Z ks. bp. dr. hab. prof. KUL Józefem Wróblem, kierownikiem Katedry Teologii Życia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II, rozmawia Adam Kruczek
Życie ludzkie uhonorowano w Polsce świętem kościelnym i państwowym, co oznacza, że zostało uznane za jedną z najcenniejszych wartości zarówno w porządku religijnym, jak i świeckim. A jednocześnie staje się fenomenem coraz bardziej zagrożonym przez aborcję, procedurę in vitro, antykoncepcję. Na czym polega świętość życia i skąd się bierze przybierający na sile konflikt wartości, w wyniku którego dochodzi do czynnej negacji życia?
- O świętości życia można mówić w dwóch wymiarach, a mianowicie nadprzyrodzonym i naturalnym. W pierwszym przypadku na życie patrzy się z perspektywy Bożej. W Piśmie Świętym jest ono ukazane jako szczególny dar Stwórcy. W zaistnienie każdego bez wyjątku człowieka angażuje się każdorazowo Bóg, stwarzając jego duszę. Konsekwentnie życie każdego człowieka do Niego przynależy. Nikt nie może sobie uzurpować prawa do arbitralnego decydowania o nim. W drugim przypadku zwraca się uwagę na życie jako największą wartość będącą udziałem każdego człowieka w porządku naturalnym. Tak rozumiane życie stanowi podstawę wszystkich innych wartości i dóbr, które stają się udziałem człowieka - czy to indywidualnych, czy też społecznych. Jeżeli te stwierdzenia, same przez się zrozumiałe, potraktować z żelazną logiką, to trzeba uznać, że życie każdego człowieka stanowi taką samą wartość i konsekwentnie winno być w takiej samej mierze uszanowane. Jeżeli komuś się wydaje, że może zniszczyć życie poczętego człowieka, bo on nie ma jeszcze wykształconych narządów, to trzeba się zapytać, w imię czego przypisuje sobie takie prawo. Czy życie nienarodzonego dziecka jest gorsze, mniej wartościowe od życia dorosłego człowieka?
Jeżeli chodzi o drugą część pytania, o korzenie konfliktu wartości, który stoi u podstaw negacji życia, to odpowiedź jest złożona. Z jednej strony u podstaw tego konfliktu stoi zatracenie wrażliwości moralnej człowieka. To powolny, ale systematyczny proces, który dokonuje się w społeczeństwie negującym podstawowe wartości moralne. Jan Paweł II przestrzegał przed tym procesem, podkreślając, że "zatracenie wrażliwości na Boga prowadzi do zatracenia wrażliwości na człowieka". Także zatracenie wrażliwości na małe zło owocuje stopniowo obojętnością na coraz większe jego formy.
Z drugiej strony ten konflikt ma swoje źródło we współczesnej rezygnacji z kategorii godności osoby ludzkiej na rzecz priorytetowego charakteru wolności człowieka. Pierwsza kategoria sugeruje, że każdy bez wyjątku człowiek posiada taką samą, niezbywalną godność. Winien więc być bezwzględnie szanowany, traktowany jako cel sam w sobie, a nigdy zaś jako środek do celu, nikt nie ma prawa do niego, nikt nie może traktować go przedmiotowo. Druga kategoria według dominującej dziś interpretacji oznacza, że każdy może robić to, co chce, byle nie naruszał wolności drugiego człowieka. W świetle tej interpretacji niechciane dziecko, dlatego że jest niechciane, wchodzi w krąg wolności matki czy w ogóle rodziców i tę wolność narusza. Konsekwentnie matka ma prawo bronić swojej wolności przed tym nieuprawnionym "intruzem", a więc ma prawo usunąć ciążę na drodze aborcji czy też przy pomocy środka wczesnoporonnego. Na marginesie trzeba dodać, że taki charakter ma zdecydowana większość nowoczesnych środków antykoncepcyjnych.
