Ks. prof. Waldemar Chrostowski biblista, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Wciąż na nowo Kościół podejmuje zmaganie się z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej jest w nim także obecna potężna antyewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji. Zmaganie się o duszę świata współczesnego jest największe tam, gdzie duch tego świata wydaje się być najmocniejszy. W tym sensie encyklika "Redemptoris missio" mówi o "nowożytnych areopagach". Areopagi te to świat nauki, kultury, środków przekazu; są to środowiska elit intelektualnych, środowiska pisarzy i artystów" - te słowa prawie 20 lat temu wypowiedział Jan Paweł II. Gdy przytaczałem je podczas rozmaitych spotkań, najpierw bez podawania autora, zarzucano im spiskową naturę i charakter. A gdy kilka tygodni temu przytoczyłem je kolejny raz, zażądano egzemplifikacji potwierdzającej ich prawdziwość. Oto kilka najnowszych przykładów.
Przypadek 1: Adam DarskiTo, czego dopuścił się Adam Darski, nasuwa najgorsze i najbardziej mroczne skojarzenia. Chodzi o publiczne bluźnierstwo, którego apogeum stanowiło podarcie Pisma Świętego i rzucenie jego szczątków zebranej gawiedzi z okrzykiem: "Żryjcie to g...". Gdybym nie wiedział, że wydarzyło się to w jakimś podrzędnym gdańskim klubie, myślałbym, że chodzi o pogardliwy okrzyk esesmana albo kagebisty wobec bezbronnych i upokorzonych ofiar. Tak zachowywali się oprawcy w Auschwitz i innych obozach śmierci oraz wrogowie Boga i Jego wyznawców w komunistycznych łagrach i katowniach. Tak odbierano godność i pozbawiano nadziei, że życie człowieka ma sens i cel. Kilka tygodni temu oglądałem kościół w Sewastopolu, w którym pod ołtarzem komuniści umieścili miejski szalet.
W zachowaniu Darskiego, drącego Pismo Święte i wrzeszczącego "Heil Satan", ani gdański sąd, ani włodarze Telewizji Polskiej, ani prominentni przedstawiciele władz państwowych nie widzą nic nagannego. Sąd bezwstydnie orzekł, że bluźniercza hucpa stanowi "swoistą formę sztuki wpisaną w stylistykę grupy Behemoth". Włodarze TVP uznają, że "Holocausto" vel "Nergal" najlepiej nadaje się do oceniania innych. Sławomir Nowak, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, widzi w nim "ziomala", który cierpi, bo naraził się "prawicy". A to wszystko odbywa się w atmosferze silnie nagłaśnianego kajania się i przepraszania za pomalowanie zieloną farbą pomnika żydowskich ofiar w Jedwabnem! Sprawcy tego karygodnego czynu pozostają nieznani, ale oburzenie i potępienia wobec nich sięgają zenitu. Natomiast sprawca gdańskiego bluźnierstwa jest znany, lecz ci sami ludzie i te same środowiska hołubią go i promują. Publicystka (spraw i wydarzeń religijnych!) "Gazety Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska w brutalnej i antychrześcijańskiej trupie "Nergala" upatruje "nasz towar eksportowy w Europie". Rzeczniczka TVP Joanna Stępień-Rogalińska chwali jego "wyrazistą osobowość" i podkreśla osiągnięcia, wśród nich to, że zajął 159. miejsce w jakimś światowym rankingu muzycznym. Kompromitacja i żenada! A odnośnie do argumentu, że w programie "The Voice of Poland" Darski nie odnosi się do kwestii wiary i religii, to czy zarządzający TVP nie widzieliby nic nagannego w prowadzeniu przez sprawców "incydentu jedwabieńskiego" programu np. o gotowaniu?
Publicysta "Tygodnika Powszechnego" eksponuje "teatralizm przesłania" "Nergala". Nadmienia, że "po dotychczasowych koncertach Behemotha nie zanotowano ataków na wiernych wychodzących z kościoła". A więc mamy czekać aż na nas napadną, a może zaczną fizycznie ranić, bo duchowo już to zrobili, czy zabijać? Trzeba powiedzieć jasno: osoby z takimi poglądami i zachowaniem, jak Adam Darski i jego poplecznicy, powinny być monitorowane jako rasistowskie i niebezpieczne dla porządku społecznego. Ostrze ich wrogości jest zbyt silnie antyreligijne i antykościelne, by udawać, że chodzi jedynie o wyrazy artystycznej ekspresji - to "artystyczna ekspresja" stoi na usługach groźnej ideologii. W podobnej atmosferze wykluwała się nienawiść, która znalazła wyraz w czerwonej i brunatnej przemocy socjalizmu międzynarodowego i narodowego. Droga od siania pogardy do zbierania krwawego żniwa przemocy i prześladowań jest zbyt krótka, aby ją lekceważyć. Dlatego nie ma i nie może być przyzwolenia na promowanie takich osób przez publiczną telewizję ani ich usprawiedliwianie, wybielanie i popieranie przez państwowych urzędników.
