Franciszek Kucharczak
Kto się nie chce wiązać, ten wybiera rozwiązłość.
Polacy nie chcą ślubów – poinformował przed tygodniem tytuł w „Rzeczpospolitej”. Bo okazuje się, że liczba zawartych w tym roku małżeństw będzie najniższa od 1945 roku.
A pewnie, że Polacy nie chcą ślubów. Dziś ślubów, i to najlepiej w kościele, chcą tylko działacze gejowscy. Pozostali (nie tylko Polacy) chcą rozwodów. Najchętniej też w kościele. I to właśnie rozwody, śmiem twierdzić, są pierwszą przyczyną niezawierania małżeństw. No bo młodzi ludzie mają przecież rozum i potrafią kalkulować: skoro mama i tata rozwiedli się, wujek z ciotką też ze dwa razy, podobnie sąsiedzi i koledzy, to szansa, że i my to zrobimy, jest wielka jak dług publiczny. A potem są problemy: sąd, ceregiele, koszty. Po co więc narażać się na uciążliwe rozwiązywanie czegoś, skoro można tego w ogóle nie związywać.
To tak jak z drzwiami do domu. Niektórzy uważają, że aby ich złodzieje nie wyważyli, najlepiej ich w ogóle nie montować. Dzięki temu nic się drzwiom nie stanie. I to prawda, tyle tylko, że nie o drzwi chodzi, gdy się je zamyka przed złodziejami. I nie o związanie chodzi, gdy zawiera się małżeństwo. Właśnie – zawiera. W staropolskim „zawrzeć” znaczy zamknąć. Bo ślub rzeczywiście zamyka jakieś drzwi, ale nie po to, żeby więzić domowników, lecz po to, żeby ich zabezpieczyć. Żeby stworzyć im miejsce rozwoju, którego nie zniszczą zbóje. Ale o tym się dziś nie myśli. Myśli się o drzwiach – że kosztują, że blokują, że światła nie wpuszczają. Wciąż tylko o tym się myśli, czym się płaci, a to, co się zyskuje, w ogóle przestaje mieć znaczenie.
A co takiego właściwie się zyskuje? Włamywacz nie atakuje domu, w którym nie ma rzeczy wartościowych. Byle czego w ogóle nie rusza. Jeśli w domu jest więc coś wartego włamania, pierwszy atak idzie na drzwi właśnie. Drzwi obrywają tym bardziej, im mocniej się opierają. Po ataku włamywacza zostają na nich czasem rysy i dziury.
Ale czego to dowodzi? Przede wszystkim tego, że złodziej miał w domu czego szukać, a drzwi miały czego bronić. Te drzwi to sakrament. Im bardziej małżonkowie korzystają z jego łask, i im dalej odrzucili od siebie nawet najmniejszą myśl o rozwodzie, tym bezpieczniejszy jest ich dom. Oni po prostu nie uchylają tych drzwi, bo wiedzą, że raz na zawsze zostały zamknięte. Nie przerazi ich ani łomot, ani nie skuszą namowy.
W sakrament małżeństwa są wpisane szczęście i harmonia, ale nie wiedzą tego ci, którzy sakramentu nie „zawarli”, lecz go tylko lekko przymknęli, myśląc: „A, w razie czego poszukam nowego modelu”. Argumentem dla takich bywają związki niesakramentalne (czyli cudzołożne), które wyglądają nieraz na całkiem zgodne i przyjemne. Ale czy nie dzieje się tak dlatego, że diabeł nie ma powodu ich atakować? Tam przecież nie ma drzwi! Takie związki, nawet milcząc, mówią, że frajerem jest ten, kto dotrzymuje danego słowa.
Grzeszne związki nie są jak domy. Raczej jak samochody. Czasem luksusowe. Ale co z tego, że jedziesz pięknym samochodem, skoro w kierunku przepaści? Trzeba zawrócić do domu.
Zobacz „katolika”
Rozwija się akcja informowania wyborców o tym, co robią w Sejmie ich wybrańcy. Chodzi o to, żeby ludzie wiedzieli, którzy posłowie odrzucili projekt przewidujący zakaz aborcji eugenicznej, czyli głosowali, de facto, za mordowaniem dzieci chorych. Posłom tym często zależy na opinii „dobrych katolików”, dlatego szczególnie boli ich fakt, że pikiety stoją często przed ich parafialnymi kościołami. A że istnieje potrzeba informowania o takich rzeczach, świadczą choćby wyniki sondażu, jaki zamieściliśmy na gosc.pl. Pytanie brzmiało: „Czy wiesz, jak głosowali posłowie z Twojego okręgu w sprawie aborcji dzieci chorych i niepełnosprawnych?”. „Tak” odpowiedziało 18,17 proc. uczestników, „żałuję, ale nie wiem” – 73,4 proc., „nie wiem i nie interesuje mnie to” – 8,78 proc. Skoro nie wiedzą tego w znacznej większości nawet czytelnicy katolickiego serwisu, to znaczy, że akcja jest niezbędna. Dla osób, które chcą wziąć udział w akcji, Fundacja Pro – Prawo do Życia otwarła stronę eugenicy.pl, na której można znaleźć wszelkie potrzebne informacje, a także materiały do ściągnięcia.
Kłody pod geja
Niemiec z problemem homoseksualnym, żyjący w „związku partnerskim” z innym mężczyzną, zamówił sobie dziecko u surogatki. Gdy kobieta w Indiach urodziła, mężczyzna wystąpił o wydanie dziecku niemieckiego paszportu. Ponieważ jest biologicznym ojcem dziecka, spodziewał się, że wszystko pójdzie po jego myśli. Tymczasem sąd w Kolonii orzekł, że dziecko urodzone w Indiach nie ma prawa do niemieckiego obywatelstwa. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że kobieta była mężatką, a w tej sytuacji, zgodnie z prawem, to jej mąż jest ojcem. Jak widać, nawet niemieckie prawo jest homofobiczne. Trzeba je poprawić, czyż nie?