Ojcowie KapucyniParafia WniebowstąpieniaParafia Matki Bożej Nieustającej PomocyParafia Św. AnnyStrona Główna
IV Niedziela Adwentu - 18 grudnia
18-12-2016 10:45 • Ks. Stanisław Rząsa

Dzisiejsze czytania liturgiczne skupiają się na prawdzie, że w Panu Jezusie wypełniają się proroctwa mesjańskie. Postać króla Achaza z pierwszego czytania jest przykładem braku ufności w potęgę Pana Boga. Odrzuca on propozycję proroka, gdyż nie wierzy w moc Pana Boga i jednocześnie obawia się, że wobec oczywistego znaku musiałby zmienić swoje plany. Niezależnie jednak od jego postawy znak zostaje zapowiedziany. Będą nim narodziny dziecka, Emmanuela, którego matką będzie panna. Ewangelista Mateusz, cytując proroctwo Izajasza, wyraźnie stwierdził, że wypełniło się ono w Chrystusie i Jego Dziewiczej Matce.

Przyjmijmy teraz słowo Boże z wdzięcznością, jak Niepokalana Matka.

Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki!
 
 
Może się zrodzić pytanie, czegóż tak bał się ten sprawiedliwy mąż Józef? Oto staje on wobec macierzyństwa zaślubionej, lecz jeszcze niewprowadzonej do domu Maryi. Dziś pewnie mamy trochę trudności ze zrozumieniem takiej sytuacji, gdyż wiele dziewcząt idzie do ślubu jako matki, a przynajmniej nie w dziewictwie. Jednak wtedy Józef miał prawo dziwić się, zwłaszcza że tak bardzo dobrze znał swoją wybrankę. Z góry wyklucza możliwość zdrady. On wierzy w uczciwość Maryi, a ponieważ jest prawowiernym  Żydem – dlatego dopuszcza możliwość jakiejś tajemniczej Bożej ingerencji. Przecież tyle o tym mówiło się w historii Izraela. O tych wszystkich cudach zdziałanych zwłaszcza w czasie wędrówki do Ziemi Obiecanej. No, ale skoro przeczuwa czy dopuszcza…, to czemu chce odejść – zapyta ktoś. Właśnie dlatego, że w taką możliwość uwierzył.
 
Józef stanął wobec tajemnicy, która przerażała go nie tyle treścią, co tym, że ona wciągała go w jakąś niesamowitą i oszałamiającą głębię. Jego, prostego cieślę, stolarza. On wiedział, że nie dorósł do tego, by zostać wplątany w tak wielką tajemnicę. Zdawał sobie sprawę, że nie jest zdolny podołać powołaniu, jakie się przed nim otwierało. I wtedy pojawia się jakże prosta i logiczna myśl – uciec! Nie mieszać swojej małości z tym, co już pachnie niebem. Chce zostawić to świętym czy też godniejszym od siebie. Woli odejść po cichu i bez pożegnania, zostawiając Bogu resztę.
 
Każda prawdziwa świętość zna takie odruchy czy pokusy ucieczki, takie próby dezercji. Najczęściej bezskuteczne, bo któż zdoła umknąć przed Panem?
 
Nie uciekł i Józef, bo w decydującym momencie wkroczył i w jego życie Bóg. Poselstwo anielskie, które dosięgło go we śnie, zawierało przede wszystkim potwierdzenie, że oto spełniają się już obietnice proroków:
    Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emanuel.
Jesteś, Józefie, tak bardzo blisko tajemnic Bożych, wobec tego nie uciekaj przed tym, przed czym i tak nie uciekniesz. Twoje życie nie przypadkiem zostało złączone z życiem Maryi i z życiem Dziecięcia, które się narodzi. To sam Bóg wybrał ciebie, byś był opiekunem i byś uchodził za ojca. To sam Bóg wybrał ciebie byś nadał imię, wpisał w swój rodowód Tego, który na świat przychodzi. Twoje ręce będą odtąd pracować na utrzymanie Tego, który utrzymuje cały świat. To ty będziesz karmił, odziewał, chronił, kształcił i wprowadzał w życie Tego, co stworzył świat wspaniały.
 
Teraz Józef już wie, już nie będzie uciekał. Jego „fiat” obywa się bez słów – po prostu zbudziwszy się ze snu, zrobił to, co mu anioł kazał. Wziął Maryję do siebie i stanął na jej straży, a potem na straży Świętej Rodziny.
 
