Obchodzony w trzecią niedzielę września w Polsce Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu to okazja do refleksji na temat mediów. W orędziu na ten dzień, ogłoszonym jeszcze przez Benedykta XVI, zwrócono uwagę na pewną specyfikę – żeby nie powiedzieć: patologię. Chodzi o to, że „popularność” staje się ważniejsza od rzeczywistej doniosłości i wiarygodności. Czy ten – nazwijmy go – „syndrom celebrycki” nie niszczy mediów?
– W internecie nie mogą dominować wyłącznie osoby, których cechą główną jest jedynie „popularność”. Dziś jest ona w mediach jedną z najbardziej nobilitujących Polaków właściwości, obok takich jak „tolerancja” czy „przyzwoitość”. Jeszcze więcej kontrowersji budzi częste występowanie np. w internecie osób, których główną cechą jest uprawianie kuglarstwa. Niewiele mają do powiedzenia, lecz media stworzyły im aureolę gwiazd, dzięki czemu potrafią skutecznie imponować i tworzą w szeregach internautów armię bezkrytycznych wielbicieli. Istotnie, rezygnacja z oceny wiarygodności osób występujących np. w sieci obniża poziom tego medium. Nie można tego lekceważyć, tym bardziej że – jak wynika z badań – tekst z monitora komputerowego jedynie informuje, ale nie rozwija intelektu. Tymczasem, jak podkreśla Benedykt XVI, serwisy społecznościowe będące narzędziem ewangelizacji mogą być również czynnikiem pełnego rozwoju człowieka.
Nic dziwnego więc, że katolicy znający problemy związane z internetem, a zwłaszcza naturę jego funkcjonowania, przestrzegają dziś coraz głośniej, iż dla ludzi, dla których świat cyfrowy jest ważną częścią ich życia, brak w sieci głoszonej Ewangelii może się odbić negatywnie na ich rozwoju religijnym i moralnym. Dodajmy, że w takiej sytuacji, gdy w korzystaniu z internetu nie ma autokontroli, łatwiej nawet twórczy internauta może się przeobrazić w żałosnego siecioholika.
Gdy natomiast w internecie spotyka się plugawe wręcz komentarze na temat zamieszczanych tam tekstów, wtedy przypomina się cenna myśl pewnego doświadczonego dziennikarza, który twierdzi, że „Internet stał się dziś rajem dla osobników o mentalności gnidy”. Anonimowo atakują autora podpisanego nazwiskiem i imieniem, sami jednak tchórzliwie nie podpisują się pod stekiem obelżywych słów, które mają go poniżyć i zdyskredytować w oczach opinii publicznej. Mówię o tym dlatego, że fakty te są wyzwaniem dla katolików. Nie zmienią oni natychmiast zachwianej równowagi w ferowaniu anonimowych opinii w internecie. Mogą natomiast w jakimś stopniu, poprzez swoje wartościowe wypowiedzi, zneutralizować agresję i chory z nienawiści język. Ich działalność ewangelizacyjna zaś może wpłynąć pozytywnie na funkcjonowanie sieci społecznościowych.
W różnego rodzaju komentarzach na forach internetowych oraz w mediach podstawowych widać też ogromną agresję w stosunku do Kościoła i kapłanów. Czy ktoś to prowokuje?
– Istotnie, odnosi się wrażenie, że w polskiej mediosferze atakuje się Kościół i kapłanów w sposób zorganizowany. Do takiego wniosku prowadzi refleksja nad strukturą i funkcjonowaniem mediów w Polsce. Wystarczy przypomnieć, że transformacja ustrojowa w 1989 r. doprowadziła do powstania oligarchicznego modelu mediów, który charakteryzuje się niebezpieczną dominacją mediów lewicowych i liberalnych. W rękach tych dwóch ugrupowań politycznych znajduje się prawie 90 proc. mediów. Ponadto od 1989 r. wciąż w tych samych rękach pozostają najbardziej opiniotwórcze ośrodki. A przecież nie jest tajemnicą, że środowiska te wręcz z definicji atakują Kościół i wartości chrześcijańskie, gdyż stoją one na przeszkodzie w dążeniu tych środowisk do pełnej dechrystianizacji Polski.
