Z Michaelem Clancym, amerykańskim fotoreporterem, autorem niezwykłych zdjęć dziecka operowanego w łonie matki, obrońcą życia, rozmawia Mariusz Bober
Jest Pan autorem niezwykłych zdjęć 21-tygodniowego dziecka, Samuela Armasa, który podczas operacji prenatalnej chwycił palec chirurga. Jaka była Pana pierwsza reakcja, gdy zobaczył Pan ten gest?
- Szok! Nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl, że dziecko może w ogóle wyciągnąć rękę z łona matki. Liczyłem na to, że podczas operacji, którą obserwowałem i którą miałem sfotografować, będzie można dostrzec jakiś gest pozwalający rozpoznać dziecko w łonie matki. Ale miniaturowe instrumenty medyczne, wykonane specjalnie do przeprowadzania takich operacji, czyniły tę nadzieję dość odległą. Ostatnią czynnością wykonaną podczas operacji przez lekarzy było usunięcie nadmiaru płynu z mózgu, który powodował wodogłowie u dziecka [wywołane głównym schorzeniem - rozszczepem kręgosłupa - red.]. Widziałem wtedy to, co - jak przypuszczałem - było czubkiem głowy dziecka tuż pod nacięciem wykonanym przez chirurgów, ale nie byłem tego pewien.
I nagle zobaczył Pan ramię dziecka, które nie tylko wysunęło się przez otwór chirurgiczny, ale chwyciło palec chirurga. To wydarzenie zmieniło Pana stosunek do problemu aborcji?
- Tak, ten widok całkowicie zmienił moje nastawienie w tej sprawie. Wcześniej uważałem, że to kobieta bierze odpowiedzialność za podjęcie decyzji w sprawie poczętego dziecka, a mężczyzna może po prostu odejść... Dlatego sądziłem, że kobieta ma "prawo" do aborcji. Wszystko zmieniło się, gdy zobaczyłem Samuela, i to nie tylko dlatego, że wysunął ramię z łona matki, ale ze względu na to, jak zareagował na dotyk chirurga, zaciskając rączkę na jego palcu...
Jaka była reakcja chirurga? Według relacji mediów, lekarz powiedział, że Samuel i jego matka znajdowali się pod działaniem środków znieczulających i taki gest był niemożliwy...
- Doktor Joseph Bruner jest ginekologiem-położnikiem i dokonywał aborcji regularnie. Gdy wydał to oświadczenie, działał pod wpływem emocji. Cztery zdjęcia, które wykonałem, są najlepszym wyjaśnieniem sytuacji i tego, kto ma rację. To oczywiste, że Samuel chwycił jego palec.
Jakie są dziś losy dr. Josepha Brunera?
- Doktor Bruner przestał pracować w Centrum Medycznym Uniwersytetu Vanderbilt w 2005 roku. Nie zajmuje się już chirurgią prenatalną. Był pionierem w tej dziedzinie, operując dzieci chore na rozszczep kręgosłupa. A przecież nikt nie porzuca takiego zajęcia, które sam wybrał, i pozycji światowego lidera w dziedzinie chirurgii prenatalnej ot tak. Mógłbym dalej spekulować na ten temat, ale fakty są takie, że podjął decyzję o zakończeniu tej kariery w momencie, w którym nie chciał przyznać, że poczęte dziecko, poddane eksperymentalnej operacji, którą wykonywał, obudziło się z narkozy zbyt wcześnie... Współczuję mu, ale to on wybrał rolę, którą zagrał w tej historycznej chwili [wykonywania pionierskiej operacji - red.].
A dlaczego miał Pan w pewnym okresie problemy z opublikowaniem swoich niezwykłych zdjęć?