W bliskości świąt ośrodkiem naszego zainteresowania jest siłą rzeczy Dziecię, a nie Józef, nawet jeśli go tu wspominamy. Ale przecież św. Józef tak bardzo pasuje do tej betlejemskiej nocy, do jej historii, do jej stylu i jej wymagań.
 
 
Józef pasuje do historii betlejemskiej nocy.
 
Historia jest bardzo prosta – uboga szopa, ale wcześniej uporczywe poszukiwanie miejsca, gdzie mógłby się narodzić Boży Syn. Ileż troski, ileż niepokoju musiało być w sercu św. Józefa, gdy mu wszędzie odmawiano gościny. Jak musiał się czuć źle również wobec Maryi, że on, mężczyzna, nie potrafi jej zapewnić jakiegoś godziwego schronienia, miejsca na urodzenie syna. Nie wycofał się jednak, szukał do końca i gdy ludzkie domy były zamknięte dla przychodzącego Słowa Wcielonego, znalazło się ono pośród bydła.
 
 
Porównajmy to z dzisiejszymi „Józefami”.
 
Iluż z mężów i ojców nie potrafi podjąć odpowiedzialności, zbyt szybko rezygnuje i ucieka, gdy zaczynają się piętrzyć rozmaite trudności życiowe. Najczęstszą ucieczką jest alkohol. Nie… On się nie przyzna, że ucieka! To byłoby niegodne jego jako mężczyzny. Bywa, że zamiast szukać zdecydowanie i wytrwale wyjścia z trudnej sytuacji rodzinnej, z beznadziejnej sytuacji na rynku pracy – łatwiej jest poddać się sugestiom kolegów czy kieliszka i mieć pozorny spokój.
 
A ile bywa kłopotów z wychowaniem dzieci, z obecnością bardzo czynną i aktywną ojca w domu! Niejako z góry sprawa wychowania spada na matkę i niejednokrotnie zostaje z tym problemem sama. Ileż się nasłuchałem opowieści o takich sprawach przez lata katechezy. Ileż musiałem się natłumaczyć, że to tylko pozornie tak wygląda, że ojciec się czymś tam nie interesuje – odpowiedź młodzieży była zawsze taka sama: „Nie, bo mój tato jak wróci z pracy, to tylko patrzy w telewizor albo czyta gazetę”. Teraz doszedł Internet!
 
Historia Józefa poprzedzająca betlejemską noc i potem, to historia odpowiedzialności, niezrażania się trudnościami i trwania do końca.
 
 
Józef pasuje do stylu betlejemskiej nocy.
 
Styl jest bardzo prosty – biegnie od człowieka do Boga i od Boga do człowieka. Kochający Maryję Józef pragnie jej szczęścia, jednocześnie wsłuchany jest w Boży głos, jest czujny i uważny na dawane mu znaki. Jakże różny w tym jest od Achaza, o którym było w pierwszym czytaniu. Achaz nie będzie prosił o żaden znak, niby z pokory, a w rzeczywistości z pychy i braku wiary.
 
Ten styl to również umiejętność poprzestawania na małym, na radowaniu się tym, co już się ma, oraz życiu nadzieją, że będzie lepiej, czyli niepoddawanie się rozpaczy.
 
I znowu nasze myśli biegną do naszych czasów, do naszych domów, do naszych rodzin. Jakiż to styl życia i myślenia prezentują ojcowie, mężowie, opiekunowie? Jakże często brakuje tam wsłuchania się w głos Chrystusa, w głos Kościoła, jakże często jest to raczej wsłuchiwanie się w głos tego świata. Jakże często brakuje wiary, a w konsekwencji świadectwa. A przecież i dziś Chrystus powierza się ufnie w nasze ręce, jak powierzył się Józefowi. Dlatego nie wystarczy tylko w porywie radości wyciągnąć ręce i wziąć ten dar, zakolędować uciesznie, błysnąć kolorowym światłem choinki. Tu potrzeba ciągłej troski, ciągłego zaangażowania, by tego wielkiego daru strzec we własnym życiu i w życiu swoich bliskich.
 
Styl Józefa poprzedzający betlejemską noc i po niej trwający to nieustanna troska o to, by niepojęty Boski Dar, Jezus Chrystus, zstępując na ziemię, miał możliwość wejścia niepostrzeżenie w historię ludzką, by mógł bezpiecznie przeżyć lata dziecięctwa ukrytego życia, aż objawi się przed ludem jako Mesjasz.
 
 
Józef pasuje do wymagań betlejemskiej nocy.
 
