Ojcowie KapucyniParafia WniebowstąpieniaParafia Matki Bożej Nieustającej PomocyParafia Św. AnnyStrona Główna
Niedzielne Msze Święte
Parafia Matki Bożej

700, 900, 1030, 1200,
1315, 1800

Parafia Wniebowstąpienia

730, 1030, 1200, 1700

W Brzezinach - godz. 900

 

Czytania na dziś
 
Złote myśli prof. Hartmana
05-08-2013 12:54 • Ks. Stanisław Rząsa

Złote myśli prof. Hartmana

dodane 2013-08-01 00:15

Andrzej Grajewski

GN 31/2013 |

Wolność słowa zakłada, że każdy może publicznie wypowiadać dowolne głupstwa. Publikacja prof. Jana Hartmana na temat konkordatu jest przykładem, jak z tego przywileju można korzystać bez żadnych ograniczeń.

Złote myśli  prof. Hartmana   Aleksander Dunin-Kęplicz /pap 28 lipca 1993 konkordat między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską podpisali nuncjusz apostolski abp Józef Kowalczyk i minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski. W uroczystości uczestniczyli także: prezydent Lech Wałęsa, premier Hanna Suchocka, marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski, marszałek Senatu August Jan Chełkowski, wicemarszałek Senatu Alicja Grześkowiak i wicepremier Henryk Goryszewski

Tekst ukazał się w świątecznej „Gazecie Wyborczej” (20–21.07) i jest specyficzną formą refleksji nad dziedzictwem konkordatu, podpisanego 20 lat temu pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Stolicą Apostolską. W klimat tekstu dobrze wprowadza tytuł: „O Polskę wolną od konkordatu”, a także myśl przewodnia, która z niezrozumiałych względów, uwzględniając zawartość publikacji, przyjęła postać pytania: „Czy nie nadszedł czas, by Polacy stali się panami we własnym domu, a demokratyczne państwo mogło się szczycić tym, że wszystkich obywateli traktuje jednakowo?”.

Konkordat jako nieszczęście narodowe

Profesor nie ma wątpliwości, że konkordat jest prawdziwym nieszczęściem dla państwa polskiego, różnicuje obywateli według wyznania, a także utrwala panowanie Kościoła nad umęczonym dominacją kleru polskim ludem.

W sposób wręcz kuriozalny dowodzi, że „z mocy konkordatu status polskich duchownych katolickich i nieruchomości kościelnych jest zbliżony do statusu obcych dyplomatów i ambasad”. Swych pretensji nie ogranicza bynajmniej do czasów współczesnych. Rozdzierająco łka, wspominając losy pogańskich „świątyń pra-Polaków”, obróconych w perzynę na skutek wiarołomstwa Mieszka, który zdradził pogańską wiarę przodków i przyjął obcą z Rzymu. Równie osobliwa jest jego wizja PRL, gdyż, jak pisze, wprawdzie Kościół był w tym czasie prześladowany, zwłaszcza w latach stalinizmu, jednak głównie ci księża, którzy prowadzili działalność opozycyjną, ale jednocześnie mógł swobodnie głosić swoje poglądy oraz ugruntowywać swoją pozycję w społeczeństwie. Całość wieńczy płomienny apel, aby „Polacy stali się panami we własnym domu”, odnaleźli własną godność i odrzucili konkordat. Można sobie podarować dalsze referowanie równie mętnego, co emocjonalnego wywodu, w którym insynuacja, kłamstwo i niewiedza rywalizują z obsesyjną niechęcią do Kościoła i katolików.

Twarz nowej lewicy Tekstem warto się zająć,

pomimo że merytorycznie nie zasługuje na poważne potraktowanie. Został jednak opublikowany w największym polskim dzienniku, którego zwłaszcza niedzielne wydanie miało ambicje prezentowania opinii istotnych dla środowiska jego czytelników. W istocie nie jest żadną analizą problemów związanych z funkcjonowaniem konkordatu, nawet krytyczną i skłaniającą do głębszej refleksji, ale politycznym manifestem skrajnego antyklerykalizmu, znanego dotąd z łamów „Nie” bądź „Faktów i Mitów”. Jego autor jest nie tylko osobą prywatną, pracownikiem Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale także koordynatorem istotnego projektu politycznego Europa Plus, powołanego przez Janusza Palikota oraz byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w celu stworzenia nowej lewicy. Jest także jednym z medialnych celebrytów, wypowiadającym się z charakterystyczną dezynwolturą i niezmienną pewnością siebie na dowolny temat. Ma też ambicje polityczne. Startował już w wyborach z listy SLD, działa w otoczeniu politycznym Janusza Palikota. Wiele wskazuje na to, że będzie się ubiegał o mandat do Parlamentu Europejskiego. Nie ulega więc wątpliwości, że jego tekst oddaje nastroje panujące w środowisku nowej lewicy, która prymitywny antyklerykalizm czyni istotną częścią swego programu wyborczego.

Fakty i mity

Prof. Hartman powtarza tezę komunistycznej propagandy, że konkordatu nie zerwał po wojnie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, ale uczynił to Watykan, „ustanawiając niemieckich biskupów na terenach wcielonych do Rzeszy”. Ta sprawa była wielokrotnie wyjaśniana i dzisiaj nie powinno już być wątpliwości, że ustanowienie w diecezji chełmińskiej, pod nieobecność miejscowego bp. Stanisława Okoniewskiego, jako administratora apostolskiego biskupa gdańskiego Carla Marii Splettowa oraz Niemca ojca H. Breitingera jako administratora apostolskiego z jurysdykcją dla katolików niemieckich, zamieszkałych na terenie archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, nie stanowiło naruszenia konkordatu. Nominacje miały na celu ratowanie podstawowych form pracy duszpasterskiej w nadzwyczajnych okolicznościach. Żaden z administratorów apostolskich nie miał uprawnień biskupa rezydencjonalnego, a o takim przypadku stanowiły przepisy konkordatu.

