Jeśli mogę o coś Pana prosić, to proszę, by wsłuchał się Pan w te słowa „jednej z najcudowniejszych istot”, jakie Pan znał. Młodej matki, którą Bóg zabrał trójce dzieciaków.
Szanowny Panie,
przeczytałem właśnie wywiad z Panem na jednym z portali i muszę wyznać, że jest w nim coś, co mnie dotyka osobiście. Nie, nie chodzi o to, co Pan mówi o Kościele, bo to akurat wydaje mi się wyjątkowo płytkie. Wyliczanie rzeczy, za które Kościół powinien przepraszać (obłuda, pedofilia, zachłanność, bizantyjski styl życia), jest gestem do bólu łatwym i przewidywalnym. Nie stanowi żadnego odkrycia ani tym bardziej aktu odwagi stwierdzenie, że ludzie Kościoła grzeszą. Biblia przypomina o tym ciągle: „Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego, nie ma rozumnego, nie ma, kto by szukał Boga. Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli, nie ma takiego, co dobrze czyni, zgoła ani jednego”. Nie wiem zatem, dlaczego słowa: „Przeprośmy za nasze grzechy”, wypowiedziane przez księdza na pogrzebie Anny Przybylskiej (w pierwszej osobie liczbie mnogiej, a więc w najbardziej adekwatnej z form), sprawiły, że zacisnął Pan pięści. Przecież jeśli nie czuje się Pan częścią owego „my”, nikt Panu nie każe przepraszać.
Być może są te słowa jak uderzenie w stół, po którym odzywają się nożyce. Najłatwiej wtedy odbić piłeczkę, mówiąc: „To nie ja, to wy”. Ale nie ma tu różnicy: i ja, i Pan jesteśmy grzesznikami, choćby nie wiem jak mocno był Pan przekonany, że samodzielnie trzyma „ster własnego sumienia”.
Jednak tym, co we wspomnianym wywiadzie porusza mnie najbardziej, jest fakt, że każe Pan przepraszać samemu Bogu (którego ponoć nie ma) za to, że jest „bezlitosnym egoistą”, który „potrafi zabrać młodą matkę trójce dzieciaków”. Chcę tu zaznaczyć, że nie gorszę się Pana buntem. Każda śmierć, a szczególnie śmierć kogoś tak młodego, może, a nawet powinna wywoływać w nas odruch niezgody. Skoro Bóg jest Bogiem życia, to dlaczego umieramy? Faktycznie, jest w tym jakiś paradoks, trudny do pojęcia. Ale kiedy nie umiem sobie poradzić z tym pytaniem, sięgam do Ewangelii, która mówi o jeszcze innym, większym paradoksie. Okazuje się bowiem, że ów „bezlitosny egoista” tak bardzo chciał się z nami zjednoczyć w bólu, że sam postanowił przejść przez doświadczenie śmierci.
Czy zatem to Bóg pragnie śmierci kogokolwiek? Czy może jest ona tylko nieuniknioną bramą do „zajezdni o nazwie »życie wieczne«”? Mówi Pan o tym z ironią, ale ja całkiem poważnie chciałbym kiedyś zjechać do takiej zajezdni, w której mógłbym odpocząć i wyleczyć rany spowodowane „używaniem życia za życia”. Dla Pana to pewnie przejaw tchórzostwa, braku samodzielności w myśleniu. Dla mnie – tęsknota i nadzieja, która pozwala mi żyć.
„Wszyscy umierają, także ci cudownie uzdrowieni. Jeśli więc wiemy, że śmierć jest czymś nieuniknionym, to powinniśmy zrobić wszystko, aby stała się dla nas szczęśliwa, żeby była jedynie prostym przekroczeniem progu do domu Ojca” – powiedziała niedawno Wanda Półtawska, bardzo mądra kobieta. A wspomniana Anna Przybylska w jednym ze swoich ostatnich wywiadów wyznała: „Wyspowiadałam się pierwszy raz od 13 lat. Teraz znowu kumpluję się z Panem Bogiem, chodzimy co niedziela na kawę. Bardzo dobrze mi z tą przyjaźnią, lecz nie narzucam nikomu mojej wiary, nie manifestuję jej i nie zmuszam innych, aby razem ze mną na tę niedzielną kawę chodzili. Ale uwierz mi, że po tych spotkaniach jest mi naprawdę o wiele lżej. I myślę, że dostałam swoją lekcję od Niego w jakimś celu. Po coś”. Być może to moje gadanie tutaj nie jest wiele warte. Ale jeśli mogę o coś Pana prosić, to proszę, by wsłuchał się Pan w słowa „jednej z najcudowniejszych istot”, jakie Pan znał. Młodej matki, którą Bóg (po coś?) zabrał trójce dzieciaków. Może te słowa są właśnie dla Pana.
Serdecznie Pana pozdrawiam.
Szymon Babuchowski