Znakiem ostrzegawczym powinna być dla nas wymowna prawidłowość, że w Polsce od 1989 r. nieprzerwanie Kościół katolicki jest o wiele bardziej atakowany niż komunizm, który wyrządził Polakom krzywdy i straty porównywalne z największymi kataklizmami. Ich skutki wciąż dają znać o sobie. Pod wpływem lewicowych i liberalnych mediów w wielu Polakach odżywa homo sovieticus, również w postaci nienawiści do Kościoła i tego, co chrześcijańskie, albo też w przymykaniu oczu na takie zjawiska, jak nowe postaci marksizmu w kulturze i moralności społecznej. A przecież ci, którzy noszą w sobie alergię czy wyraźną wrogość do Kościoła, jak wynika z ich wypowiedzi, nadal kierują się jego marksistowsko-leninowskim obrazem.
Ulubieńcami mediów stali się księża, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo swoim biskupom, przełożonym. Nazywa się ich „niepokornymi”. Czy określone środki przekazu nie stają się głównym obszarem do pogłębiania konfliktów, jakie ci kapłani wywołują?
– Po 1989 r. jest już regułą, że tacy księża stają się w mediosferze polskiej osobami uprzywilejowanymi. Zapraszani są do gazet i mediów elektronicznych. Występują w różnych programach radia i telewizji, a z czasem przejmują rolę stałych ekspertów medialnych w sprawach Kościoła i religii. Rozmawiają z nimi dziennikarze, którzy dobrze wiedzą, jak się podsyca spór na linii np. ksiądz – biskup. Powstaje pytanie, czym się kieruje dziennikarz występujący w takiej roli – czy tylko polowaniem na sensację, którą przelicza na wzrost poczytności lub oglądalności swojej firmy, a więc z dylematu „misja czy kasa” wybiera to drugie. Czy też wykonuje zlecenia decydentów, aby być wiernym określonej poprawności politycznej. Czy wreszcie robi to, bo ma alergię na Kościół, a może żywi nienawiść do niego.
Jeżeli zaś uwzględni się zachwianą równowagę w strukturze polskich mediów, wyrażającą się w dominacji mediów liberalnych i lewicowych, to łatwo zrozumieć, dlaczego w tak szybkim tempie rozwija się każde zarzewie sporu między biskupem a jego podwładnym – księdzem. Uruchamiane zostają wszelkie możliwe mechanizmy składające się na propagandę antykościelną, jak również stosowane są jej najbardziej skuteczne środki i metody. Jednym z warunków skuteczności tych działań jest szybkość w przekazywaniu najważniejszych treści, szczególnie zaś zarzutów i insynuacji, które wyssane są z palca. Tak żeby ich odbiorca nie zdążył zweryfikować sensacyjnych treści i przyjął nagłaśniane zarzuty bez cienia wątpliwości. Dlatego działaniom takim towarzyszą często pośpiech i nerwowość. Wtedy też wytacza się przeciwko Kościołowi najcięższe działa. Również po to, żeby na zasadzie manewru odciągającego odwrócić jego uwagę od tego, co naprawdę jest ważne.
Jakie metody stosuje się w sporach prowadzonych z aktywnym udziałem mediów?
– Podstawą tych ataków jest stara zasada wyrażana w formule „divide et impera” (dziel i rządź). Dziś zasada ta przyjmuje coraz bardziej finezyjne i wyrafinowane formy. Jej animatorzy sięgają najczęściej po kamuflaż, dlatego posługują się różnego rodzaju półprawdami, techniką niedomówień i przemilczeń oraz specjalnie spreparowanymi powtórkami. Jest to dziś tym łatwiejsze, że w Polsce od pewnego czasu kłamstwo stało się metodą uprawiania polityki. Perfekcyjnie stosowane kłamstwo jest przetwarzane w pozory niekwestionowanej prawdy. Przy czym dysponenci tych działań stali się tak pewni siebie, że postępują coraz bardziej nieostrożnie, licząc zapewne na brak krytycyzmu i naiwność społeczeństwa. Nie dbają nawet o to, żeby w przedstawianiu faktów unikać tendencyjności i ujęcia wybiórczego. W zachowaniu niektórych ludzi mediów widać wyraźnie, że chodzi im przede wszystkim o spostponowanie i degradację autorytetu biskupa. Tak prowadzą rozmowę z księdzem, że najpierw stygmatyzują go mianem buntownika i doprowadzają rozmówcę do wypowiedzi, które nie licują z postawą dżentelmena, a tym bardziej kapłana. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy ktoś, stawiając zarzuty swojemu przełożonemu, posługuje się nie siłą argumentu, lecz argumentem siły, szczególnie zaś gdy „siłowy argument” przypomina do złudzenia (proszę wybaczyć) retorykę komsomolców sowieckich. Wobec gości ze Stanów Zjednoczonych zachwalali kiedyś rzekomo najlepiej funkcjonujące metro moskiewskie, ale kiedy wbrew rozkładowi jazdy nie pokazał się na czas żaden pociąg, wywołując zdziwienie Amerykanów, ci usłyszeli z ust młodych komunistów ripostę: „A jak u was bije się Murzynów, to jest dobrze?”.