W ubiegłym tygodniu media pisały o zbrodniczym koncepcie dwojga młodych naukowców powiązanych z Oxfordem, którzy w periodyku "The Journal of Medical Ethics" opowiedzieli się za dopuszczalnością uśmiercania noworodków, które przyszły na świat z wadami genetycznymi nieujawnionymi w trakcie badań prenatalnych. Przerażające jest ich rozumowanie: "Skoro rodzice mogą decydować o usunięciu ciąży, dlaczego nie mieliby decydować o pozbawieniu życia już narodzonego dziecka?".
- Paradoksalnie takie myślenie jest logiczne. Skoro nie uznaje się prawa do życia dziecka w okresie płodowym, to niby dlaczego takie prawo ma się mu przyznać po urodzeniu? W gruncie rzeczy niczym specjalnie nie różni się od dziecka jeszcze nienarodzonego. W tej logice ujawnia się absurdalność i nieracjonalność wszystkich kryteriów personalizacji, które wymyśla się, aby tylko znaleźć uzasadnienie, że życie człowieka nie zaczyna się w momencie poczęcia, i jednocześnie dopuścić wszelkie wrogie mu działania. Jeżeli przejrzeć publikacje reprezentujące takie stanowisko lub przysłuchać się wypowiedziom niektórych osób publicznych, to łatwo zauważyć, że tych momentów personalizacji jest tak wiele, jak wiele jest dni w życiu ludzkiego płodu i dziecka. Dla jednych jest to utrata zdolności totipotencjalnych komórek embrionu na etapie moruli; dla drugich moment implantacji w macicy; dla innych moment, kiedy zaczyna funkcjonować układ nerwowy lub układ krążenia; dla kolejnych moment, kiedy dziecko zaczyna wykonywać pierwsze ruchy; dla jeszcze innych moment urodzenia. A w niedalekiej przyszłości - powiem absurdalnie, ale jednak zgodnie z powyższą logiką - pewno będzie się postulowało ten moment, kiedy małe dziecko zacznie stawiać pierwsze kroki, kiedy wypowie pierwsze słowo, zacznie uczęszczać do szkoły, wyrecytuje pierwszy wierszyk, rozwiąże krzyżówkę lub kiedy młody człowiek otrzyma dowód osobisty... Niczego nie można być już pewnym. Rodzi się tylko pytanie, kiedy wreszcie człowiek przestanie oszukiwać samego siebie, tworzyć atrybuty człowieczeństwa według własnego uznania i przyjmie całą prawdę o swoim bliźnim; o takiej samej drodze ontogenetycznego rozwoju każdego bez wyjątku człowieka. Przecież nie można powiedzieć, że moje życie na danym etapie rozwoju było ważniejsze od życia tegoż dziecka, o którego losie teraz chcę decydować. Nie można też powiedzieć, że jakiś moment w jego rozwoju jest ważniejszy od poprzedniego. A w końcu nie byłoby następnego okresu, gdyby nie było poprzedniego. U podstaw wszystkiego stoi jednak poczęcie.
Konferencja na KUL organizowana w poniedziałek, 19 marca, z okazji Dnia Świętości Życia i Narodowego Dnia Życia problematykę bioetyczną przedstawia w kontekście wyboru między życiem a śmiercią. Tytuł "Życie albo śmierć. Wybieraj" dobrze oddaje istotę problemu?
- Ci, którzy ten tytuł zaproponowali, nie stworzyli go sami, kierując się jakąś ideologią. Po prostu sięgnęli do Pisma Świętego, a konkretnie do Księgi Powtórzonego Prawa (30, 15) i słów wypowiedzianych przez Mojżesza w kontekście zawierania Przymierza: zachowanie Prawa i miłość Boga owocuje błogosławieństwem i życiem; jego odrzucenie niesie ze sobą śmierć. Słowa te idealnie pasują do kształtowanej ostrymi kontrastami rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć, do zmagania się kultury życia i miłości z cywilizacją śmierci. Kto kieruje się miłością do Boga i bliźniego, opowiada się za życiem i ostatecznie wybiera dla siebie życie wieczne. Kto postępuje odwrotnie, wybiera śmierć bliźniego, a na końcu także swoją. Biomedycyna może dziś bardzo wiele. Najczęściej troszczy się o życie i zdrowie człowieka w imię zasad lekarskiego etosu, poszanowania godności człowieka i Bożego prawa. Wtedy staje się ona błogosławieństwem. Niekiedy jednak staje się narzędziem cywilizacji śmierci, manipulując ludzkim życiem i niosąc jego zniszczenie. Dobrze, że środowisko akademickie KUL pragnie uwrażliwić dzisiejszego człowieka na tę biblijną prawdę, że albo się służy człowiekowi, w tym jego życiu i zdrowiu, albo się stwarza przestrzeń dla jego unicestwienia.
