Joanna Bątkiewicz-Brożek
Na jego pogrzebie brzmiały radosne „Alleluja” i pieśni na Zmartwychwstanie, a kościół tonął w bieli. Był kapłanem zaledwie dwa i pół miesiąca. – Chciałem choć na jeden dzień zostać księdzem – napisał w liście do papieża. Ks. Salvatore cierpiał i kochał, i tak poruszył całe Włochy.
Historię 38-letniego chorego na nowotwór Sal- vatore Mellonego świat poznał dzięki telefonowi papieża Franciszka. Dwa dni przed święceniami ojciec święty, kiedy tylko przeczytał list od seminarzysty z nadmorskiej Barletty, chwycił za słuchawkę: „Proszę, żebyś pierwszego swojego błogosławieństwa udzielił mnie”. I 16 kwietnia tego roku po święceniach ks. Salvatore uniósł w górę wychudzone ręce i naznaczone cierpieniem, choć pełne szczęścia oczy: „Niech błogosławieństwo Boga Wszechmogącego zstąpi na papieża Franciszka”. To były jego pierwsze słowa jako kapłana. A ostatnie, tuż przed odejściem, brzmiały jak wyznanie miłości: „Oddaję moje życie w ofierze za Kościół i ludzkość oraz za papieża”. Była godzina 15. Potem ks. Salvatore odszedł do Pana. Spełniony i szczęśliwy – bo w jego życiu „wypełniła się do końca wola Boża”, został księdzem. Zrobiono dla niego wyjątek i udzielono mu święceń kapłańskich dwa lata przed ukończeniem seminarium. Mimo agresywnej i postępującej choroby ks. Salvatore odprawiał Msze w niewielkim pokoiku mieszkania rodziców, spowiadał i przyjmował każdego, kto o to prosił. Ludzie wychodzili od niego przemienieni. Przez dwa miesiące powtarzał każdemu: „Jak pięknie jest być księdzem!”. Brzmiało to niczym wyznanie miłości Bogu.
Wyznanie miłości
Urodził się w 1977 r. w Barletcie w prowincji Bari na południu Włoch. Skończył politologię na uniwersytecie w Bari. Całe życie był blisko Kościoła, angażował się w formację młodych, pracował jako katecheta. Ale dopiero w 2012 r. tak zakochał się w Bogu, że nie mógł już dłużej zwlekać. Wstąpił do seminarium duchownego w Molfetcie. Koledzy mówią o nim jako o człowieku „modlitwy, głębokiej duchowości i otwartości na świat”. Z zawodu był dziennikarzem i pisarzem. W 2013 r. razem z kolegą z seminarium Vincenzo de Gregorio wydał popularną na rynku włoskim książkę „Człowiek wolny uśmiecha się do Boga”, a kilka lat wcześniej ukazał się wybór jego wierszy. Publikował w różnych periodykach.
Latem 2014 r. zdiagnozowano u niego nowotwór przełyku. Mimo intensywnej terapii choroba nie cofnęła się. Był coraz słabszy, ale kontynuował studia w seminarium. Nowotwór jednak postępował w takim tempie, że Salvatore po rozmowie ze swoim proboszczem poprosił swojego arcybiskupa Giovanniego Battistę Pichierriego, by mógł przyjąć sakrament kapłaństwa przed śmiercią. „Chcę, by wypełniła się w moim życiu do końca wola Boża” – argumentował. Poruszony determinacją seminarzysty biskup nie wahał się ani chwili.
16 kwietnia, we wspomnienie św. Bernadetty z Lourdes, księża, rodzina oraz przyjaciele Salvatore byli świadkami – jak mówili – wielkiego wyznania miłości. Jeden z komentatorów telewizyjnych – lokalne media transmitowały uroczystość – przyrównał nawet historię ks. Salvatore do love story, gdzie obiektem miłości jest sam Bóg. Na portalu YouTube zobaczyć można fragmenty ze święceń – Salvatore większość Mszy św. i ceremonii siedział w fotelu. W jego małym i skromnym mieszkanku, pełnym książek, przy nakrytym białym obrusem stole-ołtarzu stało w dość ciasnym kręgu kilkunastu kapłanów. Wychudzony Salvatore próbował wstawać w wielu momentach. Abp Pichierri za każdym razem podchodził i sadzał go z powrotem. Kiedy przyszedł moment, gdy kandydat na kapłana zwykle leży krzyżem przed ołtarzem, trzech kapłanów pomogło mu położyć się twarzą do podłogi. Dobre kilka minut próbował leżeć w bezruchu. Trząsł się, niewykluczone że z bólu i braku sił, ale chciał wytrwać. Głęboką ciszę i skupienie przerywał szloch mamy Salvatore i innych gości. Stojący nad nim księża raz po raz wyjmowali z kieszeni chusteczki. Kiedy wstawał, jego wielkie piwne oczy błyszczały od łez, ale i z radości. Uśmiechnął się i opadł na fotel. Wydawało się, że więcej nie da już rady. Biskup nałożył mu stułę na ramiona, włożył ornat. Ze wzruszeniem namaszczał jego dłonie. Salvatore przyjął do rąk kielich z winem i patenę z hostią na siedząco. Na zakończenie biskup nałożył ręce na Salvatore. Przekazał mu tym samym władzę odpuszczania i zatrzymywania grzechów. Młody ksiądz teraz mógł wypełnić złożoną papieżowi Franciszkowi obietnicę i udzielić mu swojego pierwszego błogosławieństwa. Na odległość.
