierdzą, że przed urodzeniem nie ma człowieka.

No tak, a kiedy zapadnę na starczą demencję, wtedy przestanę być człowiekiem, będę już tylko eks-człowiekiem, ludzkim złomem. Rację mają ci, którzy zgodę na eugeniczną aborcję łączą ze zgodą na eutanazję. Ten, kto dziecku przed urodzeniem odmawia człowieczeństwa, uległ przesądowi, że to my ustanawiamy prawdę. Tak nie jest. Już Arystoteles wiedział, że prawda jest to zgodność naszego poznania z rzeczywistością. To nie my decydujemy o tym, co jest prawdą. Decyduje o tym rzeczywistość. Prawdą nie jest to, co się nam wydaje, że nią jest. Prawdą jest to, co jest prawdą.

Odmawianie człowieczeństwa dziecku nienarodzonemu pozwala zwolnić się z obowiązku miłości.

Miłość nie jest oczywistą reakcją matki czy ojca na pojawienie się dziecka. Czasem pojawia się ono nieoczekiwanie, nieraz planowane było na później. Zapewne najtrudniej jest pokochać od razu dziecko naznaczone jakąś chorobą lub upośledzeniem. Ale przyjęcie i pokochanie nawet zdrowego dziecka wymaga nieraz sporej pracy duchowej. Jednak na coś jeszcze innego pragnę zwrócić uwagę. Podczas tamtych marszów słychać było deklaracje, że gdyby poczęło nam się dziecko chore, to na pewno nie pozwolimy mu się urodzić. Aż trudno uwierzyć, ale mówili tak również rodzice mający to szczęście, że ich dzieci są zdrowe i pięknie rosną. Oni deklarowali w ten sposób, że ich miłość rodzicielska – nawet jeśli wydaje im się zbliżona do ideału – jest uwarunkowana. Kochamy swoje dzieci, ale gdyby któreś z nich miało się urodzić chore albo z jakimś poważniejszym upośledzeniem, albo gdyby pojawiło się w momencie dla nas niewygodnym, to byśmy je zabili. Mówiąc krótko, domaganie się społecznej zgody na aborcję wyrasta z przeświadczenia, że nawet rodzonych dzieci nie kochamy do końca prawdziwie.

Wśród protestujących było wiele młodzieży, która, jak pokazują badania, odchodzi od Kościoła. Dlaczego?

Byłoby zdradą Chrystusa, gdyby dla zatrzymania odchodzących Kościół zaczął majsterkować przy przykazaniu „Nie zabijaj”. Jeżeli z tego powodu niektórzy odchodzą, trzeba sobie powiedzieć: „Trudno, nauki Bożej Kościół zmieniać nie może”. Również ludziom niewierzącym należy się takie świadectwo, że my w Kościele w Pana Boga wierzymy naprawdę. Ufam jednak, że w tych krzykach przeciwko Kościołowi było sporo podobieństwa do kłótni małżeńskiej. W czasie spięć małżonkowie potrafią wykrzyczeć przeciwko sobie różne rzeczy, ale niedługo potem okazuje się, że wcale tak nie myślą, czasem się nawet przepraszają. Chciałbym wierzyć, że taka postawa młodych to zachwianie w wierze, ale wielu z nich wróci do Kościoła.

Wobec Kościoła w Polsce padają też zarzuty, że zbyt blisko jest związany z obecną władzą. Czy mamy „sojusz tronu i ołtarza”?

Czyżby dowodem na istnienie takiego sojuszu był krzyż wiszący w sali sejmowej czy w klasach szkolnych? Włoski sąd najwyższy rozsądnie przypomniał, że w kraju kulturowo katolickim krzyż jest biernym znakiem tożsamości i nic nikomu nie narzuca. Czyżby o sojuszu ołtarza z tronem świadczyła religia w szkołach? Przecież rodzice mają prawo do tego, żeby szkoła nie odcinała dzieci od ich tradycji kulturowej. Czyżby prawdą było, że w kościele księża bardzo dużo politykują? Znamienne, że najczęściej zarzut ten stawiają ludzie, którzy w ogóle do kościoła nie chodzą. Zarzut politycznego zaangażowania Kościoła rozsądnie potraktowała matka Teresa z Kalkuty: zamiast odpowiadać na takie zarzuty, starajmy się odpowiadać na potrzeby konkretnych ludzi.

