Marcin Jakimowicz
Do konfesjonału podchodzi niepewnie młoda zakonnica. Średniego wzrostu, ruda, piegowata. Jest tu nowa. Klęka i łamiącym się głosem szepce: „Znam księdza od dawna. Pokazał mi księdza dwukrotnie sam Pan Jezus”. Mówi z prostym, wiejskim akcentem. Jest wyraźnie zakłopotana.
„Jezus powiedział mi o księdzu: »Oto wierny sługa mój, on ci dopomoże spełnić wolę moją tu, na ziemi« i zapewnił mnie, że to ksiądz właśnie ma ogłosić światuo miłosierdziu Bożym”. Nastaje kłopotliwa cisza.
Wtakiej sytuacji znalazł się w 1933 roku ks. Michał Sopoćko. Zakłuło go serce, a zimny pot oblał plecy. Przeraził się, chciał nawet zrezygnować z funkcji spowiednika Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Wątpliwości rozsadzały jego głowę, zdrowy rozsądek dyktował surowe reguły. Czy wiedział, że niektórzy spowiednicy wyśmiali wizję Faustyny? Czy słyszał agresywne kpiny podejrzliwych sióstr, które szydziły: „Ty wariatko, histeryczko”?
Dlaczego spotkało to właśnie jego? Miał 45 lat, sporo widział. Zdawał sobie sprawę, że zaufanie słowom prostej siostry drugiego chóru byłoby szaleństwem. Mimo to pełnym ciepła głosem szepnął: „Siostro, konieczna jest konsultacja u lekarza psychiatry. Ale proszę się nie zniechęcać i wszystkie swe wizje opisywać szczegółowo”.
Tak powstał „Dzienniczek”, jedna z najbardziej rozchwytywanych lektur duchowych na świecie. Napisała go prosta dziewczyna, która ledwie ukończyła trzy szkolne klasy. Nie rozumiejąc, dlaczego przez tak słabą osobę Bóg chce objawić prawdę o niezmierzonych głębiach swej miłości, usłyszała: „Córko Moja, właśnie przez taką nędzę chcę okazać moc miłosierdzia swego”.
Sekretarz sekretarki
Była zagubiona. Zaufała bezgranicznie swemu spowiednikowi. I choć nic tego nie zapowiadało, a w swym dzienniku ks. Sopoćko napisał jedynie: „Poznałem siostrę Faustynę, która od razu powiedziała, że zna mię od dawna i że mam być jej kierownikiem oraz ogłosić światu o miłosierdziu Bożym”, stali się sobie bardzo bliscy. Oszczędność, zwięzłość, asceza, delikatny uśmiech – to cechy, które wymieniają na jednym oddechu ci, którzy znali go na co dzień. Był wyciszony, niemal nieobecny. Nie dbał o siebie, zajmował ostatnie miejsca. „Jak można tak ubogo mieszkać?”, dziwili się odwiedzający jego wileński, a później białostocki pokój.
Faustyna ufała mu bezgranicznie. Kiedyś zdumiona usłyszała od Jezusa: „Kierownik twój i Ja jedno jesteśmy, jego słowa są słowami moimi. Masz być jak dziecko wobec niego. Jego serce jest mi sercem na ziemi”. Jak wielkim zaufaniem obdarzył Bóg tego cichutkiego, ascetycznego samotnika z Juszewszczyzny, skoro powiedział o nim wprost: „Przenoś zdanie jego nad wszystkie żądania moje, on cię poprowadzi według woli mojej”.
Zmagał się. Świat nie chciał przyjąć prawd, które skrupulatnie opisywał w wydawanych własnym sumptem książeczkach. Zanim miliony na całym świecie zaczęły szeptać: „Jezu, ufam Tobie”, niewielu wierzyło w opowieści sekretarki Bożego miłosierdzia. Ks. Sopoćko musiał sporo czytać, przebrnąć przez opasłe tomy Ojców Kościoła, stworzyć podstawy teologiczne tego kultu. Był bardzo, bardzo samotny.
Gdy Jezus przynaglał Faustynę: „Namaluj obraz”, myślał, że chodzi jedynie o obraz w jej wnętrzu. Później był świadkiem, jak zobaczyła po raz pierwszy płótno namalowane przez jego sąsiada Eugeniusza Kazimierowskiego. Sam pokrył koszta, uczestniczył we wszystkich spotkaniach Faustyny z artystą. Czy zauważył, że bardzo się zasmuciła, a w duszy zapłakała: „Panie, kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś?”? Czy usłyszał wówczas odpowiedź: „Nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej”?
„Jezus upomina się o to, by obraz wystawić na miejsce publiczne” – Faustyna była nieugięta. W Wielkim Tygodniu 1935 roku oświadczyła nawet wprost: „Księże Michale, Pan Bóg się na księdza gniewa”. „Nic dziwnego, jestem człowiek grzeszny” – ks. Sopoćko zwiesił głowę. „Nie dlatego, Pan Jezus stanowczo żąda, aby wystawić do publicznej czci obraz”. Ale jak to zrobić? Ks. Michał bezradnie rozłożył ręce. Bez pozwolenia arcybiskupa? Narazić się na szykany? Złamać prawo? Był rozdarty. Na szczęście sam Pan Bóg ułożył scenariusz. Proboszcz sanktuarium w Ostrej Bramie, ks. Stanisław Zawadzki, zaproponował mu wygłoszenie kazania w czasie uroczystości kończących Jubileusz 1900-lecia Odkupienia Świata. Przyjął zaproszenie pod warunkiem, że ilustracją do kazania o Bożym miłosierdziu będzie obraz. Ujrzały go tłumy. Ludzie po raz pierwszy odczytali napis: „Jezu, ufam Tobie”.
