Na kazaniu prymicyjnym usłyszał życzenie, aby był dobrym spowiednikiem. Spełniło się z naddatkiem. Posługa w konfesjonale była głównym rysem apostolstwa o. Pio. Czytał w sercach, bywał surowy, walczył o każdą duszę.
Ojciec Pio był charyzmatycznym spowiednikiem i kierownikiem duchowym. Spowiadał bez wytchnienia po kilkanaście godzin dziennie. Biografowie wyliczyli, że wysłuchał 10 milionów spowiedzi. Rzecz jednak nie w liczbach czy w biciu rekordów. Owoców świętości nie da się zmierzyć. Ale bez wątpienia to właśnie konfesjonał stał się głównym narzędziem apostolstwa o. Pio. Ludzie z całej Europy przyjeżdżali, aby się u niego wyspowiadać. Wśród nich był też młody ksiądz z Polski, który kilkadziesiąt lat później, już jako papież, ogłosił go błogosławionym i świętym. Jan Paweł II wspomniał o tym w homilii podczas kanonizacji. Pius XII nazwał o. Pio spowiednikiem Europy.
Tuż po święceniach kapłańskich, które 23-letni kapucyn przyjął 10 sierpnia 1910 roku, jego przełożeni nie udzielili mu koniecznej jurysdykcji (kanonicznego upoważnienia) do spowiadania wiernych. Tłumaczono to jego złym stanem zdrowia i wątpliwościami co do jego wiedzy teologicznej. Ojciec Pio rzeczywiście zmagał się z chorobami, przebywał jakiś czas poza klasztorem, aby ratować zdrowie. Na krótko trafił też do wojska. Pierwsze lata kapłaństwa były dla niego bardzo trudne. W końcu, gdy pozwolono mu spowiadać, zapisał: „Tłum spragnionych Jezusa dusz spadł na moje barki. Czuję się radosny w Panu, ponieważ widzę, że kolejki wybranych dusz ciągle się powiększają i Jezus jest bardziej kochany”. I tak już pozostało do końca jego dni. Do konfesjonału o. Pio zawsze ustawiały się kolejki.
Wyrywanie dusz diabłu
W 1916 roku o. Pio trafia do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostaje do końca życia. Trzy lata później pisze do prowincjała: „Nie mam nawet wolnej minuty: cały czas poświęcam na wyrywanie braci z pęt szatana. Niech Bóg za to będzie uwielbiony. Największą radością dla mnie jest wyrywanie dusz, które obezwładnił szatan, i zdobycie ich dla Jezusa. Czynię to nieustannie w ciągu dnia i nocy (…). Niezliczona ilość osób z różnych warstw społecznych i obojga płci przychodzi tutaj w jednym celu: wyspowiadać się, i tylko o to mnie proszą. Są wspaniałe nawrócenia”. Ludzie przyjeżdżający do San Giova- nni Rotondo czekali w kolejce do spowiedzi nawet kilkanaście dni.
Ojciec Pio był obdarzony darem czytania w ludzkiej duszy. „Widzę twoje wnętrze tak, jak ty widzisz w lustrze swoją twarz” – powiedział swojej duchowej córce. Był surowy dla tych, którzy traktowali spowiedź jak formalność, nie wykazywali skruchy lub próbowali ukryć grzech. Gdy spotkał takich penitentów, odsyłał ich bez rozgrzeszenia. Gdy skarżono się na niego, że postępuje zbyt ostro, tłumaczył, że musi tak robić, by penitent nie trafił do piekła. Jak sam się wyraził, nie będzie „dawał cukierka temu, kto potrzebuje środków na przeczyszczenie”. „Wyrzucał ludzi oddalonych, aby ich przybliżyć” – zapisał jeden z biografów. Rzeczywiście, wielu potraktowanych surowo nawracało się właśnie wtedy. Wstrząs spowodowany odmową rozgrzeszenia skłaniał ich do rewizji życia, otwierał drogę do autentycznego pojednania z Bogiem.
Dla o. Pio spowiadanie było radością, a zarazem udręką. Pisał w liście: „Widzę, że znajduję się w krańcowym opuszczeniu. Jestem sam, by dźwigać ciężar wszystkich, a myśl, że nie mogę ulżyć duchowo tym, których Jezus mi przysyła, myśl, że widzę tak wiele dusz, które głupio chcą się usprawiedliwić ze złego postępowania na przekór Najwyższemu Dobru, męczy, torturuje i zadręcza mnie, niszczy mi mózg i rozrywa mi serce”. Do jednego z ojców powiedział kiedyś: „W konfesjonale szafujemy krwią Chrystusa. Uważaj, aby nie wylewać tej cennej krwi zbyt łatwo lub zbyt lekko”.
