Gromadzimy się dzisiaj w Kościół, a właściwie to Chrystus nas gromadzi na Eucharystii w tym niezwykłym sanktuarium na Górnym Śląsku, aby przypomnieć nam to, co dzieje się już od czasów Wieczernika aż po dzień dzisiejszy, co słyszymy, kiedy kapłan wypowiada słowa konsekracji: to czyńcie na moją pamiątkę. Czyli: pamiętajcie o Mnie, pamiętajcie najpierw o Mnie, a nie o sobie. Choć na chwilę poddajmy się słowu Chrystusa i zapomnijmy o naszych codziennych strapieniach, bolączkach, problemach ze zdrowiem, z portfelem, z rodziną… Zechciejmy usłyszeć Jego, spróbujmy wsłuchać się w Jego, a nie w swój głos, ponieważ właśnie po to tu przyszliśmy: aby Słowo Chrystusa przebywało w nas z całym swym bogactwem (Kol 3,16). Niech więc Jezus tutaj i w tej chwili będzie na pierwszym miejscu. Módlmy się Jego słowami, słowami Pisma Świętego, a doświadczymy czegoś niezwykłego: bo kiedy się modlę, to Bóg we mnie oddycha! Pooddychajmy przez chwilę Bogiem!
2.
Po co tu przyszliśmy…? Podpowiada nam św. Paweł: obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem […]. Przyobleczcie miłość […]. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy! (zob. Kol 3,12-15).
Panie, jakże często moje serce jest niespokojne. Jak bardzo brak w nim pokoju. Czuję, że moje słowa, moje pragnienia, moje wybory i moje czyny – tak często nie mogą się Tobie podobać. Choć przecież staram się robić tyle rzeczy dobrych i słusznych: modlę się, chodzę do Kościoła, do spowiedzi, spożywam Cię, wchłaniam podczas każdej Komunii Świętej. A jednak moje serce ciągle jest niespokojne, rozdarte, a czasem nawet zapłakane. Dlaczego?
Muszę wam wyznać, że patrząc na moje życie – a minęło już pół wieku – boję się spotkania z Chrystusem twarzą w twarz. Boję się, że On mnie nie pozna. Powie: nie znam Ciebie. Nie wiem, kim jesteś. Nie znam nawet Twojego imienia. Byłeś biskupem, byłeś jałmużnikiem, zajmowałeś się biednymi w imieniu Papieża Franciszka… Ciekawe! A Ja o tym zupełnie nic nie wiem! Tak może się naprawdę stać! I tego się obawiam, bo w tym moim zabieganiu, ale i w całym moim życiu jest wiele rzeczy, które podobają się światu, robią wrażenie, wzbudzają może i podziw, są bardzo potrzebne i pożyteczne, ale mogą nie mieć żadnej zasługi przed Bogiem. W oczach ludzi mogę wydawać się dobrym i pobożnym człowiekiem, ale przecież Bóg patrzy na moje serce i wie, że nie zawsze tak jest, że nieraz nie ma tam pokoju Chrystusowego! A jeśli sercem moim nie rządzi Chrystusowy pokój, to Chrystus mnie nie rozpoznaje!
Święty Paweł dziś nam podpowiada, jak żyć, co robić, by podobać się Bogu – to znaczy, by moje serce było pełne Chrystusowego pokoju: wszystko, cokolwiek mówicie lub czynicie, wszystko niech będzie w imię Pana Jezusa (Kol 3,17)! Wszystko niech będzie ze względu na Niego. Wszystko niech będzie po prostu dla Niego. To właśnie wyśpiewuje uroczyście kapłan pod koniec Modlitwy Eucharystycznej, kiedy podnosi w górę przemienione w konsekracji Ciało i Krew Pańską: że wszystko przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie! Jeśli przyjmiemy i zachowamy ten Boży porządek, wtedy naszymi sercami zaczyna rządzić pokój Chrystusowy, wtedy Chrystus zaczyna we mnie oddychać i działać; wtedy Chrystus cierpi i raduje się ze mną!
3.
Ale jak ten pokój się zdobywa, jak można go otrzymać? Co muszę zrobić, w jaki sposób żyć, by pokój Chrystusowy rządził moim sercem?