Gdy arcybiskup Romuald Jałbrzykowski w liście do Episkopatu „O rzekomych objawieniach – widzeniach siostry Faustyny” ostro skrytykował propagowanie przymiotu miłosierdzia Bożego i stanowczo zabronił księdzu Sopoćce rozgłaszania tych quasi-objawień, pocieszały go słowa Jezusa: „Nie lękaj się, Ja sam uzupełnię wszystko, czego tobie nie dostawa”.
Był świadkiem, jak Adolf Hyła wypuścił w świat aż dwieście innych wizerunków Jezusa Miłosiernego. Był rozdarty, dbał skrupulatnie o szczegóły, nie wiedział, czy zaakceptować nową formę. A jednak Pan zaczął posługiwać się tym obrazem. To właśnie on wisi w większości naszych domów.
Gdy bezradna Faustyna chciała pojechać do Rzymu, by opowiedzieć o swych widzeniach papieżowi, uspokajał ją: „Wola Boża spełni się w całej rozciągłości i żadne potęgi świata, ani duchów ciemności nie zdołają planów Bożych pokrzyżować. Tylko w pełnieniu woli Bożej należy zachować wielki spokój i cierpliwość”. Jak biblijny Jan Chrzciciel chciał się umniejszać, by Bóg mógł wzrastać. Był głosem na pustyni, przygotowywał drogę. Gdy publicznie oskarżano go o herezje, a profesorowie KUL zajadle krytykowali jego traktaty o Bożym miłosierdziu, przypominał sobie zapewnienie Faustyny, że „to wszystko musi się stać, aby się wypełniła wola Boża”, a czas triumfu poprzedzi bolesny „okres zniszczenia”.
Zdziwił się, gdy wyjawiła mu pragnienie Jezusa, by jak najszybciej założyć nowe zgromadzenie. Sama nie potrafiła się z tym uporać. Umierała z przekonaniem, że nie wypełniła woli Bożej. Trud ten wziął na swe barki ks. Sopoćko. Wykonywał wszystkie polecenia wizjonerki. Ona była ustami Boga, on Jego rękami.
„Kiedyśmy klęczały naokoło ołtarza, ks. Michał miał do nas przemowę i zapłakał, patrząc na nas, sześć małych i nędznych, wybranych na służbę Miłosierdzia… O jakże niezbadane są wyroki Boskiej Opatrzności!” – pisała jedna z pierwszych sióstr nowego zgromadzenia. „Wszystko prawie, co siostra Faustyna przepowiedziała w sprawie tego zgromadzenia, najdokładniej się spełniło – wspominał zdumiony ks. Sopoćko. Gdy w Wilnie 16 listopada 1944 roku przyjmowałem w nocy śluby prywatne pierwszych kandydatek albo gdy trzy lata później przybyłem do pierwszego domu ich zgromadzenia w Myśliborzu, byłem zdumiony uderzającym podobieństwem tego, co mi mówiła śp. Siostra Faustyna. Przepowiedziała również dość szczegółowo trudności i prześladowania, jakie mnie spotkają w związku z szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego. Łatwiej było znieść to wszystko w przeświadczeniu, że taka była w całej tej sprawie wola Boża od początku”.
To fałsz?
Przez dwadzieścia lat Kościół zakazywał głoszenia prawd przekazanych przez Faustynę. Gdy kard. Stefan Wyszyński odczytał ks. Sopoćce watykańskie napomnienie, ten schylił głowę: „Czekam na karę”. „Karą jest już to, że musiał ksiądz tego wysłuchać” – odrzekł Prymas.
„Bóg w niezbadanych wyrokach swoich nieraz dopuszcza, że ci, co największe wysiłki podjęli w jakimś dziele, najczęściej owocem dzieła tego nie cieszą się tu, na ziemi, całą ich radość zachowuje Bóg na wieczność” – pisała Faustyna w „Dzienniczku”. „Świat nie rozumie świętych, ale nie rozumie ich także chrześcijaństwo. Byli oni nieraz zgorszeniem Kościoła, zanim stali się jego chwałą” – dopowiadał ks. Michał.
Pod koniec życia schorowany prosił swych młodszych kolegów z białostockiego seminarium, by zajęli się sprawą Bożego miłosierdzia. Nie znalazł nikogo. Zmarł w dniu imienin Faustyny, 15 lutego, dokładnie trzydzieści lat temu.
Już z nieba obserwował wybór na Stolicę Piotrową kard. Wojtyły i jego starania o notyfikację znoszącą zakaz kultu z 1959 roku. Śledził rękę Papieża piszącego encyklikę o Bożym miłosierdziu, z uśmiechem przyglądał się nowym siostrom wstępującym do zgromadzenia w Myśliborzu. Co czuł, gdy dwanaście lat temu zakończył się na szczeblu diecezjalnym jego proces beatyfikacyjny, a akta powędrowały do Rzymu? Czy był zaskoczony, gdy Faustyna trafiła na ołtarze, a Jan Paweł II w Łagiewnikach powierzał świat Bożemu miłosierdziu? Może przypomniał sobie wówczas chłodny listopadowy wieczór 1933 roku, gdy do konfesjonału podeszła niepewnie młoda zakonnica? Średniego wzrostu, ruda, piegowata...