Kościół jednoznacznie opowiada się przeciwko procedurze zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Dlaczego?
- Powodów jest bardzo dużo i nie sposób omówić je w tym wywiadzie. Kiedyś zawarłem je w jednej z moich publikacji. Piszą o nich także inni autorzy, również na łamach "Naszego Dziennika". Te powody dają się podzielić na kilka grup. Z punktu widzenia dziecka nikt nie może powiedzieć, że ma prawo decydować o jego życiu, bo to by oznaczało, że czyni się jego "panem", a je samo sprowadza do roli poddanego. W takiej procedurze ulega ono zniewoleniu, jest podporządkowane arbitralnemu chceniu tych, którzy pragną je posiadać, tworzą je i nim manipulują w biologicznej procedurze. Z punktu widzenia ontologicznego nikt też nie może powiedzieć, że ma prawo do dziecka, jakkolwiek w języku potocznym tak zwykło się mówić. Bardzo wyrazisty powód to powszechne niszczenie embrionów nadliczbowych. W innych przypadkach radykalnie się je uprzedmiotowia przez ich zamrażanie. W tym procesie, w trakcie dehydratacji i rehydratacji, aż 85-90 procent embrionów ulega uszkodzeniu lub zniszczeniu. Inny powód to stwierdzony naukowo znaczny wzrost zagrożeń dla życia i zdrowia dzieci poczętych in vitro. To znaczy, dzieci stworzone tą metodą są o wiele częściej obarczone niedorozwojem, różnymi chorobami, w tym nowotworowymi, niż ich rówieśnicy poczęci naturalnie. Komplikacje zdrowotne zwiększają się też w przypadku matek poddających się tej procedurze.
Niektóre środowiska usiłują wymusić na Kościele zmianę nauczania w sprawie dopuszczalności sztucznych technik prokreacji, domagając się, by poszedł na kompromis w tej kwestii.
- Tam, gdzie chodzi o tak istotne wartości moralne, jak obrona życia i godność osobowa dziecka, nie może być mowy o kompromisach. To fundamentalne prawo moralne nie odnosi się tylko do stanowiska Kościoła jako instytucji, ale także dotyczy każdego bez wyjątku katolika. Nauka odnośnie do świętości i nienaruszalności ludzkiego życia, mająca swoje bezpośrednie podstawy w Piśmie Świętym i w nieprzerwanej Tradycji Kościoła, wyklucza jakąkolwiek zmianę tego nauczania w przyszłości. Także partykularne nauczanie w kwestii technicyzacji ludzkiej prokreacji ma już swoją długą historię oraz bardzo mocne akcenty w nauczaniu jednej encykliki i w wielu innych dokumentach magisterialnych. Stąd i te wypowiedzi można już zaliczyć do tradycyjnego, ostatecznego nauczania Kościoła. Warto tutaj przypomnieć, że już 17 marca 1897 r. Kościół wypowiedział się przeciwko sztucznej inseminacji. Wyraźne "nie" technicyzowaniu ludzkiej prokreacji mówili też Papieże: Pius XII, Jan XXIII i Jan Paweł II. Mamy również liczne dokumenty Kongregacji Nauki Wiary.
Jak w czasie procedowania nad ustawą o zapłodnieniu in vitro powinni zachować się parlamentarzyści będący katolikami?
