„Gazeta Wyborcza” świętuje 25 lat… niestrudzonej walki z Kościołem. Oczywiście w trosce o jego i nasze dobro.
Kościół to niewątpliwie jeden z najważniejszych tematów prezentowanych na łamach „Gazety Wyborczej”. Artur Dmochowski, historyk i publicysta, przejrzał pod tym kątem 7 tys. numerów dziennika, wydanych od 1989 r. Przyznaje, że był zaskoczony rezultatami. – Trudno było znaleźć wydanie bez przynajmniej jednego ataku na Kościół! Miałem, pisząc książkę, często wrażenie, że obserwuję wcielanie w życie znanego powiedzenia o „milionie gwoździ wbijanych w miliony głów” albo innego, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą – mówi autor książki „Kościół »Wyborczej«”, która właśnie trafiła do księgarń.
„Owszem, atakujemy Kościół, aby go bronić” – definiuje w niej swoją misję Jan Turnau, najważniejszy publicysta religijny „Gazety Wyborczej”. Przed kim bronić? Głównie przed biskupami, ale w gruncie rzeczy przed wszystkim, co jeszcze odróżnia polski Kościół od jego zachodnich odpowiedników. Dziennik kierowany przez Adama Michnika ma za sobą 25 lat takiej niestrudzonej obrony przez atak. Służyły jej m.in. promocja apostazji, wojna z religią w szkołach, walka o in vitro, ciepły klimat wokół aborcji i eutanazji, sympatia dla homoseksualizmu...
Zanim słów kilka o tym, co Artur Dmochowski wyczytał w GW, warto wspomnieć o tym, czego tam nie znalazł. Nieomal całkowicie brak (było i jest) w dzienniku informacji ukazujących żywy Kościół, jego parafie i wspólnoty. Nie ma ludzi radośnie przeżywających swoją wiarę i kultywujących tradycję. Propagując wizję „oblężonej twierdzy”, w jakiej ponoć zamykają się dziś polscy katolicy, gazeta świadomie całkowicie odizolowała się od świata, którego nie rozumie i nie akceptuje. Pokazuje go swoim czytelnikom jedynie w karykaturze.
Wiernych przygarnie, bezbożnych potopi
Zadziwia tempo, w jakim autorzy „Wyborczej” zaczęli się Kościoła bać. Jeszcze w pierwszych miesiącach istnienia dla gazety był to naturalny sojusznik, oaza wolności i opoka. Wystarczyły dwa lata, by na tych samych łamach rozpętano histeryczną kampanię strachu. W 1991 r. Teresa Boguska bije już na alarm, że Kościół „ogarnia zaniedbane przestrzenie społeczne, przenika życie publiczne, wzmacnia normy moralne prawem, prawdziwie wiernych przygarnie, bezbożnych potopi”. Ta sama autorka przy okazji sporu o oświęcimski Karmel formułuje tezę aktualną przez najbliższe dekady: „Pod oświęcimskim krzyżem ścierają się ze sobą dwie Polski głęboko różne, podzielone o wiele bardziej, niż pokazują kolejne wybory – Polska śmiała, otwarta na świat i Polska strwożona, odrzucająca wszystko, co ten świat proponuje”. Wiadomo, którą Polskę promować będzie gazeta, a którą reprezentuje Kościół. Jasne jest też, kto w tym „starciu” jest skazany na sukces.
Szarża „Wyborczej” była tak gwałtowna, że w 1993 r. trzeba ją było przyhamować. Na łamach pojawiły się nawet elementy samokrytyki. „Dominujący w »Gazecie« ton tekstów o Kościele był nietrafny i jednostronny. U wielu katolików wywoływało to poczucie krzywdy, prowokowało ostre reakcje i przyczyniało się do pogłębienia konfliktów towarzyszących publicznej obecności Kościoła” – diagnozował w 1996 r. Jarosław Gowin. Rok później, po zwycięstwie AWS, wszystko jednak wróciło do „normy”, z krótkim antraktem na referendum w sprawie akcesji do UE, kiedy – ze względów taktycznych – zawieszono ataki na Kościół.
Ciekawy jest stosunek autorów GW do Jana Pawła II. Pierwszą pielgrzymkę do kraju po 1989 r. powitało westchnienie ulgi, że… wreszcie można pisać o „kontrowersyjności” polskiego papieża. Gazeta chętnie z tego prawa korzystała, zachowując jednak należny ojcu świętemu szacunek. W 1991 r. pisano eufemistycznie, że „papież nas nie rozumie”. Potem z kolei winni byli wszyscy, którzy go „nie słuchali” albo „źle rozumieli”. Otwarty atak na nauczanie Kościoła nastąpił za Benedykta XVI. „Kościół zdaje się wchodzić w okres zastoju doktrynalnego, liturgicznego i ekumenicznego. Wielu z nas ma wrażenie, że w Kościele Benedykta XVI jest więcej trwogi niż nadziei. Że to Kościół Boga bardziej surowego niż miłosiernego” – pisała w 2008 r. Aleksandra Klich; nazywając papieża „hamulcowym”. Po rezygnacji Benedykta XVI „Gazeta Wyborcza” poinformowała w tytule, że „Kończy się pontyfikat dla Kościoła bezwartościowy”.
Postępowi i niezadowoleni
Jaki jest więc wymarzony Kościół „Wyborczej”? Można go określić jednym słowem: „bezobjawowy”. Otwarty na wszelkie nowinki, akceptujący wszystko i wszystkich, broń Boże nie ewangelizujący. To Kościół w czapce niewidce, przepraszający za to, że jeszcze istnieje, podobny raczej do wielkiej organizacji pozarządowej. W tej koncepcji biskup jako taki to już przeżytek, hierarchia jest nieustannie przeciwstawiana wiernym, którzy domagają się zmian i reform. Są postępowi i niezadowoleni.
