O prawdziwych wzorcach kobiecości, walce o samą siebie i bezsensie fajerwerkowego życia mówi dr Monika Waluś.
Agata Puścikowska: Jak grzyby po deszczu wyrastają przeróżne inicjatywy kobiece. Spotkania, kluby, stowarzyszenia, które zrzeszają kobiety i próbują je zintegrować oraz uformować. To nowość?
Monika Waluś: Żadna nowość. Kobiety zawsze potrzebowały wspólnot i je tworzyły. Jednak niegdyś działo się to naturalnie i robiło niejako samo, bez nazewnictwa. Gdy młoda matka potrzebowała porady, co robić, gdy dziecko wymiotuje, pytała koleżanki z ulicy, sąsiadki. Teraz zapyta w klubiku albo w internecie, bo relacje między kobietami przeniosły się do sieci. Kobiety niegdyś wspierały się bardziej niż teraz. Były razem w polu, razem z dziećmi, razem szyły, razem podejmowały dzieła miłosierdzia. Co ważne – były ze sobą na różnych etapach życia. Współczesna integracja kobiet to nie pionierka, ale kontynuacja.
Potrzebujemy innych kobiet na różnych etapach życia?
Oczywiście. Współcześnie mocno przereklamowana jest młodość. Przekaz, który otrzymujemy, brzmi: „Bądź zawsze piękna i młoda”. Kobiety w średnim i starszym wieku są często alienowane z życia publicznego, z mediów. Jeśli natomiast młoda kobieta żyje tylko tym, co zobaczy w telewizji czy internecie, i nie ma kontaktu z prawdziwymi kobietami, starszymi i doświadczonymi, nie ma szans na zobaczenie siebie w różnych kontekstach, zadaniach, rolach, na zobaczenie siebie w przyszłości. Nie ma po prostu z kogo czerpać. Młodość jest afirmowana, traktowana jak bożek. I ten bożek każe kobietom 40-letnim zachowywać się i wyglądać jak 20-latki. Co jest oczywiście bezsensowne. Dwadzieścia lat to początek kobiecości, a nie zakończenie. Moim zdaniem im kobieta starsza, tym ciekawsza, mądrzejsza, bardziej spełniona. To stara magnolia jest piękna i podziwiana, nie jej malutka sadzonka.
Ty tu poetycko, a w wielu kobietach proporcjonalnie do upływających lat narasta frustracja.
Jeśli tak jest, to m.in. dlatego, że nie nauczyły się doceniać uroku kobiecości w różnych fazach, porach życia, a wciąż wspominają i rozpamiętują wiosnę, która przeminęła. Ta frustracja wynika z przekonania, że tylko za młodu można coś osiągnąć. Jeśli natomiast widzimy kobiecość jako fazy, dobre etapy, dojdziemy szybko do przekonania, że na każdym etapie można i trzeba działać. I stopniowo wiele osiągać.
Tylko jak zobaczyć te fazy i związane z nimi dobro?
To skomplikowane, bo wiele zależy od tego, jakie mamy doświadczenia chociażby z dzieciństwa, z własnych rodzin. Jeśli ktoś ma doświadczenie, że dorosłość, dojrzałość i wszystko, co się z tym wiąże, jest paraliżujące, trudno będzie docenić siebie w starszym wieku. W japońskiej bajce dziewczyna chce umrzeć, żeby się nigdy nie zestarzeć. Współczesne kobiety często też „umierają”, wycofują się i frustrują, gdy metryka pokazuje kilkadziesiąt lat. Jeśli zaoczna studentka – pani w średnim wieku – mówi mi, że jest taka stara, że już nic jej nie czeka, odpowiadam: proszę iść na basen, zadbać o siebie. Żyć tu i teraz. Jeśli na zewnątrz nie odnajdujemy zachwytu nad zmieniającą się – wraz z wiekiem – kobietą, same musimy się sobą zachwycać.
Ale tak brzmi właśnie przekaz świata: jesteś świetna i nie ograniczaj się.
To nieco inny przekaz. Świat mówi: „Jesteś młoda, nie miej ograniczeń”. Prawidłowo powinno to brzmieć: „Jesteś sobą, jesteś wspaniała, wraz z ograniczeniami, które są wokół”. Bo kto tak naprawdę potrzebuje życia bez limitu i bez ograniczeń? Potrzebujesz ciuchów bez limitu? Kosmetyków bez limitu? Związków bez limitu? Życie bez ograniczeń – jak brzmią reklamy – to następna współczesna fikcja. Potrzebujesz właśnie limitów, zrozumienia ograniczeń. I potrzebujesz myślenia o sobie, zadawania sobie pytań: co dla mnie jest najważniejsze, czego naprawdę potrzebuję? Co zrobi ze mnie szczęśliwszą kobietę?
I pada w myśli odpowiedź: „Świetna praca, świetny wygląd, świetne wakacje”.
To jest myślenie fajerwerkowe, bardzo ostatnio popularne. Zapomina się, że fajerwerki są głośne i piękne, ale szybko się wypalają i kończą. Poza tym nikt przy zdrowych zmysłach nie chce na co dzień żyć fajerwerkami. Jeżdżę z wykładami m.in. po seminariach duchownych i zakonach. Niedawno podczas jednej z takich podróży poznałam historię zmarłej ponad 100 lat temu siostry obliczanki, która mieszkała na odwiedzonych przeze mnie terenach. Pojechała na zapadłą wieś. Uczyła dzieci czytać, bawić się, szyć, leczyła chorych, pogodziła masę małżeństw, przygotowywała do sakramentów, na co dzień robiła dobro. Pamięć o niej w tamtym regionie jest żywa do dziś, ludzie palą świeczki na jej grobie i modlą się. Ona autentycznie zmieniła świat, a niewielu o niej słyszało. Na groby bardzo popularnych, pięknych i młodych współczesnych celebrytek sto lat po ich śmierci raczej nikt nie przyjdzie.
