dodane 2014-07-24 00:15
Święci, w odróżnieniu od nieświętych, uznają swoją grzeszność.
Internauci z lewej strony w komentarzach na temat sprawy prof. Chazana, który nie pozwolił zamordować dziecka, często pytają z ironią: „To teraz będziemy mieli nowego świętego?”.
A ja pytam: dlaczego nie? A waszym zdaniem, wikipedialni specjaliści od Kościoła, na czym polega świętość? Na służbie mamonie i nadskakiwaniu trendom? Na niezłomnym podążaniu z prądem życzeń inżynierów społecznych? Na takim ustawieniu się w każdej sytuacji, żeby nie mieć kłopotów?
Pomyślcie trochę i powiedzcie: jaki to interes prof. Chazan ma w tym, że bezwzględnie broni życia dzieci? Wierność prawu naturalnemu i najbardziej podstawowym zasadom lekarskim nie przyniosła mu ziemskich profitów. Zamiast odznaczeń i nagród spotkało go odsądzenie od czci i wiary i zwolnienie z pracy. A jednak nie uległ. Nie uciekł, nie podpisał wyroku śmierci na dziecko i nie umył rąk jak Piłat. Jeśli nie w ten sposób przejawia się świętość, to w jaki?
Dla was to kto jest święty? „Lekarz”, który w niedzielę chodzi do kościoła, a w tygodniu składa Molochowi ofiarę z dzieci? Poseł, deklarujący katolicyzm i głosujący za utrzymaniem morderczego dla dzieci „kompromisu”? Rzecznik, co bierze grubą kasę za troskę o dzieci, ale palcem nie kiwnie w obronie zabijanych? Beneficjenci przemysłu aborcyjnego? Jeśli tacy ludzie są dla was „święci”, to i wy macie w kieszeni kanonizację. Tyle że doczesną, mało przydatną w chwili śmierci, a jeszcze mniej po niej.
Prawdziwa świętość musi wywołać gniew tego świata, bo z natury sprzeciwia się jego logice i interesom. Jeszcze nie było takiego świętego, który wszystkim się podobał. To tak niemożliwe, jak niemożliwa jest wspólnota lodu z ogniem.
Macherzy od linczowania prof. Chazana zaczęli mu wypominać, że dawno temu sam dokonywał aborcji (czego on sam nie ukrywa, lecz mówi, że tego żałuje i się tego wstydzi), a nawet zarzucać mu jakieś stare grzechy z życia prywatnego. I to też jest charakterystyczne. Egzorcyści mówią, że diabeł, przyciśnięty do muru, nieraz wobec świadków próbuje wyciągać dawne grzechy modlących się. To typowa strategia diabła – dopóki człowiek działa pod jego dyktando, myśli, że jest dobroczyńcą ludzkości, bo diabeł pokazuje mu jego grzechy jako cnoty. Ale niech tylko spróbuje się sprzeciwić – wtedy oberwie między oczy całym złem, które popełnił, i usłyszy szydercze: „Nie masz wyjścia”. Bo chodzi o sparaliżowanie go, żeby nie pomyślał o miłosierdziu Bożym i zamiast zbawiennego żalu wybrał iluzję własnej bezgrzeszności.
Wściekłość lobby aborcyjnego wobec tych, co się nawrócili, jest zrozumiała także dlatego, że ich świadectwo ma wyjątkową siłę. Nie można wobec nich zgrywać fachowców w stylu: „Co ty wiesz o zabijaniu”. Oni wiedzą dużo – bo przejrzeli na oczy i uświadomili sobie, że robili rzeczy straszne. To dlatego ruch antyaborcyjny tak potężnie wspomógł Bernard Nathanson – niegdyś aborter.
Po co się więc wypomina aborcje lekarzom, którzy przestali zabijać dzieci? Po to, żeby znów zabijali. Żeby pozostali ślepi i do świętości nawet się nie zbliżyli.
Tragedia?
Portugalka Dolores Aveiro zaszła w ciążę w 1984 r. Uznała to za osobistą tragedię i poprosiła o aborcję. Lekarz odmówił, więc wypiła dużo piwa i próbowała wywołać poronienie na własną rękę. To też jej się nie udało. Dzięki temu urodził się Cristiano Ronaldo – megagwiazda piłki nożnej. „Patrz, mamo, chciałaś mnie usunąć, a teraz ja dbam w domu o kasę” – powiedział kiedyś sławny piłkarz, o czym z nutą humoru wspomniała Dolores Aveiro podczas niedawnej prezentacji swej autobiografii. Zwolenników tezy, że nie jest się człowiekiem przed narodzeniem, należałoby zapytać, jak to jest, że matka usunęłaby „płód”, a nie byłoby Cristiano Ronaldo?
Chronić gumę!
Choć śmiertelność z powodu AIDS zmniejsza się, to wciąż stanowi bardzo poważny problem. W związku z tym Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podjęła „akcję zapobiegawczą”, w której wzywa gejów do przyjmowania leków antyretrowirusowych. Ma to pomóc uniknąć nawet miliona zakażeń wirusem HIV w ciągu 10 lat. Dane, jakimi dysponuje WHO, dowodzą bowiem, że mężczyźni uprawiający seks z mężczyznami są 19 razy bardziej narażeni na zakażenie HIV niż pozostali mężczyźni. Gejowscy aktywiści są niezadowoleni z rekomendacji WHO. Według nich takie propozycje zniechęcają amatorów homoseksu do korzystania z prezerwatyw – które uważa się za „jeden z najlepszych sposobów, aby zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa”. Krótko mówiąc: skoro prawda szkodzi sprzedaży prezerwatyw, to tym gorzej dla prawdy. No i dla WHO, która też się specjalnie prawdą nie przejmowała, gdy skreślała homoseksualizm z listy chorób. Ale cóż, dla postępów homoidei to nawet milion zakażeń warto zaryzykować.