San Giovanni Rotondo u podnóża góry Castellano, choć urzekające pięknem i spokojem, pozostałoby najprawdopodobniej jednym z setek włoskich miasteczek znanych niewielu. Oddalone od Rzymu i innych wspaniałych miast, jakby z boku najważniejszych szlaków turystycznych, żyłoby spokojnym rytmem dnia codziennego i problemami swoich mieszkańców. Dzisiaj - dzięki skromnemu kapucynowi, św. o. Pio - znane jest na całym świecie. Bardzo wcześnie poznał je też Jan Paweł II, dla którego postać świętego z Pietrelciny, niestrudzonego szafarza miłosierdzia Bożego, stała się bardzo ważna.
Każdego roku 27-tysięczną miejscowość San Giovanni Rotondo odwiedza 7 mln pielgrzymów ufnych we wstawiennictwo św. o. Pio. Wśród nich wiosną 1947 r. znalazł się młody ksiądz z Polski Karol Wojtyła. Otrzymał święcenia kapłańskie 1 listopada 1946 r., a już miesiąc później został wysłany do Rzymu, by na Papieskim Uniwersytecie św. Tomasza podjąć studia licencjackie i doktoranckie. Po Wielkanocy ks. Karol udał się do San Giovanni Rotondo. Spotkał się z o. Pio dwa razy. Wieczorem, w dniu przyjazdu i następnego dnia rankiem. Wtedy wyspowiadał się u o. Pio i uczestniczył we Mszy św. przez niego sprawowanej. Spotkanie to zapadło głęboko w sercu młodego kapłana. Wspominał o nim 3 listopada 1974 r., gdy po latach powrócił jako kardynał do San Giovanni Rotondo: "Ten stary kościół pozostanie dla mnie miejscem spotkania ze Sługą Bożym Ojcem Pio. Po prawie 27 latach wciąż mam przed oczami jego osobę, jego obecność, jego słowa, Mszę Świętą odprawianą przez niego przy bocznym ołtarzu św. Franciszka, ten konfesjonał, gdzie udawał się spowiadać kobiety, zakrystię, ołtarz główny, gdzie teraz się znajdujemy. Wszystko to skłania mnie do refleksji, by lepiej zrozumieć zdanie, które jest myślą centralną dzisiejszej Liturgii, zaczerpniętej z uroczystości Wszystkich Świętych: Chwałą Boga jest człowiek żyjący". Po prawie 27 latach widzę jak ta prawda, "Chwałą Boga jest człowiek żyjący", wcieliła się w człowieka".
Ojciec Pio zafascynował Karola Wojtyłę prostotą, jasnością umysłu i wiarą tak bardzo, że kiedy w 1962 r. zachorowała na raka znajoma polskiego biskupa, właśnie do niego zwrócił się o modlitewną pomoc. 17 listopada 1962 r. napisał do o. Pio krótki list z prośbą o "modlitwę za pewną matkę czworga dzieci, która ma 40 lat, jest z Krakowa, z Polski, znajduje się w bardzo ciężkim zagrożeniu zdrowia i życia z powodu nowotworu". List ks. bp. Wojtyły dotarł do o. Pio, który zakonnikowi pośredniczącemu w przekazaniu tego pisma powiedział: "Temu nie można powiedzieć "nie"!". 28 listopada ks. bp Karol Wojtyła mógł napisać znowu do o. Pio: "Matka czworga dzieci, dnia 21 listopada, zanim poddała się operacji chirurgicznej, w jednej chwili odzyskała zdrowie. Dzięki Bogu i tobie, Czcigodny Ojcze, w imieniu jej samej, męża i całej rodziny".
Ku beatyfikacji
Ojciec Pio ze względu na stygmaty, a także inne charyzmaty, jakie posiadał, cieszył się ogromną sławą już za życia, nie tylko we Włoszech, ale w całym świecie. Codziennie do San Giovanni Rotondo przybywały tysiące pielgrzymów, turystów i ciekawskich, aby go zobaczyć. Jego sława, o którą nie zabiegał i której nigdy nie pragnął, stała się jego krzyżem i powodem do podejrzeń ze strony władz kościelnych o nieuczciwość i pychę. Wiele niechętnych mu osób nie dowierzało jego nadzwyczajnym zdolnościom i duchowej sile, próbowało przeszkodzić jego dziełu prowadzonemu jeszcze, gdy żył, a po śmierci mnożyło przeszkody na drodze do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego. Do tych prześladowań stanowiących źródło cierpienia dla stygmatyka nawiązał Jan Paweł II w homilii podczas uroczystości beatyfikacyjnych, ukazując ich duchowy sens i nazywając drogą pogłębienia autentycznej świętości o. Pio.