- Doktor Bruner i Centrum Medyczne Uniwersytetu Vanderbilt nie byli zadowoleni ze zdjęć Samuela chwytającego chirurga za palec, które wykonałem. Początkowo nie rozumiałem dlaczego. Okazało się, że był jeszcze inny aspekt tej historii, o którym muszę w związku z tym opowiedzieć. Otóż po wykonaniu moich zdjęć odkryłem, że dr Bruner pozwolił wcześniej innemu fotoreporterowi, Maksowi Aguilerze-Hellwegowi, wykonać zdjęcia podczas operacji 24-tygodniowego dziecka, Sary Marii Switzer, w łonie matki. Te zdjęcia planował opublikować magazyn "Life" w artykule pod tytułem "Urodzona dwukrotnie". Ale moje zdjęcia [opublikowane początkowo w lokalnej gazecie "Tennessean Newspaper" oraz ogólnoamerykańskiej "USA Today" na początku września 1999 r. - red.] podważały aktualność i wyjątkowość ujęć Maksa, dlatego zarówno magazyn, dr Bruner, jak i władze centrum medycznego mieli mi to za złe. Choć bowiem Maks wykonał swoje zdjęcia wcześniej niż ja, to magazyn "Life" planował ich publikację razem z fotografiami dziecka już po urodzeniu. Swoim artykułem, który miał być tematem przewodnim numeru, przeznaczonym do publikacji na grudzień 1999 r., magazyn chciał pokazać, jak daleko zaszła nauka pod koniec XX wieku, pozwalając na wykonywanie operacji jeszcze w łonie matki.
Czy tylko z tego powodu niektóre osoby próbowały podważyć wiarygodność Pana zdjęć?
- Nie. Dla niektórych już samo stwierdzenie, że operowane w łonie matki dziecko było poddane znieczuleniu, więc nie mogło czuć bólu [co zakłada podmiotowość 21-tygodniowego dziecka - red.], było "wystarczająco" trudnym do przyjęcia skutkiem całej sprawy, a cóż dopiero sytuacja, gdy moje zdjęcia pokazały, jak Samuel wyciąga rękę z łona matki i chwyta palec chirurga. Już te fakty niosły niszczące skutki dla poglądów zwolenników aborcji...
W swoich wspomnieniach napisał Pan, że przez pewien czas duże amerykańskie media nie chciały publikować Pana zdjęć. Czy to znaczy, że zawiązały one cichy "spisek" przeciw poczętemu życiu?
- W amerykańskich mediach niewątpliwie panuje "skrzywienie" polegające na chęci utrzymania dostępności aborcji. Mentalność zakładająca, że ludzie nie powinni być odpowiedzialni za swoje czyny, doprowadziła do tego, że całe pokolenia utraciły szacunek dla ludzkiego życia.
A czy Pana niezwykłe zdjęcia nie zainteresowały organizacji obrony życia?
- Owszem. Moje zdjęcia przyniosły wiele pożytku, ponieważ pokazały ludzkie życie, pokazały, jak reaguje poczęte dziecko w połowie okresu życia płodowego.
Gdy stało się jasne, że niektóre media chcą kupić Pana zdjęcia tylko po to, by ich nie publikować, zdecydował Pan opublikować je na swojej stronie internetowej...
- Gdy zorientowałem się, że walka Samuela o życie stała się punktem przełomowym, swoistym Rubikonem dla mnie, postanowiłem, że wybiorę wyjście, które - jak wierzę - jest słuszne. Kościoły i organizacje obrony życia nie mają funduszy, aby płacić za zdjęcia...
Jakie były skutki opublikowania Pana zdjęć?
- Pokazały one, jak wielka była potrzeba, aby świat zobaczył i poznał prawdę, że 21-tygodniowe dziecko jest żyjącym człowiekiem. To zaś oznacza, iż konsekwencją uświadomienia tej prawdy powinno być wprowadzenie prawnej ochrony życia poczętych dzieci.
Skończył Pan już książkę o tej niezwykłej historii? Kiedy zostanie opublikowana?
- Moja książka pod tytułem "Ręka nadziei: kulisy historii zdjęcia" ["Hand of Hope: The Story Behind The Picture" - red.] jest już prawie ukończona. Będzie można ją kupić poprzez Amazon [amerykańska firma specjalizująca się w handlu internetowym, zajmująca się m.in. publikacją książek w formie elektronicznej - red.] albo poprzez moją stronę internetową www.michaelclancy.com od 19 sierpnia br., czyli od dnia, w którym przypadnie 12. rocznica wykonania przeze mnie zdjęć Samuela Armasa.
Dziękuję za rozmowę.