I jeszcze jedno: Adam Darski twierdzi, że był ojcem chrzestnym bratanka, bo "rodzinie się nie odmawia". A przecież podczas chrztu dziecka jego rodzice i chrzestni wyrzekają się "złego ducha i wszystkich spraw jego"! Dobrze widać, że nienawiść wobec wiary i Kościoła idzie w parze z deptaniem świętości i zakłamaniem, a także z pogardą dla najbliższych oraz stylu ich życia i wrażliwości.
Przypadek 2: Magdalena ŚrodaTo już nie założycielka jakiegoś peryferyjnego zespołu, ale filozof, doktor habilitowany i nauczyciel akademicki Uniwersytetu Warszawskiego. Widząc, że bluźnierstwo jest bezkarne, a hucpa się opłaca, w wywiadzie dla "Super Expressu" bez żadnych skrupułów zadeklarowała: "Też mam ochotę podrzeć Biblię". Wyobraźmy więc sobie panią doktor w trakcie realizacji swojej ochoty. Oto bierze do ręki Biblię Tysiąclecia, a może Biblię Gdańską, a może Pięcioksiąg w tłumaczeniu Laudera, a może po prostu hebrajską Torę lub zbiór Proroków bądź grecki Nowy Testament, i na oczach studentów oraz kolegów i koleżanek, wykładowców uniwersyteckich, drze na strzępy oraz wśród kpin i szyderstw rozrzuca na uniwersyteckim korytarzu albo w redakcji "Super Expressu" bądź w siedzibie "Gazety Wyborczej", która od kilku lat systematycznie zamieszcza jej "złote myśli". Nikt nie protestuje? Nikomu to nie przeszkadza? Naprawdę?
Mam u siebie fragment Tory, dokładnie tzw. Prawo Świętości ze starotestamentowej Księgi Kapłańskiej, który ocalał z holokaustu. Żydzi spędzeni do warszawskiego getta podzielili zwój Tory na części i owinęli nimi swoje ciała, kryjąc pod ubraniami. Ten dziesięciokolumnowy fragment Pięcioksięgu Mojżesza szczęśliwie przetrwał, podczas gdy większość pozostałych spaliła się wraz z wiernymi, dla których były świętością. Doktor habilitowany Środa, obwieszczając ochotę podarcia ksiąg świętych, motywuje to obecnością w nich nauczania, które jej się nie podoba. Rzeczywiście, Biblia, zwłaszcza Pięcioksiąg Mojżesza, zawiera surowe potępienia praktykowania pederastii, zoofilii i różnych innych zboczeń, które piętnuje i nazywa "obrzydliwością". Ale to nie księgi święte zasługują na podarcie i wyrzucenie, lecz dr hab. Środa potrzebuje opamiętania, a jej opinie - naprawy. "Gazeta Wyborcza" może dalej zamieszczać jej "złote myśli", natomiast Biblia stoi na straży tego, by ludzie nie dali się nimi ogłupić i zwieść. Biblia jest dla niej niewygodna, co jedynie potwierdza potrzebę i prawdziwość zawartych w niej nauk. Podekscytowana dr hab. Środa, odnosząc się do zachowania Darskiego, odsłoniła się, mówiąc: "Bardziej niebezpieczne wydaje mi się głoszenie misji w oparciu o wartości chrześcijańskie". A więc mamy pełną jasność jej poglądów!
Brak, jak dotychczas, reakcji władz Uniwersytetu Warszawskiego i środowisk akademickich. Nauczyciel akademicki, który publicznie ogłasza gotowość podarcia Pisma Świętego, plasuje się w gronie tych, którzy niedawno palili księgi w Reichstagu oraz kościołach i bibliotekach Rosji Sowieckiej. Biblijne księgi święte to spuścizna biblijnego Izraela i Kościoła apostolskiego. Doktor habilitowany Środa zapewne będzie ubiegała się o tytuł profesora. Czy można wyobrazić sobie recenzentów jej dorobku i wystąpień, a także członków Centralnej Komisji ds. Tytułów i Stopni Naukowych oraz prezydenta RP, którzy przechodzą do porządku dziennego nad złowieszczymi deklaracjami podarcia Biblii, zaś prezydent wręcza dokument z szacownym tytułem profesora osobie, która zadeklarowała swoją gotowość niszczenia żydowskich i chrześcijańskich ksiąg świętych?