Jest w nim odpowiedzialność, jest w nim wiara, jest gotowość słuchania anielskich śpiewów i opowieści pasterzy. Będzie również zdolność przyjęcia Mędrców ze Wschodu. Można powiedzieć, że wszystko co świeckie, naturalne, stawało się święte, stawało się Boże. Nie lękał się Józef trudów i niewygód potem, gdy trzeba było uciekać do Egiptu, nie lękał się uczyć Jezusa zawodu cieśli, tak że nazywano Go cieślą i synem cieśli. Mimo że tak wiele znaków się działo – Józef pozostał milczący. Tego domagała się rola, jaką wyznaczył mu Bóg w swoim planie. To Słowo przemawia swoim wcieleniem.
 
Świat dzisiejszy na tym tle wymagań.
 
Chyba wolno zaryzykować stwierdzenie, że dziś cokolwiek jest czy było dotąd święte, na siłę robi się świeckim, naturalnym. W imię głupio pojętej tolerancji, w imię równości wszystkich religii symbole stają się pustymi znakami. Na kpinę zakrawa, że gdzieś w Londynie to lewicowy dziennik walczy o zachowanie świąt Bożego Narodzenia. Na idiotyzm zakrawa obsesyjny lęk przed urażeniem czyichś uczuć religijnych i zakaz stawiania choinki czy szopki. Równie głupie jest tłumaczenie pewnego dyrektora szkoły, że choinka nie jest przecież symbolem religijnym. Pewnie ma rację, ale dziwne, że ktoś nie potrafi dopatrzeć się w niej wiecznie zielonego drzewa życia. Dziwne, że ktoś nie potrafi dopatrzeć się w przystrojeniu drzewka bogactwa darów, jakie niesie Chrystus człowiekowi. Niech ów ktoś przynajmniej się nie ośmiesza, że jest to tylko taki sobie świąteczny znak.
 
Nie chcę już dłużej rozwodzić się nad tymi sprawami, które coraz bardziej urastają do rangi absurdu, gdy chce się za wszelką cenę zrobić świat bez Boga.
 
 
Idziemy w ostatnie dni adwentowego czuwania wpatrzeni w postać św. Józefa. Chciejmy uczyć się jego historii, jego stylu oraz wymagań. Niech to zdanie „nie bój się przyjąć do siebie…” nabierze bardzo osobistych kształtów.
 
    Nie bój się przyjąć Jezusa w swoje życie.
    Nie bój się przeżyć świąt może bardziej religijnie niż czyniłeś to dotąd.
    Nie bój się pokazać przed rodziną swojego wzruszenia.
    Nie bój się uklęknąć u kratek konfesjonału, jeśli tego jeszcze nie uczyniłeś, by Twoje świętowanie miało naprawdę religijny charakter i styl.
    I wreszcie… nie bój się przyjąć i tego nieudolnego słowa. Amen
Nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki! 
 
Może się zrodzić pytanie, czegóż tak bał się ten sprawiedliwy mąż Józef? Oto staje on wobec macierzyństwa zaślubionej, lecz jeszcze niewprowadzonej do domu Maryi. Dziś pewnie mamy trochę trudności ze zrozumieniem takiej sytuacji, gdyż wiele dziewcząt idzie do ślubu jako matki, a przynajmniej nie w dziewictwie. Jednak wtedy Józef miał prawo dziwić się, zwłaszcza że tak bardzo dobrze znał swoją wybrankę. Z góry wyklucza możliwość zdrady. On wierzy w uczciwość Maryi, a ponieważ jest prawowiernym  Żydem – dlatego dopuszcza możliwość jakiejś tajemniczej Bożej ingerencji. Przecież tyle o tym mówiło się w historii Izraela. O tych wszystkich cudach zdziałanych zwłaszcza w czasie wędrówki do Ziemi Obiecanej. No, ale skoro przeczuwa czy dopuszcza…, to czemu chce odejść – zapyta ktoś. Właśnie dlatego, że w taką możliwość uwierzył.
 
Józef stanął wobec tajemnicy, która przerażała go nie tyle treścią, co tym, że ona wciągała go w jakąś niesamowitą i oszałamiającą głębię. Jego, prostego cieślę, stolarza. On wiedział, że nie dorósł do tego, by zostać wplątany w tak wielką tajemnicę. Zdawał sobie sprawę, że nie jest zdolny podołać powołaniu, jakie się przed nim otwierało. I wtedy pojawia się jakże prosta i logiczna myśl – uciec! Nie mieszać swojej małości z tym, co już pachnie niebem. Chce zostawić to świętym czy też godniejszym od siebie. Woli odejść po cichu i bez pożegnania, zostawiając Bogu resztę.
 
