Vittorio Messori
Niedziela Wielkanocna. Okiem wiary widzimy zmartwychwstanie tego samego Chrystusa, który trzy dni wcześniej został ukrzyżowany i który - właśnie poprzez wyjście z grobu - pokazuje, że jest Chrystusem, Mesjaszem zapowiadanym przez proroków i oczekiwanym przez lud Izraela. Wielu, także wśród wierzących, zapomniało, że przez całe wieki w zestawieniu z Wielkanocą Boże Narodzenie było świętem o mniejszym znaczeniu. A ilu z tych, którzy uczestniczą we Mszy Świętej, pamięta, że niedziela (domenica) nazywa się tak (dies Domini - dzień Pański) właśnie dlatego, że 52 razy w roku przeżywamy w tym dniu pamiątkę "dnia po szabacie", w którym nastąpiło to Wielkie Wydarzenie?
Zmartwychwstanie fundamentem
Bez zmartwychwstania nie byłoby chrześcijaństwa, a Jezus zostałby zaliczony w poczet kaznodziejów głoszących nadejście końca świata, którzy od zawsze obecni byli w żydowskiej historii, często kończyli źle, a zawsze w zapomnieniu. Ewangelie mówią jasno: po hańbiącej śmierci na krzyżu apostołowie, uczniowie, kobiety - wszyscy, którzy uznali, że oto podążali za kolejnym fałszywym prorokiem, spakowali swoje ubogie bagaże i ze zwieszonymi głowami opuścili Święte Miasto, aby powrócić do rodzimej Galilei. Zupełny brak zrozumienia tego, co się właściwie stało, manifestuje się w słowach dwóch uczniów zdążających do Emaus. Nie wiedzą, że towarzyszący im nieznajomy to sam Jezus, który właśnie zmartwychwstał. Mówią: "Mieliśmy nadzieję, że On wyzwoli Izraela". Mieli nadzieję. A tymczasem od piątku, od godziny trzeciej, wszystko wydawało się skończone na szafocie wzniesionym - ku przestrodze - niedaleko najczęściej uczęszczanej bramy Jerozolimy. Sobota od zawsze w tradycji chrześcijańskiej była dniem poświęconym Maryi, ponieważ tego dnia, po straceniu Chrystusa, pośród zniechęcenia wszystkich wokół być może tylko Matka dochowała Mu wierności. Stała się zatem ostatnim bastionem wiary, Tą, która mimo wszystko zachowała nadzieję. Piszę "być może", ponieważ Ewangelie o tym nie wspominają.
Święty Paweł, autor charakteryzujący się stylem żywym i syntetycznym, mówi wprost, ostrzegając chrześcijan w Koryncie: "Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. (...) Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania" (1 Kor 15, 14.19).
Dlaczego trzeba dzisiaj przywołać te słowa? Po to, aby przypomnieć, na czym opiera się wiara, której Benedykt XVI postanowił poświęcić specjalny rok. Po to, aby na nowo poddać ją refleksji i na nowo odkryć. Nasza wiara jest prostsza, niż się wielu wydaje. Zdają się o tym zapominać nawet członkowie Kościoła, zanurzając się w gąszcz słów mówionych i pisanych, wywodów teologicznych i wytycznych moralnych. Tymczasem wiara dla chrześcijanina jest tym i tylko tym: "zakładem" (używając terminu Pascala, wielkiego człowieka wiary i wielkiego matematyka) co do prawdziwości Ewangelii mówiących nam o pustym trzeciego dnia grobie i o objawieniach Ukrzyżowanego trwających 40 dni. Przynajmniej raz ukazał się On nie wąskiej grupie apostołów, ale "ponad 500 braciom", jak mówi św. Paweł w tym samym miejscu, w którym podkreśla, że zmartwychwstanie jest tym, na czym opiera się - bądź nie - cała nasza wiara. Świętemu Pawłowi wtóruje także św. Piotr, który w jednym ze swoich listów pisze, że bycie chrześcijaninem nie oznacza "postępowania za wymyślonymi mitami", ale przyjęcie na poważnie, aż do końca (bez "jeśli" i bez "ale") opowieści o zmartwychwstaniu Jezusa zawartych w Piśmie Świętym.