Pięknie jest być księdzem
„Kiedy przyszedł do mnie poprosić o święcenia, bo chciałby choć raz w życiu odprawić Mszę św., popłakałem się – mówi w wywiadzie dla dziennika włoskiego kanału TV 2000 abp Pichierri. – Cierpiąc, uczestniczył w sposób niezwykły w męce Chrystusa, jako Jego kapłan. Jego życie i miłość do kapłaństwa i Chrystusa są dla nas wielkim świadectwem. W jego oczach widziałem naprawdę światło Chrystusa”.
W komunikacie z kurii abp Pichierri dodał: „Ks. Mellone wypełnił też swoje wielkie pragnienie, by współodczuwać z tymi, których gnębi choroba, by nieść im światło i nadzieję”. Ks. Salvatore swój ostatni rok życia spędził w szpitalach. Na korytarzach wpatrywał się – jak mówił – „w twarze przeszyte bólem fizycznym, ale i głęboką udręką samotności”. Przed każdym badaniem wychodził więc z domu o wiele wcześniej, by mieć czas na rozmowy z chorymi. Szedł też na ulice do biednych i bezdomnych. Mówił, że dotknęło go wezwanie Franciszka, by nieść Kościół i Chrystusa na peryferie. Przez dwa i pół miesiąca, kiedy był księdzem, wyspowiadał dziesiątki osób, odprawił ponad sześćdziesiąt Mszy. Niestety, żadnej w parafii, czego bardzo pragnął. Za to jego dom pękał w szwach codziennie. – Nigdy nie zapomnę uśmiechu ks. Salvatore, kiedy udzielał mi Komunii św. – mówi Albert, kolega i parafianin włoskiego księdza, w reportażu dla TV. – Czułem, jakby podawał mi kawałek ułamanego przed chwilą chleba.
– Nauczył mnie być odważną – dodaje Francesca z jednej z grup parafialnych. – Pokazał, że nawet w chwilach trudnych, kiedy człowieka boli go życie, trzeba być odważnym, bo zawsze jest obok Bóg.
Ks. Mellone udzielił w czasie dwóch miesięcy swojej posługi jednego sakramentu chrztu św. Stąd tak wiele zdjęć w gazetach wymizerowanego księdza z niemowlakiem na rękach. Mała Jennifer otrzymała za patronkę bł. Genoweffę z Foggi. Dla Salvatore był to mały znak z nieba, bo w ostatnich tygodniach życia ktoś podarował mu relikwię błogosławionej ziemianki. Modlił się za jej wstawiennictwem. Chciał, by jego pogrzeb odprawiono w radości i w duchu „światła Chrystusa Zmartwychwstałego”. Dlatego na uroczystości w kościele wokół jego trumny – przykrytej białym materiałem – stali księża w białych ornatach. Śpiewano gromkie „Alleluja”, kościół tętnił radością. „To jest, jak chciał Salvatore i jak mówi jego mama Firella, wielkie święto życia – stwierdził w czasie homilii abp Pichierri. – Dziękuję mamie, ojcu Antonio, siostrom i babci ks. Salvatore za ich wielką wiarę!”. Metropolita Trani-Barletta-Bisceglie kilkakrotnie wracał do słów ks. Salvatore, powtarzanych za papieżem Franciszkiem: „Pięknie jest być księdzem”. Odczytał też raz jeszcze fragment listu, który ks. Salvatore wysłał do papieża jeszcze przed święceniami: „Ofiaruję moją chorobę i cierpienie Panu dla dobra Kościoła oraz za Ciebie, Ojcze Święty. Niech Bóg Ci błogosławi i zawsze będzie przy Tobie, nich Cię wspiera w twojej pracy w służbie miłości. Proszę Cię, byś modlił się za mnie, by Pan wypełnił w moim życiu swoją wolę do końca. Nie proszę Boga o uzdrowienie, ale o radość i siłę, by do końca być świadkiem Jego miłości i kapłanem w Jego sercu”; oraz słowa, które ks. Salvatore przeczytał po swojej pierwszej Mszy św., niczym testament: „Jestem pewien, że nic, ani ziemskie życie, ani śmierć, ani jakiekolwiek zdarzenie i jakiekolwiek stworzenie nie są w stanie oddzielić nas od miłości Jezusa Chrystusa”.