Swój zasadniczy wywód prof. Hartman buduje na specyficznej interpretacji art. 5. konkordatu, który w jego wykładzie ma oznaczać, że prawo kanoniczne stoi ponad prawem państwowym. Z tego wyprowadza wniosek, że Kościół – dzięki konkordatowi – stoi ponad prawem. Rozwija tę myśl szerzej, dowodząc, że dzięki konkordatowi Kościół nie tylko nie podlega jurysdykcji polskich sądów, ale także władzy fiskusa, urzędów prokuratorskich. Jest państwem w państwie. Tymczasem zapis tego artykułu, w tak niebanalny sposób interpretowanego przez prof. Hartmana, jest prosty. Brzmi: „Przestrzegając prawa do wolności religijnej, Państwo zapewnia Kościołowi katolickiemu, bez względu na obrządek, swobodne i publiczne pełnienie jego misji, łącznie z wykonywaniem jurysdykcji oraz zarządzaniem i administrowaniem jego sprawami na podstawie prawa kanonicznego”. W żaden sposób nie wynika z niego wyższość prawa kanonicznego nad prawem państwowym. W sposób oczywisty wszyscy polscy biskupi oraz duchowni płacą podatki, podlegają także organom ścigania, o czym boleśnie przekonał się niedawno jeden z sufraganów warszawskich, uprawiający jazdę na podwójnym gazie. Mityczne przekręty przy restytucji kościelnego mienia, o których oczywiście Hartman także pisze, w istocie sprowadzają się do tego, że Kościół katolicki po 20 latach mitręgi odzyskał o blisko 62 tys. hektarów ziemi mniej, aniżeli stracił w czasach PRL. Dobrowolnie zgodził się także na likwidację Funduszu Kościelnego, przyjmując rozwiązanie, niedające wcale gwarancji zastąpienia budżetowej dotacji, która przecież nie była żadnym przywilejem, ale obowiązkiem rozliczenia się ze starych długów. Konkordat, wbrew twierdzeniom prof. Hartmana, nie jest także nadzwyczajnym wyróżnieniem Kościoła w polskiej konstytucji. W art. 25, ust. 5 bowiem jest mowa o tym, że stosunek Rzeczypospolitej Polskiej z innymi Kościołami oraz związkami wyznaniowymi zostanie uregulowany podobnie, a więc w drodze ustaw uchwalonych „na podstawie umów zawartych przez Radę Ministrów” z „właściwymi przedstawicielami” innych Kościołów oraz związków wyznaniowych. Trzeba więc wyjątkowo złej woli lub ignorancji, aby twierdzić, że obecna konstytucja musi być zmieniona, gdyż zawiera „upokarzające zobowiązania do posiadania konkordatu ze Stolicą Apostolską”. Prof. Hartman w swym tekście powtarza te same argumenty i fałszywe teorie, które głosiła postkomunistyczna lewica, kiedy w 1993 r. szła do władzy pod hasłami odrzucenia konkordatu. W podobnym stylu prowadził swoją kampanię Aleksander Kwaśniewski, gdy po raz pierwszy w 1995 r. wygrywał wybory prezydenckie. Warto przypomnieć, że konkordat podpisany 28 lipca 1993 r. przez rząd Hanny Suchockiej, przez 5 lat nie był ratyfikowany. W tym czasie powstało na jego temat wiele ekspertyz prawnych oraz konkluzji specjalnych zespołów poselskich. Nikt nigdy nie udowodnił, że narusza on polskie prawo. Ratyfikował go zaś dopiero 23 lutego 1998 r. rząd premiera Buzka oraz prezydent Kwaśniewski. Polski konkordat – który uważany jest za wzorcowy dla innych analogicznych umów w tym regionie Europy – bazuje na wypracowanej przez Sobór Watykański II zasadzie wzajemnej autonomii instytucji państwowych i kościelnych. Uznaje osobowość prawną Kościoła katolickiego i ważność prawną ślubów kościelnych. Określa ramy wzajemnych relacji, a szczegółowe ustalenia pozostawił kompetencji ustawodawstwa krajowego. Nad nimi pracują Komisja Wspólna Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski oraz Komisja Konkordatowa. Stolica Apostolska w żaden sposób nie miesza się w polskie ustawodawstwo wewnętrzne. Warto dodać, że konkordat ze Stolicą Apostolską otworzył też możliwość przyznania analogicznych regulacji (w formie ustaw) innym Kościołom obecnym na ziemi polskiej, przez co stał się ważnym instrumentem promocji wolności religijnej na polu ekumenicznym. Podobne umowy Stolica Apostolska zawarła z wieloma innymi państwami, także z tymi, gdzie katolicy stanowią nieznaczną mniejszość. Istotą tej umowy bowiem jest nadanie rozwiązaniom prawa krajowego międzynarodowych gwarancji, a przez to ich umocnienie. Nie chodzi przy tym o mnożenie jakichkolwiek przywilejów, lecz wyłącznie o zapewnienie Kościołowi oraz ludziom wierzącym należnych im podstawowych praw oraz precyzyjne zapisanie także ciążących na nich obowiązków. •


© 2009 www.parafia.lubartow.pl