- W świetle powyższych stwierdzeń możliwa jest tylko jedna odpowiedź: parlamentarzysta uważający się za katolika ma moralny obowiązek dążenia do wprowadzenia zakazu omawianej procedury. Tak sformułowana ustawa nie ma bowiem na celu wymuszenia respektowania religijnych wartości moralnych, ale ma na celu ochronę godności i praw tej części obywateli, których chce się stworzyć przy pomocy omawianych technik. Ma ona także na celu troskę o ich zdrowie. A jak ma postąpić tenże poseł, jeżeli sejmowa większość nie podziela jego wrażliwości etycznej? Najnowsze dokumenty Magisterium Kościoła, tutaj encyklika "Evangelium vitae" (nr 73), sugerują, że winien on czynić wszystko, co w jego mocy, aby maksymalnie ograniczyć nieetyczne prawo oraz jego praktyczną skuteczność. Jeżeli więc nie jest w stanie zablokować uchwalenia ustaw w swej istocie niemoralnych i sprzecznych z wartościami ogólnospołecznymi, to - wyrażając otwarcie ocenę takiego prawa - winien w głosowaniach poprzeć te rozwiązania, które maksymalnie ograniczają wprowadzane przez nie zło. Takie tolerowanie mniejszego, niemożliwego do wyeliminowania zła, aby uchronić życie społeczne przed większym złem, jest etycznie dopuszczalne. Taka postawa nie oznacza kompromisu, gdyż osoba tolerująca w tym przypadku mniejsze zło nie akceptuje nawet tego mniejszego zła, aktywnie mu się sprzeciwia, czyni, co możliwe, aby je wyeliminować, oraz stara się minimalizować jego skutki. Pragnę dodać, że moim zdaniem, jako etyka i teologa moralisty, na takie "tolerujące" poparcie zasługuje tylko to prawo, które wnosi istotnie mniejsze zło. Jeżeli w grę wchodziłyby jednakowo liberalne projekty, różniące się tylko niuansami, to katolicki poseł powinien jasno wyrazić swój sprzeciw i głosować przeciwko obydwu projektom. Głosowanie w omawianym przypadku za którymś z nich byłoby tożsame ze służeniem złu; a może służyć wyłącznie ocaleniu ważnego dobra. Jeżeli nie jest w stanie spełnić takiej funkcji, traci swój sens i staje się niemoralne. Ponadto nie powinno się stwarzać sytuacji, w której głosowanie będzie nośnikiem antyświadectwa, iż zdecydowanie niemoralna ustawa zyskała poparcie również wśród katolickich posłów.
Kiedy prawodawcom może grozić ekskomunika?
- Tę "ekskomunikę" - jak to pan nazwał - można rozumieć na dwa sposoby: szeroki i ścisły. Może być ona rozumiana w sensie szerokim, to znaczy moralnym. Oznacza to, że z etycznego punktu widzenia każdy, kto świadomie, znając ciężko niemoralny charakter procedury in vitro, popiera ją lub stosuje, popełnia grzech ciężki i konsekwentnie wyklucza się z uczestnictwa w Komunii Świętej. Oznacza to, że bez uprzedniego pojednania się z Bogiem nie może przystępować do Komunii Świętej. W "Evangelium vitae" bł. Jan Paweł II wyraźnie sformułował zasadę w odniesieniu do prawa wewnętrznie niesprawiedliwego, jakim jest prawo dopuszczające przerywanie ciąży czy eutanazję, że "nie wolno się nigdy do niego stosować, "ani uczestniczyć w kształtowaniu opinii publicznej przychylnej takiemu prawu, ani też okazywać mu poparcia w głosowaniu"" (nr 73).
Ekskomunika, o którą pan pyta, najczęściej jest jednak rozumiana w sensie ścisłym, to znaczy w sensie kanonicznokarnym. Taką karę mógłby wymierzyć właściwy biskup, jeżeli uznałby, że może ona przynieść pozytywny skutek w postaci skłonienia katolika do przestrzegania zgodnych w prawem naturalnym, a zarazem katolickich norm moralnych także w stanowieniu i stosowaniu prawa. Jeśli natomiast chodzi o ewentualne automatyczne zaciągnięcie ekskomuniki za przestępstwo, o którym Kodeks prawa kanonicznego mówi w kan. 1398 (spowodowanie aborcji), to karę kościelną zaciągają ci katolicy, którzy jako sprawcy bezpośredni albo wspólnicy konieczni powodują zabicie nienarodzonego dziecka. Mając na uwadze te przepisy, ekskomunikę zaciągają parlamentarzyści należący do Kościoła katolickiego wtedy, gdy głosując za in vitro, jednocześnie dopuszczają - w ramach stanowionej ustawy - eliminowanie przenoszonych do macicy embrionów. Taką ekskomunikę zaciągają oni z chwilą pierwszego faktycznego zniszczenia ludzkich embrionów w łonie matki, a nie z chwilą głosowania. Ekskomunikę za przestępstwo, o którym mowa, zaciąga ten, kto stanowiąc prawo lub je aplikując, przyczynił się do abortowania ludzkich embrionów, jednak dopiero z chwilą skutecznego spełnienia takiego czynu.
