Kończy się obchodzony w Kościele Rok Wiary. Jakie pytanie powinien postawić sobie w tych dniach każdy z nas?
– Pytanie bardzo ważne, bo dotyczące naszego świadectwa wiary i apostolstwa. Przypominam sobie spotkanie z młodzieżą tutaj, w Łodzi, tuż przed rozpoczęciem Roku Wiary. Młodzi pytali mnie wówczas, co powinno pozostać z tego czasu, co może on dać? Odpowiedziałem wówczas: jeżeli każdy z was przyprowadzi za rok przynajmniej jedną osobę do Kościoła, to będzie oznaczać, że ten Rok Wiary był bardzo udany. Byli zaskoczeni. Ale tu chodzi o coś konkretnego i jednocześnie zobowiązującego. Jestem bardzo ciekawy, jak oni dzisiaj, gdy kończy się Rok Wiary, to zadanie wypełnili. Ale to jest pytanie dla każdego z nas: Czy dzięki mnie ktoś przyszedł do Kościoła, zaczął żyć wiarą na co dzień i stał się lepszym chrześcijaninem? Od odpowiedzi na to pytanie zależy odpowiedź na inne: Czy ten Rok Wiary dobrze wykorzystałem? Bo wiara się umacnia, gdy jest przekazywana. Tym bardziej że gdy Ojciec Święty Benedykt XVI inaugurował Rok Wiary i ogłaszał go w liście apostolskim „Porta fidei”, zwracał szczególną uwagę na wymiar społeczny wiary. Na to, że trzeba o niej dawać świadectwo i tą drogą kogoś przyprowadzić do Chrystusa.
W Roku Wiary spotykał się Ksiądz Arcybiskup z wiernymi w ramach Dialogów w Katedrze. Ta inicjatywa zyskała wielką popularność…
– Najbardziej cieszy mnie liczny udział wiernych. To było moje radosne zaskoczenie już wtedy, gdy przyszedłem na pierwsze spotkanie, wieczorem w drugi piątek stycznia br. Wchodzę do katedry od strony zakrystii i widzę pełny kościół. Ta frekwencja wskazuje na jedną ważną sprawę: ludzie bardzo potrzebują takiego kontaktu z biskupem, potrzebują, aby tłumaczyć im prawdy wiary i moralności. Cykl Dialogi w Katedrze jest tak pomyślany, aby podejmować różne tematy, nawet te najtrudniejsze. Rok Wiary się kończy, ale duże zainteresowanie i liczny udział w tych spotkaniach wiernych sprawiły, że Dialogi będą kontynuowane. Refleksja nad wiarą jest cały czas potrzebna. Dlatego robimy krok dalej, aby rozwijać to, co dały nam przeżycia Roku Wiary.
Czy takie spotkania nie przypominają stylu posługi Ojca Świętego Franciszka, który ceni sobie bezpośredni kontakt z wiernymi?
– Można zażartować, że to Papież Franciszek bierze przykład z Łodzi… Ale tak na poważnie, na pewno Dialogi wpisują się głęboko w sposób realizowania pontyfikatu przez Ojca Świętego Franciszka. Jest on bardzo związany z wielką wrażliwością na drugiego człowieka i z bezpośrednim kontaktem z nim. Widzimy to przy niemal wszystkich spotkaniach Ojca Świętego z pielgrzymami. Chociaż trzeba równocześnie bardzo uważać, żeby nie zapominać wielkiego pontyfikatu Benedykta XVI. Na pewno był on inny w swojej wymowie, w swoim przekazie, ale przecież trudno też temu wielkiemu Papieżowi odmówić i głębi wiary, i gotowości spotkania się z drugim człowiekiem. Istotnie, to, co reprezentuje Ojciec Święty Franciszek, jego spontaniczność w kontaktach z każdym, ujmuje ludzi. Jest też czymś niezwykle koniecznym w dzisiejszej ewangelizacji świata. W kończącym się Roku Wiary mogliśmy także w tym wymiarze doświadczyć, jak Duch Święty prowadzi Kościół.
Rok Wiary połączył niejako dwóch Papieży…
– Nikt się tego nie spodziewał, kiedy rozpoczynaliśmy Rok Wiary… Ta zmiana pontyfikatów, czyli odejście Benedykta XVI i zawierzenie Duchowi Świętemu, który wskazał na jego następcę, było jakimś bardzo głębokim doświadczeniem tego wszystkiego, co się wpisuje w życie Kościoła, doświadczeniem tajemnicy wiary. Stało się to też dla nas wszystkich pewnym przesłaniem, okazją do odnowy naszego zawierzenia Bogu i siebie, i całego Kościoła.
Ta zmiana pontyfikatów stała się też okazją dla wrogów Kościoła, którzy chcieliby go reformować według własnych wzorców.