W Polsce w ostatnim czasie są ujawniane przypadki pedofilii ze strony duchownych i krycie tych faktów przez ich przełożonych. Jak duża według Ojca jest skala tych zjawisk?

Opowiem o zdarzeniu, które miało miejsce przed 50 laty w naszym klasztorze w Poznaniu. Kucharz, przygotowując ciasto wielkanocne dla naszej dużej wspólnoty, wrzucił zepsute jajko. Natychmiast je wyjął, ale w misce było już ze 20 jajek i szkoda mu było wszystko wyrzucać. Tego ciasta nie dało się jeść. Myślę, że skala zjawisk, o które Pan pyta, jest mniej więcej taka jak w tej mojej opowieści.

Czy grozi nam to, co się stało z Kościołem w Irlandii, z którego wierni odeszli po ujawnieniu skandali pedofilskich księży?

Ja z przypadkami pedofilii nie spotkałem się nigdy, a przecież całe swoje życie spędziłem w środowisku duchownych. Gdy pojawiały się niepokoje, czy nie stanie się w Polsce to, co z Kościołem w Irlandii, byłem absolutnie pewien, że nam to nie grozi. Dopiero teraz rozumiem, że mamy do czynienia z syndromem zepsutego jajka. Toteż zalecana przez Ojca Świętego zasada „zero tolerancji” wydaje mi się ze wszech miar słuszna. Potężne zgorszenie budzi fakt, że nawet jakiś kardynał – i nie jest to fake news, bo ujawniła to Stolica Apostolska – okazał się drapieżnikiem seksualnym. Trudno o mocniejsze świadectwo, że w Kościele wszyscy, łącznie z pasterzami, jesteśmy ułomnymi ludźmi. Mądrze umiał na takie zgorszenia reagować św. Augustyn. Kiedy niejaki Bonifacy, kapłan z Hippony, dopuścił się skandalu obyczajowego i wielu pogan zraziło się z tego powodu do Kościoła, Augustyn tak im odpowiadał: Bonifacy zda przed Bogiem rachunek ze swoich grzechów; był on kapłanem w naszym Kościele. Otóż Kościół katolicki tego nas uczy, żeby nie pokładać swojej nadziei w żadnym człowieku, choćby nam się wydawał nie wiem jak święty. My całą naszą nadzieję chcemy pokładać w Chrystusie.

Lewica twierdzi, że jednym z powodów nadużyć seksualnych jest celibat. Co Ojciec myśli o takiej diagnozie?

Mój własny celibat przyjmuję jako wielki dar Boży. Czuję się wyróżniony tym Bożym wyborem, aby Jezus był całą moją miłością. Łaska Boża istotnie wspomaga tych, którzy swojego celibatu chcą dochować wiernie.

Pojawiają się zarzuty wobec św. Jana Pawła II, że niedostatecznie reagował na skandale pedofilskie, słychać nawet żądanie dekanonizacji papieża Polaka.

Są to zarzuty gołosłowne. Aby je poważnie formułować, powinny być podane fakty, dowody, analiza okoliczności, a niczego takiego nie ma. Temat ten podjęli katoliccy publicyści. George Weigel, badając raport na temat byłego kardynała McCarricka, zdecydowanie twierdzi, że Jan Paweł II jest poza wszelkim podejrzeniem. Taką samą opinię sformułował o. Maciej Zięba.

Jak katolicy powinni reagować na obecne trudne doświadczenia Kościoła?

„Dzielność zapaśnika polega na tym, że umie odbierać razy i zwyciężać” – napisał niemal w przeddzień swojej męczeńskiej śmierci św. Ignacy z Antiochii. Ufajmy, że cały ten czas próby, przez którą Kościół obecnie przechodzi, okaże się zapowiedzią nadchodzącej wiosny. Pozytywny sens doznawanych utrapień wspaniale wyraził w trzeciej części „Dziadów” Adam Mickiewicz w historyjce o diable, który, zobaczywszy rozsypaną na ziemi garść żyta, „naplwał na nią i ziemią nakrył, i przybił kopytem”. Efekt był taki, że „wiosną, na wielkie diabła zadziwienie, wyrasta trawa, kwiecie, kłosy i nasienie”.•

O. Jacek Salij

dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz i publicysta. Działał w podziemiu antykomunistycznym. Jest wybitnym duszpasterzem i rekolekcjonistą.


© 2009 www.parafia.lubartow.pl