Z całą pewnością ekskomunikę zaciągają również te osoby, które uczestnicząc w procedurze in vitro, abortują przeniesione już do macicy embriony lub na to zezwalają. Trzeba dodać, że chodzi tutaj o kościelno-prawne skutki popierania lub włączenia się w procedurę. Z punktu widzenia moralnego - raz jeszcze trzeba pokreślić - każde głosowanie za in vitro (poza wyżej podkreślonym przypadkiem minimalizowania zła), świadome popieranie go, uczestniczenie w nim, narażanie embrionów na śmierć, ich niszczenie jest grzechem ciężkim.
Co zrobić z tysiącami zamrożonych embrionów powstałych na skutek stosowania zapłodnienia in vitro? Pojawił się pomysł tzw. adopcji prenatalnej rozumianej jako stworzenie dzieciom "na szkle" możliwości urodzenia. Jakie jest nauczanie Kościoła w tej kwestii?
- Jan Paweł II w jednym ze swoich przemówień, a następnie Kongregacja Nauki Wiary w instrukcji "Dignitas personae" (2008), podkreśliła, że są to sytuacje bez możliwości moralnego ich rozwiązania. Zamrażając embriony, "stwarza się sytuację niesprawiedliwości nie do naprawienia" (nr 19). Dziecko, również jako zamrożony embrion, winno być bowiem traktowane z największym szacunkiem, na miarę jego ludzkiej godności. Ma ono także fundamentalne, niezbywalne prawo do bycia poczętym, "noszonym" w łonie swej matki i z niej urodzonym. Konsekwentnie sytuacji tej nie można uzdrowić przez adopcję, jakkolwiek propozycja ta brzmi szlachetnie. Inaczej wygląda sytuacja w przypadku rodziców, którzy zrozumieli swój błąd i odżałowali zgodę na zamrożenie ich dzieci, a konsekwentnie starają się naprawić tę sytuację. W tym przypadku jest rzeczą moralną próba ich rozmrożenia i urodzenia przez własną matkę. Jeżeli jest ich więcej, nie mogą być traktowane eugenicznie. W godności są bowiem sobie równe.
Alternatywą dla zapłodnienia in vitro jest rzeczywiste leczenie niepłodności i za takim postępowaniem małżeństw mających problem z poczęciem dziecka opowiada się Kościół. Co przemawia za wyborem naprotechnologii jako sposobu wyeliminowania przyczyn niepłodności?
- Tak, naprotechnologia jest prawdziwą terapią respektującą świętość ludzkiego życia i dającą wewnętrzną radość rodzicom pragnącym urodzić dziecko. Procedura in vitro wprawdzie daje niepłodnym rodzicom oczekiwane dziecko, szybko jednak ich rodzicielska radość zostaje zakłócona przez świadomość, że postąpili w sposób wielce niemoralny, a życie tego dziecka zostało okupione śmiercią innych, także ich dzieci. Jeszcze gorzej sprawa wygląda, jeżeli w zamrożeniu pozostają następne dzieci, których jednak ze zdrowotnych powodów nie mogą urodzić. Naprotechnologia szuka rzeczywistych przyczyn niepłodności czy też o wiele częściej przeszkód utrudniających zajście w ciążę. Z etycznego punktu widzenia atutem naprotechnologii jest działanie na miarę godności rodziców i ich dziecka.
Dziękuję za rozmowę.