Kult Miłosierdzia Bożego nie zawsze był tak oczywisty. Przez lata obowiązywał watykański zakaz szerzenia go w wersji przekazanej przez siostrę Faustynę. Dopiero dzięki nieustępliwej walce Karola Wojtyły Kościół uznał nadprzyrodzony charakter objawień polskiej zakonnicy. Miłosierdzie to najważniejszy, a zarazem ciągle najbardziej… „podejrzany” przymiot Boga.
Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze pół wieku temu z niektórych kościołów usuwano wizerunki Jezusa Miłosiernego. Koronkę odmawiano tylko prywatnie, publicznie było to zabronione. To wszystko za sprawą dokumentu Świętego Oficjum (dziś Kongregacji Nauki Wiary) z 1958 roku, które sprzeciwiało się kultowi Bożego Miłosierdzia proponowanemu przez autorkę „Dzienniczka”. Wpływ na to miały dwie rzeczy: błędne – jak się okazało po latach – tłumaczenia na język włoski i francuski pism siostry Faustyny (a często tłumaczenia ich interpretacji) oraz… negatywna opinia polskich biskupów. A dokładnie rzecz ujmując: wyraźna prośba polskiego episkopatu, wystosowana w liście do Świętego Oficjum, by kult Bożego Miłosierdzia „został wyciszony”. Potwierdza to dzisiaj m.in. kard. Stanisław Dziwisz. Nieznane fakty związane z niezwykłą historią „dobijania się” Bożego Miłosierdzia do świadomości Kościoła i świata podaje Ewa Czaczkowska w swojej najnowszej książce zatytułowanej „Papież, który uwierzył. Jak Karol Wojtyła przekonał Kościół do kultu Bożego Miłosierdzia”. Kłopot z miłosierdziem, które jest największym przymiotem, imieniem Boga, nie polega jednak tylko na zawiłych (choć koniecznych) procedurach uznawania autentyczności objawień. Problem tkwi w nas, bo tak naprawdę to, kim Bóg jest w swej istocie, jest skandalem z punktu widzenia logiki tego świata.
Przekroczyć sprawiedliwość
Gdy papież Franciszek ogłosił Rok Jubileuszowy poświęcony Bożemu Miłosierdziu, można było usłyszeć głosy: a co w tym nowego, Kościół głosi tę prawdę od 2 tysięcy lat, a w ostatnim czasie, za sprawą św. Faustyny i św. Jana Pawła II, jest to praktycznie dominujący temat w nauczaniu. Teoretycznie – to prawda. Praktycznie – z miłosierdziem mamy ciągle problem. Boimy się, że akcentowanie go może przerodzić się w zbyt łatwe rozgrzeszanie. Nam, przywiązanym do pierwszeństwa sądu i sprawiedliwości nad łaską i przebaczeniem, trudno przyjąć, że u Boga kolejność jest dokładnie odwrotna. – Jeśli jest jakiś opór przed „nadmiernym” celebrowaniem miłosierdzia, to dlatego, że na co dzień robimy wszystko, by niejako wyprzedzić i zastąpić Boga w sądzie nad światem, który On zostawia na koniec czasów, teraz zaś daje czas łaski – mówi ks. Henryk Bolczyk, były moderator generalny Ruchu Światło–Życie.
To naturalne, że na poziomie prawa i organizacji państwa zasadą działania musi być sprawiedliwość. Ale na poziomie relacji osobowych, między Bogiem i człowiekiem oraz między ludźmi, chrześcijaństwo przynosi to, czego nie może dać sama sprawiedliwość. „Miłosierdzie nie jest przeciwne sprawiedliwości, lecz wyraża zachowanie Boga w stosunku do grzesznika, któremu to ofiaruje kolejną możliwość okazania żalu, nawrócenia i uwierzenia”, pisze Franciszek w bulli „Misericordiae vultus”. Papież mówi o „przekroczeniu sprawiedliwości w kierunku miłosierdzia” na przykładzie doświadczenia proroka Ozeasza. „Epoka, w której żył ten prorok, jest jedną z bardziej dramatycznych w historii ludu wybranego. Królestwo jest bliskie zniszczenia; lud jest niewierny przymierzu, oddalił się od Boga i stracił wiarę ojców. Według ludzkiej logiki słuszne jest, by Bóg myślał o odrzuceniu niewiernego ludu: nie zachował on zawartego przymierza, a zatem zasługuje na należną karę, czyli na wygnanie. Potwierdzają to słowa proroka: »Powrócą do Egiptu i Aszszur będzie ich królem, bo się nie chcieli nawrócić« (Oz 11, 5). A jednak po tej reakcji, która odwołuje się do sprawiedliwości, prorok zmienia radykalnie swój język i objawia prawdziwe oblicze Boga: »Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu?«”, cytuje papież Stary Testament. I w tym kontekście powołuje się na św. Augustyna, który komentując słowa Ozeasza, mówi: „Łatwiej jest Bogu powstrzymać gniew aniżeli miłosierdzie”.