Dzięki osobistej trosce i zabiegom Jana Pawła II 20 marca 1983 r. doszło do otwarcia jego procesu. Wielu osobom wydawało się, że o. Pio nigdy nie zostanie ogłoszony błogosławionym. Przeszkodą była, jak sądzono, zbyt duża liczba cudów, znaków i charyzmatów zakonnika, które nie przystawały do mentalności współczesnego, racjonalnego świata. Kapucyn z San Giovanni Rotondo był stygmatykiem, czytał w sumieniach, miał dar bilokacji, wypraszał łaskę nawrócenia i powrotu do zdrowia swą modlitwą. Jego postać wielu zdawała się bliższa zamierzchłym czasom niż technicznie rozwiniętej i ufnej w rozum współczesności. Jednak dzięki osobistemu zainteresowaniu Ojca Świętego proces beatyfikacyjny przeprowadzony wyjątkowo starannie i cierpliwie, został zwieńczony ogłoszeniem heroiczności cnót o. Pio. Jan Paweł II mógł beatyfikować (2 maja 1999 r.), a następnie kanonizować o. Pio 16 czerwca 2002 roku. Znamienne, że w Dekrecie o heroiczności cnót o. Pio wydanym przez Kongregację do Spraw Świętych akcent został położony na heroiczną miłość, z jaką o. Pio służył ludziom, bardziej niż na stygmaty i inne charyzmaty, którymi Bóg hojnie go obdarzył: "Przez ponad 50 lat dał dowód najwyższej miłości wobec bliźniego, przyjmując tłum ludzi, którzy zwracali się do niego, szukając jego posługi, rad i zachęt. To był niemalże szturm miłości: szukali go w kościele, w zakrystii, w klasztorze. Wszystkim dawał miłość, sprawiając, że odradzała się wiara, rozdzielając łaski, przynosząc światło i pociechę ewangeliczną. Widział w biednych, chorych, cierpiących obraz Chrystusa i oddawał im całkowicie siebie".
Świadek przebaczenia
Ojciec Pio był niestrudzonym szafarzem miłosierdzia Bożego. Jego konfesjonał stał się miejscem, w którym tysiące ludzi odradzało się duchowo i odnajdywało na nowo w Bogu, doświadczając przebaczenia i pokoju. Całe swe życie poświęcił dziełu ratowania grzeszników. Znamienne jest powiązanie posługi, którą pełnił, z cierpieniem fizycznym i duchowym - wszechobecnym w jego życiu. Ojciec Pio był nie tylko szafarzem Bożego przebaczenia i miłosierdzia, ale poprzez stygmaty uczestniczył w tajemnicy Golgoty. Jednoczył się z Ukrzyżowanym Chrystusem, uczestniczył w misterium Krzyża Chrystusa. Łączył swe cierpienia z Jego ofiarą, by w ten sposób odzyskiwać dla Boga dusze zagubione i uwikłane w grzech. Ogrom cierpienia fizycznego i duchowego, które przyjął na siebie Chrystus na Golgocie, jak i tego, które stało się udziałem o. Pio, świadczy o powadze grzechu. Skoro trzeba było tak wielkiej ofiary, by zbawić ludzi, jakże straszną rzeczą jest grzech! Nie można go lekceważyć ani wyśmiewać. Grzechu nie można traktować lekkomyślnie. Sprowadza on na człowieka największe nieszczęście, jakim jest potępienie.
Podobnie Jan Paweł II wielokrotnie zwracał uwagę na ciężar i niszczące konsekwencje dobrowolnie wybieranego zła. Papież opublikował w 1984 r. adhortację "Reconciliatio et paenitentia", w której zachęcał do odkrycia sakramentu pokuty i pojednania oraz przestrzegał przed lekceważeniem grzechu. Ojciec Święty zwrócił uwagę na niebezpieczne, bo prowadzące do zobojętnienia i utraty wiary, zjawisko utraty poczucia grzechu i zanik wrażliwości sumienia. Charakteryzuje ono wiele osób i wspólnot. Sprawia, że żyjemy w "epoce ludzi niewinnych" próbujących zrzucić odpowiedzialność za zło istniejące w świecie na struktury społeczne lub uwarunkowania wewnętrzne. Jest to zjawisko niebezpieczne, gdyż "wraz z utratą wrażliwości sumienia następuje również zaćmienie<\f>poczucia Boga, a kiedy zagubi się ów decydujący punkt wewnętrznego odniesienia, zatraca się także poczucie grzechu".
Jan Paweł II, podobnie jak o. Pio, nigdy nie lekceważył grzechu. Papież nie demonizował zła, nie był fatalistą i nie ulegał fascynacji jego powszechnej obecności. Mówiąc o grzechu, jednocześnie uczył o sposobach zwyciężania go, ukazywał Chrystusa jako Zbawcę i sprzymierzeńca w walce ze złem. Wzywał do korzystania z sakramentu pokuty i pojednania, gdyż widział w nim dar Chrystusa, poprzez który przywracał ludziom zagubioną wolność i godność dzieci Bożych. Tak jak św. o. Pio uświadamiał przychodzącym do niego, że grzech jest śmiertelnym niebezpieczeństwem. Prowadził ich pod krzyż i uczył czerpania z niego łask. To ważne przypomnienie dla nas. My również nie lekceważmy grzechów. Nie trwajmy w nich, nie odkładajmy spowiedzi i nawrócenia na później. Nie przyzwyczajajmy się do zła, gdyż doprowadzi to do zobojętnienia, a nawet zabicia wrażliwości naszego sumienia. Nie przyzwyczajajmy sie do zła w życiu osobistym czy też w życiu społecznym. Czy razi nas jeszcze np. zło czy fałsz, które płyną z mediów?
Rozpamiętujmy mękę Chrystusa, aby jej wielkość uświadomiła nam ohydę zła i pobudzała nasze serca do większej miłości Boga. "Co do mnie, nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa" (Ga 6, 14). Czyż to nie właśnie "chluba z krzyża" jest tym, co najbardziej błyszczy w o. Pio? Jak bardzo aktualna jest duchowość Krzyża, którą żył pokorny kapucyn z Pietrelciny! Nasze czasy potrzebują odkrycia na nowo jego wartości, ażeby otworzyć serce na nadzieję.
ks. Zbigniew Sobolewski