Strzeżcie się grzechu jak żmii
Ogromnie zależało mu na tym, aby ludzie rozumieli powagę grzechu. „Boję się grzechu śmiertelnego więcej niż ognia” – mawiał. „Strzeżcie się grzechu jak jadowitej żmii” – pouczał. Kiedy penitenci prosili o poradę w kwestiach moralnych, odpowiadał w sposób jednoznaczny, wskazując różnicę między dobrem a złem. „Jego słowa były stanowcze, szczere i czyste” – opowiada jeden z penitentów. Ojciec Pio nie miał złudzeń co do ludzkiej natury. „Dopóki pozostanie kropla krwi w naszych żyłach, dopóty będzie trwała walka między dobrem a złem” – pisał. Jako spowiednik był wymagający. Miał wielką siłę moralną w kierowaniu duszami i nie wahał się mówić ludziom, co powinni zrobić, aby zmienić swoje życie. Często nie chcieli tego słyszeć. Bezkompromisowość jednak nie odstraszała, ale przyciągała.
Wiele osób, które spowiadały się u o. Pio, opowiadało o doświadczeniu pokoju, o zaleczeniu duchowych ran, pocieszeniu. Ludzie pytali o. Pio o poradę we wszelkich sprawach: rodzinnych, zawodowych, nawet zdrowotnych. Zakonnik z Pietrelciny chciał nade wszystko, by ludzie uświadomili sobie potrzebę Boga. Profesor Michael Melillo, jeden z jego duchowych synów, powiedział kiedyś do niego: „Ojcze, proszę, udziel mi rady duchowej, która posłuży mi na całe życie”. Usłyszał: „Urodziłeś się, aby poznać i kochać Boga, służyć Mu i być szczęśliwym z Nim na wieki w niebie”.
Ojciec Pio zachęcał do częstej spowiedzi. Tym, którzy mówili, że nie mają się z czego spowiadać tak często, odpowiadał, że „nawet dobrze wysprzątany, ale nieużywany pokój, do którego wracasz po ośmiu dniach, jest zakurzony i trzeba go na nowo posprzątać”. Pisał: „W ogóle nie filozofujcie na temat waszych wad i nie powtarzajcie ich, ale idźcie naprzód odważnie. Nie! Bóg nie umiałby was potępić, jeśli wy – by Go nie utracić – będziecie trwać w waszych postanowieniach. Niech świat się wali, niech wszystko znajduje się w ciemnościach i zamieszaniu, ale Bóg jest z nami. Czegóż więc będziemy się bać? Jeśli Bóg mieszka w ciemnościach i na górze Synaj – wśród błyskawic i grzmotów, to czy nie powinniśmy być zadowoleni, widząc, że jesteśmy blisko Niego?”.
Lekarzowi, który go badał, powiedział kiedyś, że gdyby mógł wybrać, co ma utracić: wzrok czy słuch, wybrałby utratę wzroku, byle tylko mógł spowiadać.
Pokazywał, jak wielki jest Bóg
Zakonnik z Pietrelciny dla wielu osób stał się kimś więcej niż spowiednikiem. Był mistrzem, ojcem duchowym, przewodnikiem. Być jego synem lub córką było pragnieniem tysięcy osób. Do San Giovanni Rotondo napływały tysiące listów z prośbą o modlitwę i poradę.
„Ojciec Pio wziął mnie za rękę. Nauczył mnie wielu rzeczy, pokazał, jak wielki jest Bóg. Że Jego słowo jest prawdą. Mówił o wielkiej roli modlitwy w życiu człowieka. Uczył wyrażać uczucia serca, jak każdą osobę miłować przez wielkie »M«. Jego wielkość kryje się w jego prostocie. Głęboko dotyka duszy”. To jedno z wielu świadectw.
Sam o. Pio często się spowiadał. W jego listach jak refren powtarza się wyznanie własnej grzeszności, nieporadności przed Bogiem. Przed przystąpieniem do spowiedzi prosił o wstawiennictwo Najświętszą Maryję Pannę. Często płakał, wyznając swoje grzechy. Do o. Benedetto, który przez dwanaście lat był jego kierownikiem duchowym, pisał: „Szukam zmiany mojego życia, duchowego zmartwychwstania, prawdziwej miłości, szczerego nawrócenia się mojego ja”.
Kilkanaście godzin przed śmiercią o. Pio poprosił jednego z ojców, by wysłuchał jego spowiedzi. Potem powiedział: „Poproś wszystkich braci, by mi wybaczyli wszelkie kłopoty, które ich spotkały z mojego powodu”.
Co to wszystko oznacza dla nas? Odpowiedź jest całkiem prosta. Święty spowiednik z San Giovanni Rotondo apeluje, by chodzić często do spowiedzi. By nie traktować jej rutynowo, ale ze szczerą skruchą. Nie wolno zrażać się niedoskonałymi spowiednikami. Nie uważajmy, że możemy spowiadać się tylko u wybitnych. Radykalizm o. Pio przypomina o powadze grzechu, który rani Boga. Wyznając w konfesjonale grzechy, róbmy to szczerze, bez lukrowania. Bóg zna prawdę o mnie. Nie ucieknę od niej.
Dłoń o. Pio, którą wznosił tysiące razy do rozgrzeszenia, była zraniona jak dłoń Jezusa. Ostatecznie w konfesjonale rozgrzesza mnie Jezus, przygarniają mnie Jego dłonie, przebite za moje grzechy. O tym nie wolno zapomnieć.•