Przypadek 3: Łukasz NaczasNa łamach "Plus-Minus", dodatku do "Rzeczpospolitej", ukazał się kuriozalny wywiad z Łukaszem Naczasem. Kandydat SLD do Sejmu z Gniezna i Konina wcześniej dał się poznać jako autor wypowiedzi o "pianie na mordzie niektórych polityków prawicy, którzy próbują nieporadnie się z ową pianą uśmiechać". Tym razem deklaruje konieczność opodatkowania Kościoła, co "może przynieść budżetowi 5 miliardów rocznie", oraz poparcie dla związków partnerskich, legalizację działalności prostytutek i miękkich narkotyków. Ogłasza przy tym, że zawarł w Kościele związek małżeński i narzeka na wysokość opłaty wniesionej proboszczowi, ale zapytany, kto mu kazał brać ślub kościelny, odpowiada, że "zrobił to dla babci". Odpytywany dalej twierdzi: "Krzyże powinny zniknąć ze szkół, urzędów, szpitali...". Dodaje również: "Na pewno usunąłbym ze szpitali kapelanów".
W ostatnim czasie nie brakowało wypowiedzi głupich, niedorzecznych, obraźliwych i groźnych. Ich dalsze pomnażanie jest niebezpieczne, bo ta lawina kiedyś może się stoczyć, niszcząc po drodze świat wartości, jaki nas ukształtował. Dlatego nie można lekceważyć butnych zapowiedzi wdrażania w życie skrajnych posunięć antyreligijnych i antykościelnych. Naczas, "młody działacz lewicy", nie mówi nic nowego. W czerwcu 1929 r. Michał Kalinin, członek najwyższych władz ZSRS, wołał na II Kongresie Związku Bezbożników Wojujących: "Walka przeciw religii jest środkiem koniecznym i najbardziej skutecznym do utorowania drogi komunistom". Dramatyczne skutki tej polityki znamy aż nadto dobrze. Walka z zasadami wiary zawsze idzie w parze ze zwalczaniem zasad moralności. Dla tych, którzy ją prowadzą, po prostu lepiej, żeby Boga nie było. Lepiej też, by nie było Kościoła, bo wtedy to oni przejmą "rząd dusz", zastępując księży wyszkolonymi i bezwzględnymi politrukami.
Nie bez znaczenia jest jeszcze jeden aspekt. Wygląda na to, że małżeństwo, które przed ołtarzem zawarł Łukasz Naczas, jest po prostu nieważne, ponieważ otwarcie deklaruje on, że dopuścił się krzywoprzysięstwa! Skoro ogłasza, że "zrobił to dla babci", znawcy prawa kanonicznego powinni rozstrzygnąć, czy jego postępowanie ma wiążącą sakramentalnie moc i ważność, czy raczej mamy do czynienia ze świętokradztwem. Zatem jak czuje się kobieta, którą Naczas wprowadził w błąd, symulując swoją dobrowolną zgodę, oraz babcia, dla której ta publiczna deklaracja wnuczka, ogłoszona w ogólnopolskiej gazecie, jest zapewne bolesna, wstydliwa i obraźliwa? A w kontekście zbliżających się wyborów: czy w ważnych sprawach publicznych i państwowych można ufać człowiekowi, który dopuścił się łgarstwa i krzywoprzysięstwa, co więcej, obnosi się z tym, bo nie widzi w swojej postawie i zachowaniu niczego zdrożnego ani uwłaczającego prawdzie i godności?