Kapłan Kościoła „Wyborczej” powinien być przede wszystkim niepokorny. Pod takim tytułem gazeta opublikowała cały serial sylwetek księży stawianych innym za wzór. Niestety, wielu z bohaterów cyklu to dziś już byli kapłani. Charakterystyczna jest zresztą zmiana środowiska będącego intelektualnym zapleczem „Wyborczej”. 20 lat temu był to „Kościół otwarty”, ludzie związani z „Więzią” i „Tygodnikiem Powszechnym”, biskupi: Życiński i Pieronek czy ks. prof. Tischner. Dziś ich miejsca zajęli Magdalena Środa i Jan Hartman. Politycznie zaś rzecz ujmując – Unię Wolności zastąpił Ruch Palikota.
Mimo podeszłego wieku Jan Turnau od 25 lat stara się jak może dotrzymać kroku postnowoczesności. Już w 1992 r. upominał się o kapłaństwo kobiet i martwił jednocześnie, że to „może napotykać u nas szczególne opory”. Często stawia Polakom za wzór Kościoły Europy Zachodniej, gdzie takich oporów nie ma. Nie wspomina przy tym, że świątynie świecą tam pustkami.
Geje i lesbijki: do roboty!
Sporą część swojej książki Artur Dmochowski poświęca temu, jak przez 25 lat „Wyborcza” niestrudzenie wypełniała zadania przypisane dziennikarzom, w ramach „organizatorskiej funkcji prasy”, przez Lenina. Mamy bowiem do czynienia z instytucją, a nie jedynie dziennikiem. GW nigdy nie poprzestawała na diagnozach, czy nawet pisaniu, jak być powinno. Angażowała się, inicjowała konkretne działania i potem je koordynowała. Gdy startował Ruch Palikota, informowano o planowanych przez tę partię manifestacjach przed siedzibami biskupów. Podobnie było w przypadku Parad Równości (Jeden z tytułów: „Geje i lesbijki: do roboty!”)
Niepokornych kapłanów wspierano, drukując „Dziesięć przykazań dla odchodzących księży”. W sprawie apostazji publikowano instruktaże, jak wystąpić z Kościoła. Tekstom w rodzaju „wytnij i zachowaj” zawsze towarzyszyły mrożące krew w żyłach reportaże ilustrujące piekło, z jakim mamy do czynienia w środowisku księżowskim, w parafiach czy „tradycyjnych rodzinach”, gdzie biją, głodzą i gwałcą. A na „drugą nóżkę” serwowano radosne teksty o homoseksualistach i sektach .
Organizatorska rola prasy najbardziej widoczna była w najsłynniejszych kampaniach „Wyborczej” – w sprawie in vitro, religii w szkole czy aborcji. Podręcznikowym przykładem takich działań była sprawa „Agaty”. Gazeta była „jednostką szturmową” w obserwowanej z zapartym tchem przez całą Polskę walce „postępowców” z obrońcami życia o nienarodzone dziecko i duszę Agaty.
Najdłuższą historię ma oczywiście batalia „Wyborczej” z religią w szkołach. Biskup Alojzy Orszulik już 20 lat temu zwrócił uwagę na dziwną decyzję redakcji, która zamieściła informację o organizowaniu „stowarzyszenia osób pragnących nieobecności nauki religii w szkołach”, podając nie tylko nazwisko, ale i kontakt do założyciela. Potem przez lata skanowano cały kraj w poszukiwaniu przykładów nietolerancji i krzywd doznawanych przez osoby niewierzące. Mizerny plon tej najdłuższej kampanii III RP więcej mówi o szkolnej rzeczywistości niż naukowe opracowania.
Prekursor i epigon
Choć mowa o dzienniku polskich elit, jakoś mało kogo dziwi już obecny na jego łamach brak hamulców i styl jako żywo przypominający „Fakty i Mity”. Książka Artura Dmochowskiego doskonale pokazuje degenerację języka „Wyborczej”, jaka nastąpiła w ciągu tych 25 lat. Kiedyś – nawet ostro szarżując – starano się zachowywać pewne formy. Dziś stało się to zbędne. Na przykład ks. Dariusz Oko to „pierwszy gejożerca Kościoła katolickiego”, który „opowiada o swoich homofobiach”, do Pierwszej Komunii Świętej najbardziej pasuje określenie „targowisko próżności”, a demonstracje w obronie Kościoła kwitowane są tytułem: „Pogarda i agresja”. Cóż, każdy mierzy innych swoją miarą.
Można zaryzykować twierdzenie, że gazeta tak usilnie walcząca z „mową nienawiści” była w polskich mediach zarówno jej prekursorem, jak i epigonem. Na długo bowiem przed pojawianiem się forów internetowych redaktorzy GW wymyślili słynną „Telefoniczną Opinię Publiczną”, czyli rubrykę-ściek, w której publikowano „głosy czytelników”. Mocne, dosadne, bezkompromisowo atakujące – głównie Kościół i politycznych przeciwników. Dzięki takiemu fortelowi można było zachować faryzejską poprawność w oficjalnych komentarzach, a zarazem podgrzewać nastroje. Dziś tego typu podstępy nie są konieczne, a gazeta szeroko otwiera swoje łamy dla wszystkich, którzy życzą Kościołowi jak najgorzej. Chyba że jest to Kościół „Wyborczej”.
Artur Dmochowski. Kościół „Wyborczej”. Największa operacja resortowych dzieci. Słowa i Myśli. 2014