Z czego więc wynika zagubienie części kobiet?
Jeżeli nie ma w życiu Pana Boga, zawsze znajdzie się inny bóg. Człowiek potrzebuje Boga. Jeśli odrzuci jedynego, prawdziwego, na Jego miejsce wejdzie bożek. Jeżeli więc odrzucam Boga i wiedzę, że Jemu się podobam, że On mnie stworzył, to pojawi się w to miejsce inny bóg i inne wyobrażenie o sobie samej. Próżni nie ma. I tak jak każdy wierzy w coś, w jakiegoś Boga (lub boga), to i każdy ma swój różaniec lub (pogański) różańczyk. Można się modlić. Ale można też wciąż rozpamiętywać „tajemnice bolesne” z dzieciństwa albo też „chwalebne tajemnice” z młodości. Do niczego dobrego to nie prowadzi. Jesteśmy pełnią: przeżywamy tajemnice życia ukrytego, publicznego, chwalebnego i bolesnego. Dlatego skupianie się na tym, co było, lub na tym, co chcielibyśmy, by się stało, nie ma sensu. Warto żyć tym, co dzieje się teraz. I przyjąć, docenić taką fazę życia, w której obecnie jesteśmy. A jeśli coś mi w życiu obiektywnie nie wyszło, z zażaleniem trzeba zgłosić się do Boga. Rozmawiać z Nim jak w psalmach: „Panie, gdzie jesteś, dlaczego mnie zostawiłeś w moim utrapieniu?”.
Warto złożyć reklamację?
Tak. Wtedy przestajesz być sama, a jesteś w relacji. Po drugie, Bóg chce, żeby do Niego mówić. W tej rozmowie można o coś Go prosić, ale można też zobaczyć siebie w innym kontekście. Kiedy prowadzę zajęcia dla sióstr zakonnych, daję pracę domową: „Wypisz sto rzeczy, za które jesteś wdzięczna dziś, w tym momencie”.
Aż tyle?
Tylko tyle! Najpierw warto przyjrzeć się temu, co mamy, co otrzymaliśmy. Życie jest trochę jak gra w brydża. Musisz grać tymi kartami, które masz, i tak dobrze, jak potrafisz. Więc albo będziesz jęczeć, narzekać na słabe karty, albo wykorzystasz je najlepiej jak się da. Jeżeli zajmujemy się wyłącznie tym, czego nie mamy i nie potrafimy, niszczymy nasze życie, zabierając sobie cenny czas. Lepiej zająć się rozwojem niż jęczeniem. Zamiast ulegać pokusie, że „jestem do niczego, inni mają lepiej”, na początek zrób dwie rzeczy wyłącznie dla siebie i bądź wdzięczna Bogu za okazane dobro. Realnie spójrz na siebie: urealnienie obrazu samego siebie i swojego życia naprawdę się opłaca.
Ale jest trudne.
Moim zdaniem trudniej żyć nieurealnionym niż się urealnić. Trudniej naginać się, kombinować, okłamywać samą siebie niż żyć w prawdzie o sobie. Trudno żyć w nałożonej na twarz, cudzej i niepasującej masce.
Siły, by tę maskę zdjąć, należy szukać w sobie?
Jeśli mamy szukać siły w sobie, najpierw należałoby się wyspać, fizycznie odpocząć. Wtedy można szukać siły w sobie, siły do zaakceptowania siebie. Warto też znaleźć sposób i miejsce, gdzie sama ze sobą... czuję się dobrze. Może to będzie samotny spacer, może modlitwa. Może bieganie. Warto znaleźć czas, w którym jestem sama, a najlepiej z Bogiem. To jest konieczne, by zrozumieć siebie i nie myśleć wciąż, jak postrzega mnie moja szwagierka, matka, mój mąż czy obca pani w telewizji.
Trudno jednak zapomnieć o krytyce płynącej ze strony wyżej wymienionych.
Jeśli kobieta słyszy zewsząd krytykę, faktycznie trudno spojrzeć na siebie w realnym świetle. Ale tym bardziej wtedy warto zawalczyć o miejsce, gdzie jestem sama: może kółko różańcowe, może basen. Najlepiej jedno i drugie. Jeśli ludzie – a nawet ty sama – mają o tobie słabe zdanie, odkryj, że jest Ktoś, kto naprawdę Cię ceni. Pan Bóg ma o Tobie świetne zdanie, lepsze niż ty o sobie.
Teściowa warczy, celebrytka żyje fajerwerkami. Gdzie szukać wzorców kobiecości?
Poszukajmy kogoś, postaci, życiorysu kobiety, której życie będzie dla nas wskazówką. Czasem słyszy się, że katolicyzm tłamsi kobiety i je ogranicza. Tymczasem w żadnej innej religii kobiety nie błyszczały, nie działały i nie rozwijały się tak szeroko i pozytywnie jak właśnie w katolicyzmie. Czy znamy kobiety z przeszłości, nie tylko z telewizji? To postaci, które mogą być wzorcami dla wielu z nas.•