Kilka wnioskówPo pierwsze, najwyższy czas, by słowa Jana Pawła II zostały przypomniane, podjęte i przemyślane. Nie jest tak, że Bóg i Kościół mają w świecie samych tylko przyjaciół. Zwodnicze są głosy, że najpotrzebniejsi Kościołowi są ci, którzy go bezwzględnie krytykują i szykanują. Od pewnego czasu, pod płaszczykiem wolności i demokracji, odbywa się bezkarne poniewieranie wiary chrześcijańskiej i opluwanie jej wyznawców. Wolność jest mylona ze swobodą, a nawet ze swawolą, nie do pomyślenia np. wobec Żydów i judaizmu, bo w ich przypadku nie ujdzie to płazem ani nie pozostanie bezkarne. Życie pokazuje bezdroża i porażkę tzw. Kościoła otwartego, który, głosząc pobłażliwą wyrozumiałość względem wszystkiego, co inne, a nawet wrogie wierze i wierzącym, z wyższością odcina się od wiernych z własnej wspólnoty religijnej, strzegących integralności oraz ciągłości wiary i tradycji. Trzeba też uważnie przyglądać się konsekwencjom naiwnych poczynań różnej maści pacyfistów, a tym bardziej odsłaniać działania spryciarzy i hochsztaplerów, którzy rozmywają i osłabiają tożsamość chrześcijańską oraz rozkładają Kościół od środka.
Po drugie, bluźniercze hucpy Darskiego i Środy obnażają słabość i kruchość ekumenizmu oraz dialogu. Biblia nie została napisana przez znienawidzonych katolików ani nie jest ich własnością. Bardzo razi brak reakcji ks. bp. Mieczysława Cisły, przewodniczącego Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, który często monopolizuje "starszeństwo" Żydów i podkreśla silne z nimi więzi, jakich trzon stanowi wspólne dziedzictwo oparte na Biblii. W obecnej sytuacji aż prosi się o jego głos, donośny i mocny, najlepiej wspólny, czyli katolicko-żydowski, w obronie tego, co stanowi o naszej tożsamości i nas łączy. Z kolei członkowie Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów udali się do Jedwabnego, by tam dokonać ekspiacji za profanację, ale to samo gremium milczy w sprawie profanacji i gotowości do profanacji co najmniej równie wyrazistej i groźnej jak tamta. Nie sposób nie zauważyć, że wiara religijna jest instrumentalizowana jako narzędzie polityki.
Po trzecie, Darski i Naczas twierdzą, że brali udział w kościelnych obrzędach, ponieważ je sowicie (Naczas mówi o 500 zł za ślub) opłacili. Jeśli nie kłamią, bo co do tego pewności nie ma, jest to kolejne, niezwykle mocne, ostrzeżenie dla duszpasterzy. Księża nie mogą bagatelizować faktu, że na skutek współudziału w takim procederze, świadomego bądź nieświadomego, stają się ogniwami w gorszącym łańcuchu antyewangelizacji. Zamiast obniżać wymagania i nadskakiwać każdemu, kto pojawi się w parafialnej kancelarii, trzeba roztropnie przestrzegać kościelnego prawodawstwa i procedur, gdyż ich zaniechanie i lekceważenie prowadzi do "rzucania pereł przed wieprze", przed którym przestrzegał Jezus Chrystus. Nie może być wszystko jedno, kto i dlaczego deklaruje chęć korzystania z sakramentów świętych i towarzyszącej im oprawy liturgicznej. Przypadek Darskiego i Naczasa powinien nam, kapłanom, dać wiele do myślenia.
Po czwarte, instytucje państwowe i publiczne, opłacane z podatków obywateli, z których ogromna większość w Polsce to katolicy, tak zresztą jak i państwo polskie, nie mogą uprawiać ani popierać polityki wrogiej Narodowi oraz jego tożsamości, prawom i obyczajom. Jeżeli dzieje się inaczej, jeżeli katolicka wrażliwość jest gwałcona i wyśmiewana przez urzędników państwowych albo określana jako "prawicowa", istnieje obowiązek, by zademonstrować i wyrazić swoje obywatelskie nieposłuszeństwo. Nie po to zrzuciliśmy z siebie jedno jarzmo - komunizmu, by milcząco obarczać się drugim - rozpasanego liberalizmu, nie mniej uciążliwym i groźnym. W ostatnich latach w wielu dziedzinach życia publicznego obserwuje się postępującą bezkarność szerzenia się mentalności i działań mafijnych, chroniących między innymi "ziomali". Aczkolwiek cały skandal nasila się, prezes Juliusz Braun, Jan Dworak, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz inne gremia i instytucje milczą jak zaklęci. Dopiero teraz pojawiła się informacja o "politycznie poprawnym" stanowisku Rady Programowej Telewizji Polskiej, lecz wszędzie upubliczniono personalia czterech osób, którym nie podobało się promowanie Darskiego w TVP, natomiast zupełnie przemilczano personalia członków tegoż gremium, którym nie przeszkadza jego obecność w TVP, a może nawet go popierają.