To są fundamenty. Cała reszta jest niczym innym jak tego konsekwencjami i komentarzami na ten temat - ważnymi oczywiście, często wręcz zasadniczymi. Do powrotu do tych właśnie fundamentów, do tej prostoty wzywał Joseph Ratzinger przez całe ćwierćwiecze, kiedy sprawował urząd prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Teraz jako Papież także chce nam pomóc do nich powrócić, ogłaszając wspomniany wyżej Rok Wiary. Wpisuje się to w tak drogi jego poprzednikowi projekt Nowej Ewangelizacji, któremu obecny Papież zapragnął nadać formę instytucjonalną poprzez powołanie specjalnie mu poświęconej Rady Papieskiej. Benedykt XVI nie przypadkiem nieraz pozbawiał się cennych godzin snu po to, aby ofiarować nam nie tylko księgi z dziedziny medytacji, duchowości i moralności, ale także trzytomowe dzieło na temat Ewangelii i ich wartości historycznej.
Chrześcijaństwo nie jest systemem filozoficznym, etyką, kulturą czy zbiorem norm życiowych - skądinąd słusznych. Jest oczywiście także i tym, ale jedynie w sposób pośredni. Jego źródło natomiast to prawdziwa historia osiągająca swój punkt kulminacyjny w zmartwychwstaniu. Ktoś zauważył, iż gdyby w wyniku jakichś przeciwności losu Ewangelie zostały ograniczone do kilku zaledwie papirusów, gdyby zagubiono całe nauczanie moralne Jezusa, gdyby nie zachowały się przypowieści ani relacje o cudach, chrześcijaństwo mimo wszystko mogłoby istnieć - dopóki pozostałaby ta gałąź nauczania, którą Tradycja nazywa Misterium Paschalnym, czyli opowieścią o męce, śmierci i wreszcie o zmartwychwstaniu. Stracilibyśmy wiele, tracąc dwie trzecie Ewangelii, ale to, co najważniejsze, pozostałoby niezmienne, dając nam podstawy wiary.
Wyjdźcie z grobu niewiary
Wiara w Boga wydaje się napotykać dzisiaj poważne trudności - przynajmniej na Zachodzie. W mniejszym stopniu dotyczy to Afryki czy Azji, ale statystyki nie powinny wprowadzać nas w błąd - kto lepiej pozna sytuację tych kontynentów, staje się mniejszym optymistą. Książki na ten temat wypełniają całe biblioteki, liczne instytuty socjologiczne potwierdzają na przykład, że także te kraje, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu uważane były za głęboko zakorzenione w wierze, dziś się laicyzują. W państwach i regionach takich jak Irlandia, Hiszpania, Portugalia, Brazylia, Flandria, Bawaria, Veneto, Bretania czy Quebec mniej osób niż choćby kilkadziesiąt lat temu przyznaje się do wiary, przynajmniej publicznie. Nawet Polska może się zachwiać pod wpływem tsunami niesionego przez ideologię konsumpcjonizmu, która napłynęła tam z Zachodu.
Pewne zjawiska dają do myślenia: spadkowi, gdzieniegdzie gwałtownemu, przynajmniej niedzielnej praktyki uczestniczenia we Mszy Świętej oraz zmniejszeniu się liczby powołań towarzyszy z kolei boom pielgrzymkowy zarówno do sanktuariów maryjnych, jak i miejsc kultu świętych - takich jak na przykład Ojciec Pio. Często tych, którzy nie uczestniczą już we Mszach Świętych, można spotkać modlących się na kolanach w Lourdes, w Medjugorie, w Fatimie, w San Giovanni Rotondo czy w Bazylice Świętego Piotra przy grobie błogosławionego Jana Pawła II. Także coraz mocniej zaznaczająca się w Europie obecność islamu inspiruje chrześcijan do odkrywania na nowo ich własnej tradycji religijnej. Może to mieć niespodziewane skutki. Książki poświęcone tematom religijnym, nieraz z opracowań, na które nie zwracano z początku większej uwagi, stają się bestsellerami. Podczas gdy zmniejszenie liczby powołań zakonnych wśród sióstr jest faktem - chociaż być może nie tak nagłośnionym jak spadek liczby powołań kapłańskich - to jednak nie dotyczy ono zakonów kontemplacyjnych. Liczba kobiet, które wybierają ukryte i trudne życie za klauzurą, rośnie.
Tylko Bóg zna przyszłość. Tym, co może zrobić historyk, jest przypomnienie faktu, że śmierć chrześcijaństwa ogłaszano już nieraz. Chrześcijanie mogą uczyć się od swojego Mistrza, w jaki sposób opuścić grób, w którym "świat" chciał pochować Zbawiciela na zawsze.
tłum. Agnieszka Żurek