Nie tu miejsce na kalendarium życia Jana Pawła II. Świętego. Poprzestanę na subiektywnym wskazaniu punktów ważnych, znaczących.
Moja Mama była starsza od Karola Wojtyły równo 20 lat. Ile epok przeżyła? Austro-Węgierską z Franciszkiem Józefem i karpacką naftą. 20 lat później epokę wskrzeszenia Polski, gdy była nauczycielką w trójnarodowym bieszczadzkim miasteczku. Po 20 latach nastała epoka końca i początku świata. Okupacja jedna, druga, trzecia. Wysiedlenie na Śląsk – to jak inny kontynent. Wojna niby się skończyła, ale epoka trwała. Niepojęta, z innymi ludźmi i niepojętymi prawidłami marksizmu. Czy była i piąta epoka? Była. Bo Mama dożyła 101 lat. Wydawać się mogło, że to już ktoś inny dożywa swoich dni. Każda z tych epok piękna i każda trudna.
Jan Paweł II tyle nie dożył. Ale epok swego życia miał kilka. Inaczej determinowanych, inaczej liczonych. Ale też każda piękna i każda trudna. Ostatnio wpadła mi w ręce książka dotycząca nowszej historii Śląska. Jedna z ilustracji – na Górze św. Anny – ówczesny kościelny administrator Śląska Opolskiego, obok niego znane postaci tamtej doby (Kisielewski, Woźniakowski). Na skraju młodziutki, szczuplutki ksiądz... Karol Wojtyła. Rok 1953 lub 54. Czyli 8 lat po święceniach. Na pewno już doktor teologii, może w trakcie habilitacji. A na zdjęciu – taki z boku, raczej tło stanowiący.
W jego życiu epoki inaczej się liczyły, inaczej przebiegały. Najpierw dzieciństwo z Mamą, młodość bez niej, wojna i praca – to już dwie epoki. Obie krótkie, z wyrazistą cezurą. Co najważniejsze, to dopełniające się następstwo tych i kolejnych epok. Jedna z drugiej nie wynikała, ale każda następna nie obyłaby się bez poprzednich. Coś jakby wielki scenariusz przygotowany przez Autora z fantazją, z wymaganiami, z pewnością dalszego ciągu. Autora, który wie jakiego aktora obsadził w tej roli. Aktora pewnego, który cały spektakl poprowadzi przez kolejne akty, odsłony, epoki.
I poprowadził. Nie tu miejsce na kalendarium życia Jana Pawła II. Świętego. Poprzestanę na takim subiektywnym wskazaniu punktów ważnych, znaczących. Pierwszy – to wynik konklawe. „Proszę księdza, Wojtyła został papieżem!”. A idź ty, nie gadaj niestworzonych rzeczy. Zaraz..., co, skąd wiesz. Z radia? Z jakiego? Włączyłem nasłuch, przesuwam częstotliwości... Jakaś obcojęzyczna stacja dwukrotnie powtórzyła nazwisko „Woityla”. A jednak! Kolejna epoka w życiu Karola Wojtyły, a i nowa epoka dziejów Kościoła. Takie skrzyżowanie tych dwóch osi trafia się bardzo rzadko w historii. Trafiło się 16 października 1978 roku.
Drugim takim znaczącym punktem była encyklika "Redemptor Hominis". (3 kwietnia 1979). Dostępna w kraju nieomalże zaraz (nigdy przedtem coś podobnego się nie zdarzyło). Czytałem, podkreślałem i zakreślałem, stawiałem wykrzykniki, broszura wymięła się w końcu, ale i tak długo mi służyła. Pierwsza encyklika, która dla młodego księdza okazała się życiową, pasjonującą lekturą i wiele spraw nieomalże na nowo ukierunkowała w życiu. I w duszpasterstwie, w moim przypadku szczególnie w zaangażowaniu zwanym wtedy „oazowym”. I w późniejszej pracy rekolekcyjnej. Ani razu chyba nie zacytowałem jej tekstu, ale w istocie była ona przestrzenią, w której rekolekcyjne nauki były zanurzone.
Znaczącym wydarzeniem w życiu Karola – Jana Pawła – był dzień zamachu, od wyboru trzy lata. Czasy były trudne. Ale o takiej skrajności nikt nie myślał. Miałem religię na filii. W czasie przerwy mała Ania woła z okna „proszę księdza, strzelali do papieża i chyba nie żyje”. Był dzień 13 maja 1981 roku. Proszę mi wierzyć – łatwiej mi było uwierzyć tej wiadomości, niż tamtej o wyborze. Dlaczego?... Chyba dlatego, że i w dziejach świata nasilała się inna epoka – przemocy, terroru, kłamstwa. Dla Jana Pawła i dla Kościoła (rzec by trzeba, że i dla świata) była to epoka wielkiego rozdarcia. Z jednej strony tłumy wiwatowały na cześć papieża i ludzie kochali go. Z drugiej strony narastała zaciekłość, niechęć i sprzeciw. Narasta dalej. Żyjemy w świecie coraz bardziej rozdartym. My – ja i ty – ale też Kościół i Polska (tu można wstawić nazwę każdego państwa, a w niektórych rozdarcie gorsze od naszego).
Bez wątpienia dla papieża, ale i dla Kościoła, zaczęła się nowa epoka. Może mniej było w niej radosnego entuzjazmu, a więcej zadumy wokół jednego słowa, które miał wypowiedzieć osuwający się na papamobile papież: dlaczego? I to pytanie, i ta zaduma wciąż nam towarzyszą nie tylko w powiązaniu z osobą św. Jana Pawła II, ale z nasilającą się wrogością świata do Kościoła. Tutaj słowo „świat” ma znaczenie, jakie mu przypisał sam Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy, gdy przemawiał i gdy wobec uczniów modlił się. Przytoczę jedno zdanie: „Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata” (J 17,14).
Ta epoka trwa... Szczególnym jej momentem był ów majowy zamach na Świętego. I znowu – chwila na linii życia św. Jana Pawła II i zarazem wyrazisty znacznik na linii historii świata. Oczywiście, pochód dziejów świata znaczony jest wciąż nowymi epokami – to wydarzeń i przemian wielkich, to znów małych, indywidualnych, krótkotrwałych. Wszystko układa się jednak w spójną, dynamiczną całość. Każdy z nas na tę dynamikę wpływ ma. Ale są giganci prawdy i dobra, których obecność w nurcie dziejów świata jest wyjątkowa. I choć oni sami historycznie mijają, to jednak dzięki nim świat staje się trochę inny.