Po piąte, pojawiły się głosy, że Darski to "diabelsko cwany biznesmen", a nagłośnienie sprzeciwu wobec niego tylko mu sprzyja, zwiększa jego popularność i nakręca koniunkturę. W domyśle zatem powinniśmy zaprzestać naszego sprzeciwu i milczeć o bluźnierstwach, jakich on i jego poplecznicy się dopuszczają. To prawdziwie diabelska logika, która może przynosić pewne rezultaty tak długo, jak długo bluźnierstwa i wrogość są finansowo opłacalne. Stoi za nimi olbrzymi "przemysł pogardy" jako jeszcze jedno narzędzie antyewangelizacji, który czujnie i bezwzględnie pilnuje swoich interesów i dochodów. Skoro iście diabelskie sztuczki mają podtekst finansowy, właśnie na tej płaszczyźnie powinny być przede wszystkim rozpoznawane, napiętnowane i karane. Jeżeli ów proceder nie będzie się opłacał, jego mocodawcy szybko go zaniechają. Podobno kolejne odcinki programu z udziałem Darskiego są już nakręcone i czekają na wyemitowanie. Dlatego w TVP są ludzie, którzy muszą go popierać, bo bronią własnej skóry. Jeśli tak, powinniśmy poznać ich personalia, a także mechanizmy ich decyzji i działań, które za nic sobie mają wrażliwość katolicką i polską. Ci ludzie są przez nas utrzymywani i biorą zbyt wielkie pieniądze, by mogli się czuć zupełnie bezkarni lub poprzestali na przetasowaniu się na swoich stanowiskach.
Po szóste, dr hab. Magdalena Środa stwierdziła: "Bez reakcji Kościoła nie byłoby całej sprawy". Tak, sprzeciw pojedynczych osób, nawet wniesiony do sądu, jest w tego typu przypadkach ośmieszany i skazany na niepowodzenie. Dobrze więc, że Kościół i hierarchowie zabrali otwarcie głos w sprawie skandalicznego bluźnierstwa. Katolicy nie mogą być wygnańcami ani pogardzanym i wyśmiewanym marginesem we własnym kraju. Być może nadszedł również czas na utworzenie Ligi Przeciwko Zniesławianiu, analogicznej do tej, jaką założyli Żydzi, która skutecznie zbiera i napiętnuje przypadki nienawiści i pogardy, których nie można pozostawić bez odpowiedzi. Nie zgadzamy się na promowanie przez telewizję publiczną człowieka, który obraża i rani miliony ludzi, gardzi wielowiekowym dziedzictwem religijnym i kulturowym oraz roznieca i rozpowszechnia nienawiść. Wyrażamy oburzenie wobec tych, którzy - piastując wysokie stanowiska i urzędy - stawiają doraźną antykatolicką koniunkturę wyżej niż wymagania zdrowego rozumu i sprawdzonej moralności. Nie ma i nie będzie przyzwolenia katolików na bluźnierstwa przeciwko wierze i krętackie usprawiedliwianie ludzi, którzy się ich dopuszczają. Ktoś, kto walczy z Kościołem, bluźni i bezcześci świętości, nie może występować w telewizji, która powinna realizować misję społeczną i jest opłacana również, a nawet przede wszystkim, przez katolików.
Po siódme, zbliżają się wybory parlamentarne. Przypadki Darskiego, Środy i Naczasa potwierdzają, że Kościół nie może stać na boku ani tym bardziej milczeć. Polityka jest działalnością ludzką, ta zaś wymaga rzetelnej oceny religijnej i etycznej. Władza pozbawiona hamulców moralnych i wszelkiej kontroli deprawuje i szkodzi społeczeństwu. Jeżeli ktoś łże przy ołtarzu, bo "rodzinie się nie odmawia", a drugi, żeby "podobać się babci", jaką mamy pewność, że taki człowiek będzie stał na służbie dobra publicznego i prawdy? Jeżeli ktoś drze albo chce podrzeć Pismo Święte, a ktoś inny depcze przysięgę składaną w imieniu Boga, nie wolno nam udawać, że nie dzieje się nic złego i nagannego. Nawet w PRL takie zachowania, jeśli do nich dochodziło, spotykały się z ostracyzmem i powszechnym potępieniem. Nie będzie przesadą powiedzieć, że na progu drugiej dekady XXI wieku ich bezkarne występowanie i nasilanie się to nowa jakość życia publicznego w Polsce, w której jaskrawo widać naturę i cele nasilającej się antyewangelizacji.