...czyli jak opadają maski.
Niewątpliwie czarne protesty, poniedziałki i inne dały jeden dobry skutek: opadły maski. Dotąd słychać było o "wolnym wyborze", o "wolności", "prawach kobiet". Teraz narracja w praktyce się zmieniła. Czy też - dopełniła. Plakaty, które przyniosły panie na manifestacje, wulgarne, obsceniczne treści i rysunki, połączone w groteskowy sposób z symbolami narodowymi, patriotycznymi, nawet nie są tu problemem. Bo dużo ważniejsza jest głębia, czyli wszystko to, co w umysłach i sercach. I z czego pewne postawy, sposób myślenia i wrażliwość wynikają.
Wulgarne plakaty opiewające "wolność macic" i takie tam? To naprawdę nic wielkiego w porównaniu z istotą sprawy. A istotą jest po prostu niechęć całkiem sporej części społeczeństwa wobec ludzi chorych, słabych, potrzebujących pomocy. Bo, oczywiście, odrobiliśmy lekcję z tolerancji: osoby niepełnosprawne trzeba szanować. Jesteśmy przecież tolerancyjni i nie dyskryminujemy ze względu na niepełnosprawność. To przecież niemodne i naganne. Tak trzeba mówić i myśleć - w teorii i towarzystwie.
Szczera praktyka i szczere myślenie wielu z nas są jednak inne. Brutalnie (choć wstydliwie) wskazujące na "potwory", odwracające wzrok od "zaślinionych" i "głupich". A jeśli już mają sobie żyć - to jak najdalej od nas. Maski opadły bowiem, gdy w dyskusję o aborcjach eugenicznych włączyły się matki chorych, niepełnosprawnych dzieci. Pisały o swoich dzieciach - ludziach - które są kochane, potrzebne, idealne. Pytały retorycznie: "Czy naprawdę moja córka, mój syn nie mają prawa do życia?". Możliwość wypowiedzi, publicznej i szerokiej, jaką otrzymały dzięki mediom społecznościowym, odbiła się jednak dramatycznie i uderzyła rykoszetem w nie same. Rykoszet to niewybredne komentarze ludzi znanych i nieznanych. A im bardziej anonimowych, tym bardziej agresywnych czy też... szczerych i prawdziwych. Tacy jesteśmy.
Najdelikatniejsze komentarze względem niepełnosprawnych dzieci czy też ich matek to takie, które nazwać można: "Podziwiamy i współczujemy. Ale to twój heroizm, biedna kobieto". Czyli w praktyce: urodziłaś, twoja sprawa. Nie musiałaś. Ja nie zamierzam. Kolejny typ to "samo współczucie". Bez "podziwiania". Chyba uczciwsze. A kolejne to coraz ostrzejsze i ostrzejsze komentarze rodem z eugenicznych czeluści. O potworach, które nie powinny się urodzić, głupocie, która "takie dzieci skazuje na cierpienie", etc. Wypełza tu straszliwy, ale i prawdziwy sposób myślenia i czucia wielu, wielu Polaków. Eugeniczny sposób.
Maski opadły. Bo jeśli walka trwa o aborcje eugeniczne, a warto przypomnieć, że na prawie tysiąc legalnych aborcji w Polsce w ubiegłym roku dwie wykonano na dzieciach poczętych w wyniku czynu zabronionego, pozostałe na dzieciach chorych, głównie z zespołem Downa, to trzeba zapytać: kto tych dzieci wśród nas nie chce? Kto się nimi brzydzi? Komu są zbędne? Gdzie i kto zawinił, zaniedbał podstawy, że wśród sporej części społeczeństwa panuje takie myślowo-emocjonalne zdziczenie? Czy naprawdę chcemy, czy do tego dążymy, by tak jak na Zachodzie w Polsce już wcale nie rodziły się dzieci z ZD?
Że większość pań z czarnego protestu tak nie myśli? Mam nadzieję, że tak nie myśli. Ale jednak w jednoznaczny sposób popiera konkret: dalsze niszczenie konkretnych osób - najczęściej mających zespół Downa. Syndrom, z którym ludzie żyją, rozwijają się, uczą. Na Zachodzie - jeśli są odpowiednio leczone i prowadzone - coraz częściej kończą studia wyższe etc.
Pani Hanna Bakuła zapytana przez jeden z portali, dlaczego popiera czarny protest, powiedziała bez ogródek: "Jeżeli to się odpuści, to będzie kupa kalek, bękartów, dzieci z wadami". I bardzo dobrze, że to powiedziała. I dobrze, że w tak konkretny, naturalistyczny i brutalny sposób. Dobrze, bo maski opadają. Dobrze, bo czasem taka czarna prawda najszerzej otwiera oczy. Również opornym.