– Dziś mamy do czynienia z nowymi imperatorami, tzn. ludźmi, którzy siebie zaczęli stawiać w miejsce Boga. Chcą decydować o kryteriach prawdy i kłamstwa, dobra i zła, życia i śmierci… Uchwalają prawa, wydają zarządzenia, występują w mediach. Chcą też decydować o tym, jak ma wyglądać Kościół. Dlatego po raz kolejny w dziejach jako chrześcijanie stajemy przed wyborem, który był udziałem chrześcijan pierwszych wieków: Czy pokłonić się przed cezarem, nawet poprzez tak „mało znaczący” gest, jak np. rzucenie jednego ziarenka kadzidła przed posągiem władcy, który nadał sobie prerogatywy boskie, czy też jednoznacznie trwać przy wierze w Boga, którego nam objawił Jezus Chrystus, z całą mocą wskazując na ważkość pierwszego przykazania Dekalogu. Trzeba wybrać. Dzisiaj stoimy przed koniecznością podjęcia takiej decyzji. I tutaj nie ma już jakichś światłocieni. Jest „albo-albo”: albo opowiadasz się za wiarą, albo opowiadasz się za tym, co jest przeciwne Bogu. Znów wracam tutaj do listu „Porta fidei” Benedykta XVI, gdzie Papież podkreśla, że wiara jest osobistą decyzją pójścia za Chrystusem całym swym życiem.
W jakim stopniu zagrożeniem dla wiary jest tak mocno promowana ideologia gender?
– Istota problemu dotyczy antropologii. Z jednej strony mamy antropologię, która zbudowana jest na biblijnej Księdze Rodzaju. W niej jest mowa o tym, że Bóg stworzył i mężczyznę, i kobietę. Jednocześnie ta antropologia ma swoje racjonalne ugruntowanie w naukach biologicznych, z genetyką włącznie. Z drugiej strony propagowana jest zupełna aberracja mentalna, dla której nawet struktura biologiczna człowieka jest mało ważna. Tu na określenie płci wystarczy jedynie irracjonalne odczucie, „chcenie” bycia kobietą lub mężczyzną. Tyle tylko, że konsekwencje przyjęcia tego irracjonalnego „chcenia” jako zasady postępowania kierują nas w stronę katastrofy człowieka, rodziny i całej przyszłości społeczeństwa. A najgorsze jest to, że ideologia gender przyjmuje kształt współczesnego kulturowego totalitaryzmu, który zawsze związany był z nachalną propagandą i agresją wobec oponentów. W promowanie gender dziś włączyły się już uczelnie, media, próbuje się ją wprowadzać od najmłodszych lat do edukacji dzieci. To objaw tego, o czym mówił Benedykt XVI – dyktatury relatywizmu połączonej z dyktaturą mniejszości.
To wszystko, oczywiście, jest również zagrożeniem dla wiary, która oparta jest na zdrowej antropologii chrześcijańskiej, wynikającej zarówno z Biblii, jak i naukowej wiedzy o człowieku. Teraz próbuje się nam narzucić coś, co jest z gruntu irracjonalne i nienaukowe, co uderza w samą istotę Bożego zamysłu, najpierw co do człowieka, a potem co do tego, kim on ma być w realizacji swojego życia.
A skąd biorą się takie niedorzeczności, że „Pan Jezus był pierwszym genderystą”?
– Sam bym chciał wiedzieć, skąd to się bierze. Tym bardziej że Pan Jezus wyraźnie nauczał, odwołując się do Księgi Rodzaju, że Bóg stworzył i kobietę, i mężczyznę i że ich związek raz zawarty nie podlega rozdzieleniu.
Tubą do głoszenia takich poglądów stają się dziś media…
– Totalitaryzm to rządy mniejszości nad większością. Propaganda totalitarna przyjmowała w historii różne formy, ale zawsze chodzi o jedno – narzucanie pewnej określonej wizji świata wszystkim. Teraz to się robi przez kulturę i przez media, które są przecież jej częścią. A czasem odnosi się wrażenie, że przez pojęcie „kultura” niektórzy rozumieją wszystko, nawet to, co poniża godność człowieka, obraża jego uczucia, nie tylko te religijne, ale też np. estetyczne.
Niektórzy nazywają kulturą np. takie obrazoburcze instalacje, jak choćby ta, która była niedawno prezentowana w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie.
– Szczególnie głębokie określenie kultury zawdzięczamy Janowi Pawłowi II (przemówienie w UNESCO w 1980 r.). Ojciec Święty powiedział, że kulturą jest to, co jest owocem ludzkiego ducha, po to, by służyć ludzkiemu duchowi. Jest to dynamiczna wizja kultury, dzięki której człowiek, z jednej strony jest jej twórcą, a z drugiej dzięki swoim wytworom może sam stawać się coraz bardziej doskonały. W świetle tak rozumianej kultury stosunkowo łatwo można jednoznacznie ocenić to wszystko, co pretenduje do miana kultury i sztuki. Wtedy też nie ulega żadnej wątpliwości, czy można kulturą i artyzmem nazwać to, co sprowadza się do deptania, wyszydzenia i zohydzenia świętych dla większości Polaków znaków, przedmiotów, wartości. To, co obraża ludzi i ich uczucia religijne, to, co profanuje świętości, nie ma nic wspólnego z dobrem i pięknem. Nie buduje ducha, nie wznosi go wyżej, raczej rodzi owo obrzydzenie, o którym w „Mdłościach” pisał Jean-Paul Sartre. Ludzie wierzący mają prawo i obowiązek, aby z całą stanowczością sprzeciwiać się takim wytworom pseudosztuki i takim pseudoartystom, którzy za nic mają autentyczne świętości.
Dziękuję za rozmowę.