Argumenty siły nie tylko uniemożliwiają twórczą dyskusję i unicestwiają dialog międzyludzki, lecz przede wszystkim kompromitują ich autorów. Prowadzą wszak do parodii dyskusji. W sporach, o których mówimy, argument siły stosowany jest nagminnie. Niestety, niemal ze swej natury jest on skazany na porażkę. Dzień Środków Społecznego Przekazu jest dobrą sposobnością, żeby zastanowić się, jak wyeliminować metodę argumentu siły z każdej debaty – tej w poszczególnych mediach i tej, która ma rangę debaty ogólnonarodowej.
Atak na ks. abp. Henryka Hosera ukazuje, jak poprzez manipulację, kłamstwo i złą wolę można z tygodnia na tydzień „produkować” teksty uderzające w niewygodnego biskupa, którego największą winą jest chyba to, że zna się na bioetyce.
– Incydent w parafii Jasienica wywołał zmasowany atak na ks. abp. Henryka Hosera. Decydentom bardzo zależało, aby jak najdotkliwiej uderzyć w Kościół. Dziennikarze, również w telewizji publicznej, naruszali podstawowe zasady warsztatu dziennikarskiego. Celowo podsycali toczący się spór, ukazując jednostronnie i tendencyjnie jego okoliczności i tło. Zachowaniem i decyzjami wysyłanych dziennikarzy kierował żywioł, a nie powszechnie przyjęte normy. Lekceważono zasadę „audiatur et altera pars”, która każe sprawiedliwie dopuścić do głosu każdą ze stron konfliktu. W studiu telewizji publicznej pojawiło się nawet stwierdzenie graniczące z euforią, w którym wyartykułowano ponad wszelką wątpliwość, że Kościół w Polsce jest już podzielony. Ten głos jest tym bardziej groźny, że dotąd sloganem „podzielonego Kościoła” posługiwali się wyłącznie dziennikarze niedouczeni i złośliwi.
Czego uczą nas tego rodzaju działania w polskich mediach?
– Przekonanie, że historia kołem się toczy, należy odnieść do mediów w całej rozciągłości. Wszak przede wszystkim w propagandzie medialnej doskonalone są wciąż „chwyty”, które w mniemaniu decydentów okazały się skuteczne. Należy je znać i nazywać po imieniu. Z tym wiąże się postawa krytyczna wobec mediów, która eliminuje grzech naiwności. Kościół w dokumentach poświęconych mediom radzi, żeby zawsze korzystać z wielu źródeł informacji, co pozwala porównywać otrzymywane wiadomości i demaskować działania manipulatorskie. Należy też wnikliwie zastanawiać się nad tym, na ile obraz medialny sporu odpowiada stanowi faktycznemu, a w jakim stopniu stał się tworem propagandy antykościelnej.
Pogłębiona refleksja nad pokazywanym w mediach sporem na linii ksiądz i jego biskup powinna też doprowadzić do wyłonienia odpowiednich wniosków. Na przykład, jak ważny i pilny musiał być dla środowisk znanych z agresji wobec Kościoła, a szczególnie dla ich decydentów, plan zdyskredytowania polskiego arcybiskupa, skoro niektórzy ludzie mediów, ryzykując karierę i swoje dobre imię, podjęli się zadania, którego raczej powinni się wstydzić. Ale jednocześnie jak ważna musi być misja, którą w imieniu Konferencji Episkopatu Polski ksiądz arcybiskup pełni dla Kościoła i Narodu, skoro do ataków na niego zaangażowano tak liczny sztab medialnych funkcjonariuszy. Ponadto na przykładzie Jasienicy potwierdza się stara zasada, że w prezentowaniu sporów i konfliktów najważniejsze jest jednak to, o czym w mediach mówi się niewiele albo wcale.