Każda prawdziwa świętość zna takie odruchy czy pokusy ucieczki, takie próby dezercji. Najczęściej bezskuteczne, bo któż zdoła umknąć przed Panem?
 
Nie uciekł i Józef, bo w decydującym momencie wkroczył i w jego życie Bóg. Poselstwo anielskie, które dosięgło go we śnie, zawierało przede wszystkim potwierdzenie, że oto spełniają się już obietnice proroków:
    Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emanuel.
Jesteś, Józefie, tak bardzo blisko tajemnic Bożych, wobec tego nie uciekaj przed tym, przed czym i tak nie uciekniesz. Twoje życie nie przypadkiem zostało złączone z życiem Maryi i z życiem Dziecięcia, które się narodzi. To sam Bóg wybrał ciebie, byś był opiekunem i byś uchodził za ojca. To sam Bóg wybrał ciebie byś nadał imię, wpisał w swój rodowód Tego, który na świat przychodzi. Twoje ręce będą odtąd pracować na utrzymanie Tego, który utrzymuje cały świat. To ty będziesz karmił, odziewał, chronił, kształcił i wprowadzał w życie Tego, co stworzył świat wspaniały.
 
Teraz Józef już wie, już nie będzie uciekał. Jego „fiat” obywa się bez słów – po prostu zbudziwszy się ze snu, zrobił to, co mu anioł kazał. Wziął Maryję do siebie i stanął na jej straży, a potem na straży Świętej Rodziny.
 
W bliskości świąt ośrodkiem naszego zainteresowania jest siłą rzeczy Dziecię, a nie Józef, nawet jeśli go tu wspominamy. Ale przecież św. Józef tak bardzo pasuje do tej betlejemskiej nocy, do jej historii, do jej stylu i jej wymagań. 
 
Józef pasuje do historii betlejemskiej nocy.
 
Historia jest bardzo prosta – uboga szopa, ale wcześniej uporczywe poszukiwanie miejsca, gdzie mógłby się narodzić Boży Syn. Ileż troski, ileż niepokoju musiało być w sercu św. Józefa, gdy mu wszędzie odmawiano gościny. Jak musiał się czuć źle również wobec Maryi, że on, mężczyzna, nie potrafi jej zapewnić jakiegoś godziwego schronienia, miejsca na urodzenie syna. Nie wycofał się jednak, szukał do końca i gdy ludzkie domy były zamknięte dla przychodzącego Słowa Wcielonego, znalazło się ono pośród bydła. 
 
Porównajmy to z dzisiejszymi „Józefami”.
 
Iluż z mężów i ojców nie potrafi podjąć odpowiedzialności, zbyt szybko rezygnuje i ucieka, gdy zaczynają się piętrzyć rozmaite trudności życiowe. Najczęstszą ucieczką jest alkohol. Nie… On się nie przyzna, że ucieka! To byłoby niegodne jego jako mężczyzny. Bywa, że zamiast szukać zdecydowanie i wytrwale wyjścia z trudnej sytuacji rodzinnej, z beznadziejnej sytuacji na rynku pracy – łatwiej jest poddać się sugestiom kolegów czy kieliszka i mieć pozorny spokój.
 
A ile bywa kłopotów z wychowaniem dzieci, z obecnością bardzo czynną i aktywną ojca w domu! Niejako z góry sprawa wychowania spada na matkę i niejednokrotnie zostaje z tym problemem sama. Ileż się nasłuchałem opowieści o takich sprawach przez lata katechezy. Ileż musiałem się natłumaczyć, że to tylko pozornie tak wygląda, że ojciec się czymś tam nie interesuje – odpowiedź młodzieży była zawsze taka sama: „Nie, bo mój tato jak wróci z pracy, to tylko patrzy w telewizor albo czyta gazetę”. Teraz doszedł Internet!
 
Historia Józefa poprzedzająca betlejemską noc i potem, to historia odpowiedzialności, niezrażania się trudnościami i trwania do końca. 
 
Józef pasuje do stylu betlejemskiej nocy.
 
Styl jest bardzo prosty – biegnie od człowieka do Boga i od Boga do człowieka. Kochający Maryję Józef pragnie jej szczęścia, jednocześnie wsłuchany jest w Boży głos, jest czujny i uważny na dawane mu znaki. Jakże różny w tym jest od Achaza, o którym było w pierwszym czytaniu. Achaz nie będzie prosił o żaden znak, niby z pokory, a w rzeczywistości z pychy i braku wiary.
 