Słyszeliśmy w Ewangelii, na dzisiejszy dzień przeznaczonej, że najbliższa rodzina Jezusa wraz z Maryją, być może zaniepokojona o Jego los, chce z Nim rozmawiać. Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze (zupełnie jak my dzisiaj przed sanktuarium) i chcą mówić z Tobą (Mt 12,47). A Jezus, wyciągnąwszy rękę i wskazując na zebranych wokół Niego uczniów, powiedział: ten, kto pełni wolę Ojca mojego, ten mi jest bratem, siostrą i matką (Mt 12,50)! Oto sekret podobania się Bogu i kochania Boga! Oto sposób, jak nasze serca możemy napełnić pokojem Chrystusowym – pełnić wolę Boga, a nie swoją. Pozwolić Mu działać we mnie i przeze mnie. Zaprosić Go do najprostszych czynności mojego dnia. Robić wszystko z Jezusem: cieszyć się, cierpieć, pracować, przyjmować gości i zapraszać Go tam, gdzie w życiu sobie nie radzę. Nawet tam, gdzie miłość po błocie chodzi, do mojego rozwiedzionego małżeństwa, kiedy ktoś mnie w serce kopnął, kiedy nie radzę sobie z moimi uczuciami, kiedy nałóg zupełnie zawładnął moim życiem. Podobać się Bogu i kochać Boga – to znaczy pełnić Jego wolę, nie swoją! W każdych okolicznościach mojego życia. To wypełniać obowiązki stanu: dziecka, kobiety, matki, babci. Do tego stopnia zaprosić Go do mojego życia, że wszystko, co robię, to robię z Nim! I mogę wtedy powiedzieć za św. Pawłem: to już nie ja żyję, ale żyje i działa we mnie Chrystus (Ga 2,20)! Po to właśnie jest ten cały nasz wysiłek, by zasłużyć na Niebo. Albowiem tylko dobre uczynki, spełniane bezinteresownie, z czystej miłości do Boga zasługują na życie wieczne. Przecież w momencie śmierci wszystko zostawiamy i pójdą za nami tylko dobre czyny naszych ludzkich rąk. To one otwierają nam na oścież Bramy Nieba.
4.
Jan Paweł II, za którego kanonizację w szczególny sposób dziś dziękujemy, umierał na oczach świata przez pięć długich lat. Wraz z innymi ceremoniarzami widziałem to podczas każdej celebracji. Modliliśmy się z abp. Marinim, żeby Jan Paweł II zdążył jeszcze otworzyć drzwi jubileuszowe w roku 2000, a potem to już wola Boża. Podczas jednej z Mszy św. na placu św. Piotra nachyliłem się do Papieża, widząc, jak bardzo cierpi, jak w żaden sposób nie może znaleźć sobie dogodnego miejsca na fotelu, żeby zmniejszyć ból, i powiedziałem: „Ojcze Święty, mogę w jakiś sposób pomóc?”. Papież odpowiedział: „Mnie nie można już pomóc!”. I za chwilę dodał: „Ale tak już musi być!”.
Jan Paweł II wszystkie sprawy Kościoła – i swoje osobiste też – rozwiązywał według Ewangelii. To ona była normą jego życia. To dzięki niej zdobył pokój serca. I nawet kiedy już po ludzku nic nie mógł, to wszyscy, którzy przychodzili go spotkać, spotykali Chrystusa. I właśnie Chrystus obecny w Papieżu zmieniał ich życie! Bo święty to człowiek, który sobą nie zasłania Boga – wręcz przeciwnie: staje się Jego monstrancją, Jego tabernakulum, naczyniem, w którym nosi się Boga!
Przypomnijcie sobie, jak ostatni raz ukazał się w oknie. Nie mógł już mówić, podniósł tylko niezgrabnie rękę, a wszyscy uczynili znak krzyża. Bo kto jest blisko Boga, to jest jednym wielkim błogosławieństwem dla wszystkich, którzy są wokół niego! Człowiek żyjący Bogiem roznosi po świecie Bożą woń; dokądkolwiek pójdzie, staje się ikoną Boga; wszystko, czego się dotknie, czyni świętym. Tak może być też z nami. Gdy jesteśmy zjednoczeni z Bogiem, gdy pełnimy Jego wolę – zaczynamy czynić cuda, to znaczy Bóg zaczyna przez nas działać! Nawet wtedy, kiedy jesteśmy słabi i po ludzku do niczego się nie nadajemy!
5.
Kochane nasze kobiety, zaczynając od tych najmłodszych, aż po nasze ukochane i tak potrzebne światu babcie! Jak wam będzie tak ciężko w życiu i podobanie się Bogu będzie związane z bohaterstwem dnia codziennego, to bardzo was proszę: popatrzcie na kwiaty. One nauczą was najprostszej teologii! Otóż, kwiaty są beztroskie w obdarzaniu pięknem. Kwitną i są urocze nawet wtedy, kiedy na nie nikt nie patrzy. Są dobre na każdą okazję: na narodziny, na ślub i na pogrzeb, kiedy jesteśmy zakochani, kiedy trzeba przeprosić i gdy smutek wkrada się do naszych serc. One zawsze kwitną ku górze i są piękne nawet dla tych, co na to nie zasługują. Sekretem ich piękna jest to, że nie robią nic innego, jak wypełniają wolę Tego, który je stworzył!
Bądźcie najpiękniejszymi kwiatami. Pachnijcie Bogiem. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy. Amen.