Ignorowanie prawa, dyskryminowanie katolików i ograniczanie wolności religijnej wypunktował Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji ks. abp Sławoj Leszek Głódź w liście do jej przewodniczącego. Skąd taka zapiekłość tego urzędu w działaniach przeciw obecności Telewizji Trwam na multipleksie?
– Ksiądz arcybiskup wypunktował z całą jasnością naganną praktykę organów decyzyjnych. To, co należy podkreślić, uczynił to jako katolik, obywatel, pasterz Kościoła, ale i oficjalny, urzędowy delegat Episkopatu Polski ds. Telewizji Trwam. To nadaje rangę i powagę tej wypowiedzi. To są słowa wypowiedziane w imieniu katolików w Polsce i ich pasterzy. O konieczności takiej wyrazistości wypowiedzi świadczy istotnie zapiekłość Krajowej Rady. Wydaje się, że siła walki o obecność Telewizji Trwam na multipleksie wyrasta z jednego tylko powodu – z rangi, jaką Telewizja Trwam ma w życiu religijnym i społecznym w Polsce. Nie walczy się przecież o coś, co jest marginalne, nieznaczące. Rola tej Telewizji wyraża się w działalności religijnej, formacyjnej i społecznej. Dosłownie przedwczoraj przypadkowo spotkana osoba na Śląsku powiedziała mi, że ogląda tę Telewizję, bo jest to swoista encyklopedia życia. W czasie propagandy, narzucania ideologii i światopoglądu antychrześcijańskiego Telewizja Trwam wyznacza wielu osobom przystań niepodległości, suwerenności myśli i sumień.
Metropolita gdański zwrócił uwagę na niepokojący dobór zasad w przyznawaniu koncesji. Pojawia się tu zalecenie propagowania w programach religijnych tolerancji i treści ekumenicznych. Dobrze wiemy, że dziś np. słowo „tolerancja” jest różnie rozumiane…
– Jest sprawą dość kuriozalną, że takie kryterium w kontekście starań Telewizji Trwam o miejsce na multipleksie zostało sformułowane. Gdyby o koncesję w Polsce ubiegała się stacja islamska, takie kryterium byłoby jakoś zrozumiałe… Jednak w kraju, którego początki, tożsamość wyrastają z chrześcijaństwa i którego „dziejów nie sposób zrozumieć bez Chrystusa” (Jan Paweł II), pouczanie o istocie misji stacji katolickiej jest albo ignorancją, albo arogancją. Katolicyzm oznacza uniwersalizm, a w tym mieści się coś więcej niż tolerancja. Pojęcie tolerancji jest dzisiaj fetyszem, przedmiotem kultu. I staje się coraz bardziej absurdalne. Można zapytać, czy tolerancyjne dla gremiów Krajowej Rady byłyby programy poświęcone promocji ideologii gender, a nietolerancyjne programy poświęcone krytyce rzekomego prawa wyboru kobiety w kontekście aborcji. Kto miałby taką tolerancyjność i jej granice ustalać? Czy planowane byłoby obok „ministerstwa mowy nienawiści” powołanie „ministerstwa granic nietolerancji”? Czy Krajowa Rada zna pojęcie „wolność słowa” i czy nie eliminuje go z jednej jedynej sfery życia społecznego – tzn. ze sfery Kościoła katolickiego w Polsce?
Bardzo ważne jest zwrócenie uwagi przez ks. abp. Głódzia na interes społeczny przyznania Telewizji Trwam miejsca na multipleksie. Czemu o tym się nie mówi, skupiając się na tych wszystkich formalnoprawnych kryteriach?
– Tak, to niezwykle cenna i ważna uwaga księdza arcybiskupa. To swoisty przyczynek do rozumienia demokracji, w której gwarantuje się możliwość wypowiadania się różnych grup obywateli. Krajowa Rada – na ile zza opadającej mgły niejasności dają się rozpoznać jakiekolwiek kryteria jej działania – wskazuje na kryteria finansowe, płynności finansowej, kryteria tolerancyjności i pluralizmu religijnego (w duchu ekumenizmu). Rzeczywiście, rodzi się pytanie: A gdzie w tych kryteriach jest interes odbiorcy i interes społeczny?
Krajowa Rada chyba zapomina, że media to środki społecznego przekazu, a nie platforma generacji zysku i propagandy. Jeśli głosy i wysiłki setek tysięcy ludzi maszerujących spontanicznie mimo utrudnień nie są wyrazem woli i interesu społecznego, jeśli podpisy niemal dwóch i pół miliona obywateli są ignorowane, to jest to poważne pytanie o kształt demokracji. Telewizja powinna ze swej istoty stanowić element społecznego przekazu – informacji, treści, wartości. Tak odbierają to widzowie, w których imieniu ks. abp Głódź zabrał głos. Jak się okazuje, trudno by ten głos stał się głosem dialogu w sytuacji, w której Krajowa Rada ma poczucie własności posiadania tego, co jest sferą społeczną, obywatelską, a nie prywatną domeną w folwarcznej demokracji.