Ten styl to również umiejętność poprzestawania na małym, na radowaniu się tym, co już się ma, oraz życiu nadzieją, że będzie lepiej, czyli niepoddawanie się rozpaczy.
 
I znowu nasze myśli biegną do naszych czasów, do naszych domów, do naszych rodzin. Jakiż to styl życia i myślenia prezentują ojcowie, mężowie, opiekunowie? Jakże często brakuje tam wsłuchania się w głos Chrystusa, w głos Kościoła, jakże często jest to raczej wsłuchiwanie się w głos tego świata. Jakże często brakuje wiary, a w konsekwencji świadectwa. A przecież i dziś Chrystus powierza się ufnie w nasze ręce, jak powierzył się Józefowi. Dlatego nie wystarczy tylko w porywie radości wyciągnąć ręce i wziąć ten dar, zakolędować uciesznie, błysnąć kolorowym światłem choinki. Tu potrzeba ciągłej troski, ciągłego zaangażowania, by tego wielkiego daru strzec we własnym życiu i w życiu swoich bliskich.
 
Styl Józefa poprzedzający betlejemską noc i po niej trwający to nieustanna troska o to, by niepojęty Boski Dar, Jezus Chrystus, zstępując na ziemię, miał możliwość wejścia niepostrzeżenie w historię ludzką, by mógł bezpiecznie przeżyć lata dziecięctwa ukrytego życia, aż objawi się przed ludem jako Mesjasz.
  
Józef pasuje do wymagań betlejemskiej nocy.
 
Jest w nim odpowiedzialność, jest w nim wiara, jest gotowość słuchania anielskich śpiewów i opowieści pasterzy. Będzie również zdolność przyjęcia Mędrców ze Wschodu. Można powiedzieć, że wszystko co świeckie, naturalne, stawało się święte, stawało się Boże. Nie lękał się Józef trudów i niewygód potem, gdy trzeba było uciekać do Egiptu, nie lękał się uczyć Jezusa zawodu cieśli, tak że nazywano Go cieślą i synem cieśli. Mimo że tak wiele znaków się działo – Józef pozostał milczący. Tego domagała się rola, jaką wyznaczył mu Bóg w swoim planie. To Słowo przemawia swoim wcieleniem.
 
Świat dzisiejszy na tym tle wymagań.
 
Chyba wolno zaryzykować stwierdzenie, że dziś cokolwiek jest czy było dotąd święte, na siłę robi się świeckim, naturalnym. W imię głupio pojętej tolerancji, w imię równości wszystkich religii symbole stają się pustymi znakami. Na kpinę zakrawa, że gdzieś w Londynie to lewicowy dziennik walczy o zachowanie świąt Bożego Narodzenia. Na idiotyzm zakrawa obsesyjny lęk przed urażeniem czyichś uczuć religijnych i zakaz stawiania choinki czy szopki. Równie głupie jest tłumaczenie pewnego dyrektora szkoły, że choinka nie jest przecież symbolem religijnym. Pewnie ma rację, ale dziwne, że ktoś nie potrafi dopatrzeć się w niej wiecznie zielonego drzewa życia. Dziwne, że ktoś nie potrafi dopatrzeć się w przystrojeniu drzewka bogactwa darów, jakie niesie Chrystus człowiekowi. Niech ów ktoś przynajmniej się nie ośmiesza, że jest to tylko taki sobie świąteczny znak.
 
Nie chcę już dłużej rozwodzić się nad tymi sprawami, które coraz bardziej urastają do rangi absurdu, gdy chce się za wszelką cenę zrobić świat bez Boga. 
 
Idziemy w ostatnie dni adwentowego czuwania wpatrzeni w postać św. Józefa. Chciejmy uczyć się jego historii, jego stylu oraz wymagań. Niech to zdanie „nie bój się przyjąć do siebie…” nabierze bardzo osobistych kształtów.
 
    Nie bój się przyjąć Jezusa w swoje życie.
    Nie bój się przeżyć świąt może bardziej religijnie niż czyniłeś to dotąd.
    Nie bój się pokazać przed rodziną swojego wzruszenia.
    Nie bój się uklęknąć u kratek konfesjonału, jeśli tego jeszcze nie uczyniłeś, by Twoje świętowanie miało naprawdę religijny charakter i styl.
    I wreszcie… nie bój się przyjąć i tego nieudolnego słowa. Amen


© 2009 www.parafia.lubartow.pl