Polski sabotaż
Skoro prawda o Bożym Miłosierdziu ma swoje umocowanie nie tylko w Nowym, ale – jak widać wyżej – również w Starym Testamencie, to dlaczego przez tak długi czas pisma Faustyny i propagowane przez nią nabożeństwo było traktowane w Kościele z podejrzliwością, a nawet spotkało się z oficjalnym zakazem? Ewa Czaczkowska w swojej książce znakomicie pokazuje źródła ostrożności czy wręcz niechęci, jaką w kręgach kościelnych wzbudzały objawienia siostry Faustyny. Trzeba wyraźnie podkreślić, że cała ta fascynująca historia potwierdza trzy rzeczy: pokorę Boga, który – można by powiedzieć – cierpliwie czeka na decyzję swojego Kościoła, mądrość i ostrożność Kościoła w badaniu takich przypadków oraz prorockie wyczucie i obcowanie świętych, którzy stali się narzędziami do wypromowania Bożego Miłosierdzia – św. Faustyny i św. Jana Pawła II. Oboje nie spotkali się nigdy osobiście. A jednak z perspektywy czasu można powiedzieć, że w przedziwny sposób współpracowali ze sobą w dotarciu do świata z zapomnianą także w samym Kościele prawdą o miłości miłosiernej Boga. Być może dla polskiego czytelnika szokiem będą informacje, zawarte w książce, że biskupi polscy bali się rozpowszechnienia kultu Bożego Miłosierdzia z powodu… potencjalnej „konkurencji”, jaką nowa forma pobożności mogła stanowić dla nabożeństwa do Serca Jezusowego. Ksiądz Michał Sopoćko, kierownik duchowy siostry Faustyny, musiał przekonywać kard. Wyszyńskiego, że jedna pobożność uzupełnia drugą. Ale nie przekonało to większości hierarchów. Nie bez znaczenia dla negatywnej opinii polskiego episkopatu, wysłanej następnie do Rzymu, był również fakt intensywnych przygotowań do obchodów Milenium chrztu Polski. Prymas Wyszyński 3 maja 1957 roku na Jasnej Górze rozpoczął dziewięcioletnią Wielką Nowennę, a cały program duszpasterski miał silny rys pobożności maryjnej, „dlatego wprowadzenie nowego rodzaju kultu mogło być postrzegane jako rozpraszanie duchowej i duszpasterskiej energii”, pisze Czaczkowska. „Nie musiało to jednak oznaczać braku wrażliwości na ideę Bożego Miłosierdzia, lecz jedynie wybór duszpasterskich priorytetów”, dodaje autorka. Niemniej w dalszej części książki Czaczkowska przyznaje, że na decyzję Świętego Oficjum duży wpływ miał także ostry już sprzeciw arcybiskupa poznańskiego Antoniego Baraniaka. Kwestionował on rozgłaszaną informację o tym, jakoby kard. Hlond był autorem modlitwy o beatyfikację siostry Faustyny. Tymczasem modlitwę miały otrzymać od samego Hlonda siostry ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Arcybiskup Baraniak później pisał też osobiście do kard. Wyszyńskiego, że cofnął imprimatur na wydanie w Polsce książki o siostrze Faustynie.
Ostrożność i upór Wojtyły
To w takim klimacie musiał działać ksiądz, biskup, a później arcybiskup i kardynał Karol Wojtyła, który o samej Faustynie i jej objawieniach dowiedział się już w czasie II wojny światowej od swojego przyjaciela Andrzeja Deskura, również późniejszego księdza i kardynała. Można powiedzieć, że to temu duetowi zawdzięczamy dziś powszechność kultu Bożego Miłosierdzia i uznanie objawień oraz świętości siostry Faustyny. Obu duchownych łączyła nie tylko silna przyjaźń, ale równie silne przekonanie, będące wynikiem duchowej wrażliwości, że orędzie Jezusa zostawione siostrze Faustynie jest autentyczne i że trzeba zrobić wszystko, by cofnąć zakaz Świętego Oficjum z 1958 roku. Obaj wiedzieli też, że trzeba działać ostrożnie. Dzięki ks. Deskurowi, który w latach 60. XX wieku był już dobrze obeznanym z watykańskimi realiami dostojnikiem, abp Wojtyła dostał się na rozmowę z kard. Ottavianim, ówczesnym szefem Świętego Oficjum. Przedstawił mu sprawę siostry Faustyny i zapytał, co można zrobić, by udowodnić, że tamta decyzja była oparta na niewłaściwych źródłach (m.in. na tłumaczeniach interpretacji, a nie oryginalnych pism zakonnicy). Ottaviani miał doradzić, by rozpocząć proces informacyjny dotyczący życia i heroiczności cnót Faustyny Kowalskiej. Dziś to po prostu pierwszy etap procesu beatyfikacyjnego na poziomie diecezjalnym. Z rozmowy Wojtyły z Ottavianim wynikało, że jeśli w procesie tym uzna się świętość siostry, to pociągnie to za sobą również uznanie nadprzyrodzonego charakteru jej objawień, a jednocześnie uznanie kultu Miłosierdzia Bożego w formie przez nią przekazanej. Odtąd abp Wojtyła miał dodatkowe wsparcie i motywację. Później był jeszcze nieznany dotąd list do papieża Pawła VI, w którym kard. Wojtyła rzeczowo i dokładnie przedstawiał historię sporu o siostrę Faustynę i kult Miłosierdzia. W każdym razie faktem jest, że w 1978 roku, pół roku przed wyborem kard. Wojtyły na papieża, notyfikacja z 1959 roku została cofnięta. Kult Bożego Miłosierdzia według wskazań siostry Faustyny stał się legalny.
Miłosierdzie – aktualizacja
Wszystko, co wydarzyło się potem – encyklika Jana Pawła II o miłosierdziu („Dives in misericordia”), beatyfikacja i kanonizacja siostry Faustyny oraz rosnąca liczba pielgrzymów do sanktuarium w Łagiewnikach – pokazuje oczywiście prawdę o „przebiciu się” Bożego Miłosierdzia do świadomości i życia Kościoła. Co wcale nie oznacza, że w praktyce przyswoiliśmy sobie tę podstawową prawdę o Bogu w sposób niewymagający ciągłej „aktualizacji”. Przeciwnie: surowość, z jaką traktujemy samych siebie i innych (nawet w dobrej wierze i czasem zgodnie z zasadą sprawiedliwości), nierzadko przesłania nam prawdę większą od naszego i cudzego grzechu. Podświadomie ciągle uzależniamy miłosierdzie Boga od spełnienia przez nas szeregu warunków, a nie przyjmujemy tego, że Bóg po prostu jest miłosierdziem i… nie potrafi być inny. Biskup Grzegorz Ryś w książce „Skandal miłosierdzia” zauważa: „Bóg nie rozdaje cukierków grzecznym dzieciom, ale podnosi w górę tych, którzy dotknęli dna”. To właściwie istota tego, czym jest miłosierdzie: doświadczenie go sprawia, że człowiek widzi swoją ciemność i nawraca się, nie odwrotnie. – Nam się wydaje, że jak człowiek poczuje głód, jak syn marnotrawny, to się nawróci.
Prorok miłosierdzia
I właśnie po to jest Rok Miłosierdzia, żeby odkryć w swoim własnym życiu to, co Kościół odkrył ponownie dzięki objawieniom siostry Faustyny i rozeznaniu duchowemu Karola Wojtyły. Franciszek w bulli na ten jubileusz pisze: „Główną belką, na której wspiera się życie Kościoła, jest miłosierdzie (…). Być może przez zbyt długi czas zapomnieliśmy wskazywać drogę miłosierdzia i żyć nim. Z jednej strony pokusa, która podpowiada, aby brać pod uwagę tylko i zawsze sprawiedliwość, sprawiła, że zapomnieliśmy, iż jest to tylko pierwszy krok, jakkolwiek konieczny i nieodzowny, ale Kościół potrzebuje wznieść się ponad to, aby osiągnąć cel wyższy i o wiele bardziej znaczący. Z drugiej strony ze smutkiem obserwujemy, jak doświadczenie przebaczenia w naszej kulturze staje się coraz rzadsze (…). Nadszedł znowu czas dla Kościoła, aby przyjąć na siebie radosne głoszenie przebaczenia. To jest czas powrotu do tego, co istotne, aby wziąć na siebie słabości i trudności naszych braci”. I na koniec jeszcze raz bp Ryś, który trafnie odczytuje intencje tego papieża i odpiera zarzuty, że Rok Miłosierdzia „nic nowego” w życie Kościoła nie wnosi: – To, co proponuje papież, to jest pewna nowość. Ja wiem, że Jan Paweł II napisał „Dives in misericordia”, ja wiem, że byli Faustyna i brat Albert… i Pan Jezus. Ale w „Misericordiae vultus” Franciszek mówi, że Bóg jest miłosierdziem w odniesieniu do człowieka. I papież nas zaprasza: doświadczmy tego razem w Roku Jubileuszowym, a jak doświadczymy tego, jaki jest Pan Bóg, będziemy wiedzieć, jaki ma być Kościół w relacji do człowieka. Bo jeśli my jako Kościół staniemy obok tej relacji, którą ma Bóg do człowieka, to jaki jest sens naszego bycia Kościołem? I jeśli papież stwierdza, że w dzisiejszym świecie doświadczenie miłosierdzia jest najrzadszym z możliwych doświadczeń, to antidotum na to jest odkrycie Boga, który jest miłosierdziem. Nie gadanie o tym, tylko przeżycie tego, doświadczenie. Bo ten, kto przeżyje, kim jest Bóg, będzie próbował przekazywać to dalej.